sobota, 7 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 Przekręciłem się na drugi bok i poprawiłem nieco koc, przebudzając się ze snu. Mimo tego, że leżałem na kocu, było mi niesamowicie twardo. Do tej pory spałem na kolanach Mikleo, albo po prostu się w niego wtulałem, i tak było mi przyjemnie, i miękko. Czemu dzisiaj nie chciał, abym spał przy nim? Coś zrobiłem nie tak i to jest taka kara? Zresztą, jak teraz wstanę, nie będzie miał większego wyboru, jak tylko pozwolić mi na przytulenie się do niego.
Podniosłem się do siadu, przetarłem piąstkami zaspane oczy i zaraz zauważyłem, że Mikleo nie było. Poczułem, jak serce mocniej zabiło w mojej piersi, dlaczego tak bardzo się przeraziłem? Jego brak bardzo mnie zaniepokoił i nie potrafiłem tego racjonalnie wytłumaczyć. W mojej główce pojawiła się myśl, że „jego tu nie ma”, co było przecież głupie. Nie mógł zniknąć. Pewnie jest gdzieś obok, tylko poszedł po drewno… albo po prostu coś sprawdzić… on naprawdę nie mógł zniknąć. To nie mogło się stać. 
Wziąłem kilka głębokich wdechów, powstrzymując łzy cisnące się do oczu. Musiałem się uspokoić, nie mogłem wyciągać tak pochopnych wniosków. Pewnie Mikleo zaraz wróci, a wtedy go okrzyczę za to, że zostawia mnie i Yuki’ego samego w nocy. Tak się nie powinno robić, przecież obiecał, ze będzie cały czas przy mnie… ale kiedy mi to powiedział? Nie pamiętałem. Ale coś takiego na pewno mi obiecał. 
Czekałem więc na Mikleo, aż wróci. Podciągnąłem kolana pod brodę i wpatrywałem się w powoli dogasające ognisko. Miałem wrażenie, że mijają wieki, a Mikleo nadal nie wraca. Zacząłem się bać, że w ogóle nie wróci. A co, jeżeli to przez ten las? Biło od niego zło, a my znajdowaliśmy się zdecydowanie za blisko niego. Mówiłem mu, że to zbyt blisko, a teraz go nie ma, czemu on mnie nie słuchał? Teraz muszę go uratować. Ktoś musi to zrobić. 
Szczerze, nie chciałem wchodzić do tego czasu. Chciałem trzymać się jak najdalej, to mnie przerażało, ale muszę odnaleźć Mikleo i go przyprowadzić z powrotem. Chwyciłem niepewnie za patyk, który był moim mieczem, i ruszyłem w stronę lasu. Codi zapiszczał cicho, zwracając tym samym na siebie uwagę, ale poleciłem mu, aby był cicho, co wykonał z niechęcią. Upewniwszy się, że piesek leży grzecznie na ziemi, kontynuowałem swoją wędrówkę w stronę tego strasznego dla mnie miejsca. Im bardziej się do niego zbliżałem, tym bardziej byłem przerażony. Nie mogłem się jednak tak łatwo poddać, Mikleo na pewno był w niebezpieczeństwie i tylko ja w tej chwili mogę mu pomóc, i zrobię to. Nawet jeżeli jest nudziarzem i nie pozwala nam bawić. 
Chciałem go zawołać, ale zaraz się powtrzymałem, to byłoby bardzo głupie z mojej strony, nie widziałem jeszcze żadnych potworów, ale jestem pewien, że one gdzieś tutaj są. Musiałem zatem posłuchać się instynktu i tylko na jego podstawie go znaleźć. Na pewno mi się uda, w końcu łączy nas silna więź. Chyba. Tak mi się zdawało. Skąd my się tak w ogóle znamy? Nie pamiętałem. Po prostu mam wrażenie, że i Mikleo, i Yuki’ego, znam od zawsze. I chciałbym ich bronić. Nie chciałbym, aby coś im się stało. Nie rozumiem, skąd mi się to wzięło, ale to nie było ważne. Lubiłem ich, zależało mi na nich, nic więcej się nie liczy. 
Miałem wrażenie, że moja wędrówka w tym miejscu trwa wieczność. Każde drzewo, krzak, czy głaz, który mijałem, wyglądał tak samo. A może to było, takie same, a ja kręcę się w kółko i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy. Zdawało mi się czasem, że słyszę ciche warczenie, wtedy natychmiast przystawałem i nasłuchiwałem, ale nic wtedy nie słyszałem. Brałem to wtedy za zwykłe przesłyszenia i szedłem dalej. 
Kręciłem się po lesie tak długo, że zaczęły boleć mnie nóżki. Chciałem bardzo zawołać Mikleo, ale zawsze się powstrzymywałem. Twarz miałem podrapaną przez liczne gałązki, i właśnie te zadrapania lekko mnie szczypały. Bolało mnie również kolano, które rozwaliłem, przewracając się o kłodę, której nie zauważyłem, ale mimo tego uparcie szedłem przez ciebie. Powoli nawet zaczynałem żałować, że w ogóle tutaj wchodziłem, ale trzymała mnie tylko myśl, że zaraz odnajdę Mikleo. A może mogłem wziąć Codi’ego ze sobą? To pies, pewnie by go sam wytropił, i jeszcze obronił… Nie, nie mogłem, Codi musiał bronić Yuki’ego, a ja dam sobie radę sam. Jestem przecież dużym chłopcem.
- Sorey! – w oddali usłyszałem głos Mikleo, co sprawiło, że bardzo się ucieszyłem. On jest gdzieś tutaj! 
- Mikleo! – odpowiedziałem mu, na moment zapominając o czyhających potworach. One same się przypomniały już po kilku sekundach od mojego odzewu, usłyszałem głośny warkot obok siebie. Przerażony odwróciłem się w kierunku tego strasznego odgłosu i ujrzałem parę czerwonych ślepi, parę metrów ode mnie. Wpatrywałem się w nie jak zahipnotyzowany, czując, że muszę koniecznie iść w ich stronę. Niewiele myśląc zrobiłem to, ignorując wszystko, co się wokół mnie dzieje. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz