sobota, 21 listopada 2020

Od Mikleo CD Soreya

 Nie zupełnie o to mi chodziło, nie miałem zamiaru obrażać go, zadając to pytanie. To prawda jest człowiekiem, nie da się również ukryć, że ludzki organizm jest słabszy od anielskiego, to jednak nie miało nic do rzeczy, pytałem raczej o coś innego. Całą resztę nocy jego ciało spoczywało w tej samej pozycji, a to niezdrowe, oczywiście nie mogę być tego do końca świadom, podejrzewam jednak, że mam rację. Nie czułem, aby się poruszał, co na pewno wybudziło mnie ze snu, który tym razem był spokojniejszy zdecydowanie przyjemniejszy. Śnił mi się Sorey oboje byliśmy dziećmi, znów kolejny raz nie posłuchaliśmy dziadka, znikając na kilka godzin z bezpiecznej ostoi, pragnąc poznawać świat na własną rękę, to były wspaniałe czasu. Wszystko było prostsze, a nasze kłótnie były zdecydowanie rzadsze, trochę się zmieniło, a my zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej, nigdy nie podejrzewałem nawet, że człowiek będzie moim mężem, nigdy nie podejrzewałem, że umrę, by na nowo się odrodzić, nigdy również nie podejrzewałem, że będę uczył się od człowieka emocji i naturalnych zachowań. Staję się człowiekiem, którym nigdy być nie chciałem przynajmniej dopóki nie przypomniałem sobie o tym, że nim byłem. Niesamowite, jaki świat potrafi być dziwny a figle, które płata są najmniej oczywiste, nigdy niczego się nie można po nim spodziewać.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło - Pogłaskałem jego policzek czując delikatny zarost pod palcami, który w ogóle mi nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie im dojrzalej wyglądał, tym bardziej podniecał mnie samym wyglądem, oczywiście bez zarostu również wygląda perfekcyjnie, kocham go takim, jakim jest, mimo wszystko bojąc się, że kiedyś mnie zostawi, nie wiem, jak wtedy to zniosę, nie chcę, aby mnie opuszczał, potrzebuję go, potrzebuje jego słów, jego argumentów, uśmiechu, a nawet złośliwości czy kłótni, które pokazują nam obu, jak bardzo się kochamy i jak ważni dla siebie jesteśmy.
- Nie o to? A o co? - Uśmiechnął się zadziornie, składając na mojej szyi delikatne pocałunki, pobudzając moje ciało, co za drań podnieci mnie, a później będzie kazał czekać na więcej, odgrywając się na mnie za każdy raz, kiedy ja tak zrobiłem.
- Ty już dobrze wiesz o co - Rozbawiony zaśmiałem się cicho, czując przyjemny dreszcz przebiegający po moim ciele, mając ochotę na niewinną zabawę, nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na tak naprawdę nic więcej, bo Yuki obudził się cicho fucząc pod nosem niezadowolony z powodu naszego zachowania, które dla niego było ohydne, ciekawe jak będzie zachowywał się, gdy i on się zakocha, wiecznie w oczy patrzeć sobie nie będą to wręcz niemożliwe z człowiekiem, choć nie do końca wiem, jak wyglądałoby to z aniołem. Sorey był moim pierwszym i ostatnim w poznawaniu miłości zarówno tej psychicznej, jak i tej fizycznej.
Zebraliśmy się, ruszając w drogę, przednio odbywając poranny rytuał, po którym mogliśmy wrócić do drogi, którą Sorey chciał ewidentnie przyśpieszyć naszą podróż, nie do końca rozumiałem dlaczego, mimo wszystko akceptując jego zdanie i nie specjalnie chcę go podważać, przynajmniej w tej sprawie grzecznie podążając za mężem, który dziś jako jedyny jechał konną, gdy ja z Yukim spokojnie szliśmy obok niego, nie mając ochoty na wygodę, którą oferowała nam klacz.
Oboje z maluchem woleliśmy po prostu korzystać z dobroci własnych nóg, które po coś w końcu mieliśmy.
W trakcie drogi nie wydarzyło się nic ciekawego Yuki trochę znudzony ciągłą wędrówką trochę ponarzekał, że w sumie to fajnie byłoby mieć rodzeństwo, lub kogoś w swoim wieku czego nie do końca rozumiałem, chłopiec doskonale wiedział, że dzieci nie biorą się znikąd, a my nie mamy możliwości dać mu tego, co chce w ogóle co to za rozmowa, ewidentnie chce nam uświadomić, że się przy nas nudzi, byłoby mi nawet przykro, gdybym się tym przejmował, ma psa i kota a z nami zawsze może się pobawić nie musi wymyślać co zaczął robić odkąd Sorey wrócił do swojego prawdziwego ja. Mam tylko nadzieje, że nasza podróż będzie trwała dwa tygodnie, a nie trzy możemy tego nie wytrzymać przy tym małym diable.
Spokoju zaznaliśmy, dopiero gdy chłopiec późną nocą zasnął, wtulając się w psa, Sorey również poszedł spać, choć nie do końca chciał, na szczęście udało mi się go przekonać, spałem zdecydowanie dłużej od niego i byłem mniej zmęczony, dlatego to ja postanowiłem pilnować nas w nocy, zmieniając się na chwilę nad ranem, aby zamknąć oczy na kilka może kilkanaście chwil nic więcej mi nie trzeba.
W nocy wpatrywałem się w księżyc, zacząłem myśleć o mojej przeszłości, o czasach kiedy to ja byłem człowiekiem i kiedy to Rachel żyła, może gdyby tamten dzień skończył się inaczej ona by żyła i ja bym żył nie spotkałbym jednak nigdy Soreya, a nawet gdybym spotkał, różniłoby nas zdecydowanie zbyt wiele lat. Czy żałuję? Nie, kocham tego chłopaka, on kocha mnie i to szczerze szkoda mi tylko życia niewinnego anioła, który chcąc mnie ratować, musiał oddać wieczne życie, którego nawet oddawać mi nie musiała, nie chciałem go, jeśli jednak czuła, że jestem wart tego życia, wykorzystam je, najlepiej jak potrafię.
Skupiony na wspomnieniach nie dostrzegłem w porę niebezpieczeństwa, w ostatniej chwili broniąc się rękoma, co nie wiele mi pomogło, gdy wylądowałem na drzewie, łamiąc je w pół, helion wydarł się, słysząc szczekanie psa, budząc całą resztę. Sorey zareagował natychmiastowo, atakując bestie, która chciała rzucić się na Yuki'ego, jestem naprawdę beznadziejny, jeśli nie potrafię poradzić sobie nawet z potworem a wszystko to przez moją nieostrożność. Pokonanie bestii nie było takie trudne i pewnie zrobiłbym to nawet bez własnych cielesnych szkód, gdybym tylko był ostrożniejszy.
- Nic wam nie jest? - Przyjrzałem im się, pocierając rękę która nieprzyjemnie bolała, pewnie od uderzenia.
- Nic nam nie jest a co z tobą? - Sorey podchodząc do mnie, chwycił moją dłoń, której chciał się przyjrzeć, cicho syknąłem z bólu, w myślach karcąc się ze swoją nieodpowiedzialność.
- To nic takiego - Przyznałem, to prawda ręka bolała bardziej niż plecy, zasłużyłem jednak na ten ból z powodu własnej głupoty. - Przepraszam i dziękuję naraziłem was na niebezpieczeństwo - Było mi z tym źle, nie zasnąłem, nie byłem zmęczony, bardziej zamyślony mój koszmar mimo wszystko wciąż krążył po mojej głowie może gdybym porozmawiał o tym z mężem, poczułbym się lepiej, nie chce jednak obarczać go moim głupim snem. Rachel nie żyje, a ja za bardzo przejąłem się podobną do niej dziewczyną, z powodu której zaczynam nawalać po całości. To był ostatni raz, przysięgam.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz