czwartek, 19 listopada 2020

Od Mikleo CD Soreya

W pierwszej chwili myślałem, że to tylko przewidzenia Rachel nie żyje, umarła kilkanaście lat temu oddając za mnie życie, to nie możliwe, abym ją zobaczył. Przymrużyłem oczy, robiąc kilka kroków w przód, przez chwilę nie zwracając uwagi na męża mówiącego do mnie.
- Rachel? - Wydukałem cicho, mając wrażenie, że znów ją widzę. Zrobiłem kilka szybszych kroków, zatrzymując się w tłumie ludzi, czując nieprzyjemny ból w okolicy serca. Wizja żyjącej dziewczyny bardzo mnie przerażała, oddała za mnie życie a co jeśli teraz mnie nawiedza? Nienawidzi za to, co się stało? Nie, nie chyba przesadzam, przecież ona była kochana i taka dobra to tylko mi się przewidziało, na pewno widziałem kogoś do niej podobnego, nie może być innego wyjaśnienia.
Westchnąłem cicho, ignorując ciche szepty w głowie, coś mi mówiło, że to nie było zwykłe przewidzenie, Rachel żyła a tylko ja nie chciałem w to uwierzyć.
Pokręciłem energicznie głową, wracając do męża i dziecka, starając się zachowywać jak zawsze, to mi się tylko wydawało, na pewno tak było.
- Coś się stało? - Słysząc głos męża, pokręciłem przecząco głową, uśmiechając się łagodnie.
- Nie, wszystko jest dobrze, coś mi się przewidziało, możemy już ruszać - Przyznałem spokojnie ostatni raz odwracając się za siebie upewniając się, że jej nie zobaczę, chcąc już jak najszybciej wydostać się z miasta, które troszeczkę zaczęło mnie przerażać. Sorey nie pytając już o nic, ruszając w drogę, za co byłem mu wdzięczny, oczywiście mogłem z nim o tym porozmawiać, czułem jednak, że nie ma, o czym przecież to tylko mi się przewidziało taką mam nadzieję..

Droga aż do samego wieczora minęła nam bardzo spokojnie, o dziwo nic się nie wydarzyło nie żeby mnie to nie cieszyło, bo w końcu spokój to najważniejsza w życiu rzecz miałem tylko dziwne przeczucie, że coś się zbliżał, nie wiedziałem jednak co i czy aby na pewno. Mój mózg ostatnimi czasy mnie oszukiwał i jestem przekonany, że tym razem jest tak samo.
Mając już trochę dość tych wszystkich kłębiących się myśli w głowie, postanowiłem odrobinkę się zrelaksować. Yuki już spał a ja obiecałem coś mojemu mężowi, który mógł poczuć się troszeczkę ugodzony moim porannym zachowaniem, chcąc się odrobinę wkraść w jego łaski, sam chętnie zacząłem się przymilać, całując jego szyję, dając mu ciche sygnały.
- Więc teraz nie przeszkadza ci obecność młodego? - Słysząc pełen pretensji głos męża, byłem już gotowy na zaprzestanie działań dalszego przymilania się.
- Przepraszam - Odsuwając się od męża wyraziłem skruchę wiedząc, że ma do mnie o to żal widziałem to już, gdy wyszedł z łazienki, cicho burcząc pod nosem.
- Żeby mi to był ostatni raz - Wyburczał, udając obrażonego, przyciągając mnie do siebie, odbierając to, czego nie dostał z samego rana, a ja tym razem nie stawiałem oporu, pilnując jedynie głosu, którego nie wolno było mi używać, choć bardzo tego chciałem.

Następnego dnia, gdy słońce ledwo pojawiło się na horyzoncie, usłyszałem dziwny szmer dochodzący z oddali, zaniepokojony poczułem dziwną dziwnie znajomą aurę, z powodu której od razu otworzyłem zaspane oczy.
Byłem sam, wokół panowała cisza świadczącą o nadejściu czegoś naprawdę złego. Podniosłem powoli swoje ciało do pozycji siedzącej, kręcąc głową na wszystkiego strony.
- Sorey? Yuki? - Zaskoczony podniosłem się z chłodnej ziemi, szukając ich, wokół obozowiska, którego tak naprawdę nie było, wyglądało to zupełnie tak jakbym nigdy ich nie znalazł a wspólne chwilę były jedynie snem.
Przełknąłem ślinę, chcąc zawołać ich jeszcze raz, w tamtej jednak chwili głos ugrzązł mi w gardle, przede mną kilka kroków wstała moja dawna przyjaciółka Rachel, wyglądała pięknie jak zawsze, uśmiechając się do mnie jakoś tak inaczej, w jej uśmiechu mogłem dostrzec cierpienie. Zaskoczony wyciągnąłem rękę, aby móc ją dotknąć nie było to jednak możliwe, jej ciało rozpadło się, a ja znów stałem na polu bitewnym. Czując, że umieram. Koszmar, w którym Rachel mnie ratuje. Powrócił, tym razem obwiniała mnie o brak ostrożności i jej śmierć.
- Przepraszam - Prawie że krzyknąłem, zrywając się do siadu, napotykając zmartwienie spojrzenie mojego męża. - To był tylko sen - Odetchnąłem z ulgą zdejmując dłoń z ust.
- Co się dzieje? - Sorey usiadł przy mnie, kładąc mi dłoń na policzku. Dziś jako drugie trzymał wartę, choć wcale nie musiał, mogłem ich pilnować, nie mając z tym żadnych problemów.
- Nic, wszystko jest w jak najlepszym porządku - Uśmiechając się delikatnie starając się wyrzucić z głowy sen, który mnie dziś nawiedził, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, siadając okrakiem na jego nogach, chyba po raz pierwszy w życiu nie przejmując się śpiącym chłopcem. Jednocześnie ciesząc się, że nie jestem sam, nie przejmując się jednocześnie tył, że moje zachowanie było naprawdę dziwne.
Mój mąż bardzo zaskoczony moim zachowaniem, delikatna odsunął mnie od siebie, unosząc jedną brew, nic dziwnego moje zachowanie było naprawdę dziwne, nie powinienem zachowywać się w taki sposób, chyba za bardzo pragnąłem odreagować strach, który pojawił się z tyłu mojej głowy, szepcząc mi cicho, że wszystko już niedługo się zmieni.
- Przepraszam - Szepnąłem, trochę się uspokajając, za bardzo chyba chcąc zapomnieć o śnie trochę kosztem męża, zbliżania zawsze mnie uspokajały, co za bardzo chciałem wykorzystać, bojąc się, że znów zostaje sam. - W moim śnie zniknęliście, wystraszyłem się i chyba troszeczkę mnie poniosło - Przyznałem, jeszcze raz przepraszając męża za moje dziwne zachowanie, pomijając jednocześnie sprawę mojej dawnej przyjaciółki, o której nie chciałem w tej chwili myśleć.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz