poniedziałek, 23 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 W milczeniu przysłuchiwałem się jego słowom, będąc mu wdzięczny za tę chwilę szczerości. Po jego zwierzeniu zdałem sobie sprawę, jak wielkim idiotą byłem. Złościłem się na męża zapominając, że był aniołem, który nie rozumie jeszcze wszystkich emocji. Momentami zapominałem, że mam do czynienia z istotą niebiańską, która nigdy nie była uczona, jak wyrażać to, co w danej chwili czuje. Mikleo w ostatnim czasie zachowywał się bardzo naturalnie, że taka „błahostka” kompletnie potrafiła wylecieć mi z głowy. 
Zanim jednak go uspokoję, muszę zrobić jeszcze jedną rzecz, również bardzo ważna. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego tak długo czekał z tą ręką, przecież zaproponowałem mu na samym początku, że mogę go wyleczyć, a on po prostu się ode mnie odsunął i powiedział, że da sobie radę sam. 
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie możesz uleczyć ręki? Przecież bym ci pomógł – spytałem, nie spuszczając z niego wzroku. 
- Nie chciałem cię sobą kłopotać. I uważam, że zasługuję na ten ból. Przeze mnie mogliśmy wszyscy zginąć – przyznał ze skruchą, a ja z miejsca uznałem, że większej głupoty w życiu nie słyszałem. 
- A gdybym ja tak zrobił, zwyzywałbyś mnie od idioty. Podaj mi rękę – wymownie wyciągnąłem dłoń czekając, aż spełni moją prośbę. Po moim trupie, aby mój mąż cierpiał. Cierpienie jest zarezerwowane dla ludzi, nie dla aniołów. 
Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, ale finalnie wyciągnął rękę w moją stronę, chociaż nie zrobił tego z jakąś wielką radością. Chwyciłem ją ostrożnie, a następnie uwolniłem tę małą cząstkę mocy, którą dawno temu podarował mi Mikleo. Uzdrowicielem najlepszym nigdy nie byłem, a teraz, po zerwaniu paktu jest ze mną jeszcze gorzej, ale nadal co nieco potrafiłem. Już po chwili dłoń mojego męża nie była opuchnięta i miała normalny, a nie czerwony odcień. 
- Z plecami wszystko w porządku? – spytałem, puszczając jego dłoń i przyglądając mu się z uwagą. Widząc jego niepewną minę już mogłem stwierdzić, że znałem odpowiedź. – Czyli nie. Odwróć się. I zdejmij górną część ubrania. Albo przynajmniej ją podwiń, muszę mieć dostęp do skóry. 
Mikleo westchnął ciężko, ale w końcu spełnił moją prośbę bez szemrania. Moim oczom ukazał wielki siniak, co nie wyglądało zbyt dobrze. Jak długo zamierzał tak cierpieć? Dopóki samo nie zniknie? Przecież to przeszkadzałoby mu w tak wielu prostych i codziennych czynnościach. Zresztą, z ręka nie byłoby wcale lepiej. Pewnie gdyby nie ja się zaczął się o to upominać, cierpiałby jeszcze bardziej i nawet nie pisnąłby słówkiem, że coś jest nie tak. 
- Gotowe, możesz się ubrać – powiedziałem, kiedy pozbyłem się tego brzydkiego siniaka, i delikatnie ucałowałem go w kark. – Myślę, ze powinieneś się uspokoić, zrelaksować i przestać wszystko przyjmować na swoje barki. Troszeczkę za bardzo się przejmujesz tym snem – dodałem, kiedy chłopak się już ubrał. To na pewno o to chodzi. Zaczął za dużo myśleć i dopowiadać sobie, i właśnie z tego wziął się ten koszmar. 
- Boję się, że to się wydarzy – powiedział cicho, na co pokiwałem głową ze zrozumieniem. Wcale mu się nie dziwiłem, każdy koszmar, który mu się śnił, w pewnym stopniu się spełniał. To, że i ten sen również okaże się prawdą, jest wręcz… pewne, gdyby się nad tym zastanowić. 
- Ponieważ się wydarzy – odparłem, siadając obok niego i wpatrując się w dogasające ognisko. Dołożyłem do niego trochę drewna, by nie przestało się palić, w końcu chciałem, aby płonęło przez resztę nocy. Dla moich aniołów to nie będzie miało żadnego znaczenia, w końcu dla nich temperatura za bardzo znaczenia nie miała, ale dla mnie jak i zwierzaków ciepło bardzo dużo znaczyło. Poza tym wydawało mi się, że zarówno Mikleo jak i Yuki’emu lepiej i przyjemniej się śpi w cieple, dlatego tak bardzo dbałem o to, aby oboje zawsze byli przykryci kocem, kiedy śpią. – Ale nie w najbliższym czasie – dodałem szybko, widząc jego lekko przestraszony wzrok. – Po prostu… pomyśl, ile miałeś lat, kiedy opuściłeś dziadka? Piętnaście, szesnaście? Wcale się nie zdziwię, jak za te parę lat Yuki oświadczy, że chce zwiedzać świat na własną rękę. I ja też wiecznie żyć nie będę – westchnąłem cicho wiedząc, że to, co powiedziałem, wcale nie zabrzmiało zbyt pozytywnie, ale chyba brzmiało lepiej, niż gdybym miał zapewniać, że to się nigdy nie stanie. 
- To nie sprawiło, że czuję się lepiej, tak szczerze mówiąc – przyznał chłopak, a ja wcale mu się nie dziwiłem. 
- A czy poczujesz się lepiej, jeśli powiem ci, że do końca swoich dni  będę przy tobie i cię nie opuszczę? – wymruczałem, składając delikatny pocałunek na jego szyi. 
- Może, może – odparł zaczepnie, ale w jego oczach ujrzałem niepewność. Cóż, chyba nadal nie za bardzo ufał moim słowom, ale nic nie mogłem na to poradzić. Jedyne, co mogłem w tej sytuacji zrobić, to wspierać go i zapewniać, że będę przy im tak długo, jak tylko pozwoli mi na to moje ludzkie życie czy też sam Mikleo. 
- Również głupotą jest to, co myślisz o Rachel. Ta dziewczyna z jakiegoś powodu oddała za ciebie swoje życie. I na pewno nie zrobiła tego dlatego, abyś był przez całe swoje życie był nieszczęśliwy. Jestem przekonany, że zrobiła to dlatego, że chciała twojego szczęścia – dodałem cicho, całując go w czoło. 
- Jak możesz być tak pewien? Przecież jej nie znałeś – zauważył słusznie, wciąg patrząc na mnie z tą niepewnością w oczach, której nadal nie potrafiłem się pozbyć. 
- Była aniołem, prawda? A jeżeli chodzi o poświęcenie dla swoich ukochanych ludzi, to w tej jednej sprawie wszystkie anioły są do siebie bardzo podobne – dodałem, delikatnie gładząc jego blady policzek. – Mimo wszystko zdania nie zmieniam. Na dzisiaj twoja warta się skończyła i idziesz spać – dodałem, uparcie się tego trzymając. Mikleo już i tak dzisiaj wystarczająco się nacierpiał, jemu już starczy wrażeń na dzisiaj. – Dziękuję za szczerość – powiedziałem na odchodne, całując delikatnie jego usta. Już chciałem wstać i odejść, ale zaraz poczułem, jak chłopak chwyta moją dłoń. Najwidoczniej nie chciał, abym odchodził. Cóż, jeżeli moja obecność tak mu pomaga, zostanę przy nim. Usiadłem z powrotem na chłodnej ziemi i nie minęło dużo czasu, jak Mikleo położył głowę na moim ramieniu. Od razu zastygłem w bezruchu nie chcąc, aby mojemu mężowi zrobiło się niewygodnie. Musiał przecież wypocząć, aby znów mógł panować nad mocami, a to pewnie było dla niego bardzo ważne. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz