Szczerze, to nie za bardzo słuchałem tego, co mówił. Znaczy, na początku starłem się słuchać, Mikleo mówił coś o burzy, ale bardzo szybko moja uwag została rozproszona. Położyłem podbródek na ramieniu mojego ukochanego, patrząc na mapę i śledząc jego palec wskazujący na poszczególne punkty, ale wkrótce mój wzrok przeniósł się na jego twarz. Rany, czy ja już nie wspominałem, że jest cudowny, przepiękny i idealny? Raczej tak, i to niejednokrotnie, ale za każdym razem odbijał piłeczkę, albo wzruszał ramionami, jakby niekoniecznie wierzył w moje słowa. Chyba muszę mu to częściej mówić, by w końcu uwierzył, że jest taki niesamowity i przepiękny.
- Sorey, czy ty mnie słuchasz? – spytał cicho, ale stanowczo, odwracając wzrok w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego niewinnie zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć prawdę czy też może odwrócić jego uwagę? Zresztą, czemu mamy rozmawiać o takich sprawach? Przecież jest jeszcze wczesny ranek, można go wykorzystać znacznie lepiej, niż na planowanie podróży. Nasz cel wędrówki jest jasny i to mi w zupełności wystarcza.
- A czy to takie ważne? – wymruczałem, zaczynając całować jego szyję i powoli schodząc do dołu, pozostawiając kilka czerwonych śladów. Może odrobinkę przesadziłem dzisiejszej nocy, pozostawiając na jego ciele nie tylko malinki, ale także ślady zębów. Ale czy można mnie winić? Miki sam się prosił, nazywając mnie „dzieciaczkiem”. To była ujma na moim honorze, już wystarczająco długo byłem dzieckiem i wtedy mógł mnie tak nazywać. Ale teraz byłem już dorosły i chciałem, aby Mikleo całkowicie wyrzucił ze swojej głowy obraz małego mnie. Nie dość, że byłem strasznym dzieckiem, to jeszcze wrednym, jak dobrze, że już te czasy minęły.
- Tak, to jest takie ważne. Sorey, musisz się skupić – powiedział, chwytając mój podbródek i unosząc go do góry, skutecznie tym samym uniemożliwiając mi pieszczenie jego skóry. Napuszyłem policzki, próbując wzbudzić w nim poczucie winy, w końcu czasem to działało… ale chyba nie tym razem. Skoro mówi moje imię takim tonem, to chyba naprawdę powinienem zrobić to, o co mnie prosił.
- No dobrze – mruknąłem, wzdychając ciężko, ale nie odsunąłem się od niego. Trochę brakowało mi jego bliskości i zapachu, tego zawsze mi brakowało i brakować będzie. Jego cudowności zawsze będzie mi mało, naprawdę jestem uzależniony od jego osoby, ale nie czuję się z tym źle.
Mikleo westchnął ciężko, po czym ponowił swój wywód. Tym razem słuchałem go odrobinkę dłużej, niż wcześniej, ale wyłączyłem się po tym, jak wspomniał coś o mieście oddalonym od nas o kilka godzin stąd. Wszystko, to, co mówił, wlatywało jednym uchem, a wylatywało drugim. Ale jak tu idzie się skupić, kiedy obok siedzi ktoś tak piękny i niesamowity? Zwyczajnie się nie da.
- Więc? Co sądzisz? O ile wiesz, o czym mówię – powiedział, patrząc na mnie sceptycznie. Czyżby wątpił w to, że go nie słucham? Dobrze, może miał trochę racji, ale tylko trochę. Na początku go słuchałem i może dzięki temu jakoś uratuję swój honor.
- Oczywiście, że wiem – fuknąłem, pamiętając o tym, że musimy zachowywać się w miarę cicho. W końcu tuż obok nas spał mały śpioch. Chociaż w sumie to trzy; Yuki, Codi oraz Lucjusz. Zauważyłem, że im bliżej do zimy, tym kocur dłużej się przy nas kręcił. Na wiosnę oraz lato przychodził raz na parę dni, aby się najeść, po czym zaraz znikał.
- A więc o czym mówiłem? – spytał, unosząc jedną brew w geście niedowierzania.
- O burzy. I o możliwości przenocowania w gospodzie. I o… możliwości… tej odwrotnej do tej pierwszej… - lekko plątałem się w słowach, ale myślę, że jakoś z tego wybrnął.
- Dokładnie. Więc co uważasz? – spytał, chyba odrobinkę rozbawiony moimi słowami.
- Więc uważam, że… czekaj, burza? – dopiero teraz rozbudziłem się i w pełni zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji.
Odsunąłem się od Mikleo i nachyliłem nad mapą, samemu musząc przestudiować oba pomysły samemu. Jeśli wyruszymy w przeciągu godziny i utrzymamy dobre tempo, powinniśmy w południe dotrzeć na miejsce, tak, jak mówił Mikleo. Albo mogliśmy ruszać dalej. W tym drugim Mikleo na pewno postawi barierę, która ochroni nas wszystkich przed deszczem, tak, jak dzisiaj… nie, nie mogłem na to pozwolić, przecież Mikleo na pewno jest zmęczony. Poza tym, chyba dobrze byłoby wyspać się w łóżku, zarówno dla mnie, jak i moich aniołków. A rano, kiedy będziemy wypoczęci, od razu będę mógł kupić prowiant, a później prosto do zamku.
- Powinniśmy się pospieszyć, by zdążyć do miasta przed burzą – powiedziałem, zwijając mapę i odwracając się w stronę mojego męża, po czym pocałowałem go krótko w usta. Teraz byłem w zupełnie innym nastroju, byłem bardziej skupiony na obranym celu. W końcu im szybciej znajdziemy się w mieście, tym lepiej dla każdego z nas.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz