Udawałem, że ta informacja mną nie wstrząsnęła i dalej robiłem swoje, chociaż rzeczywistość była zupełnie inna. Kiedy tylko usłyszałem, jak Mikleo wspomina o sukience tkwiącej głęboko w moim plecaku, pod całym naszym prowiantem, żołądek ścisnął mi się ze stresu. A on skąd o tym wiedział? Nie powinien o tym wiedzieć, to miało być moją słodką niespodzianką, o której mój mąż – jak cudownie było znów go tak nazywać bez żadnej krępacji! – miał się dowiedzieć w odpowiednim momencie.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałem niewinne, podając miseczkę pełną jedzenia kotu, który zaraz zabrał się za pałaszowanie. Miałem nadzieję, że później mi się odwdzięczy i będę mógł brać go na kolana i głaskać. Wiele od tego kocura nie wymagam, jedynie tej odrobiny miłości, którą darzył mnie dawno temu, kiedy go przygarnąłem. Najwidoczniej już się przyzwyczaił do mojej obecności i stałego dostępu do posiłków. I tak kocham tę uroczą kupkę sierści, nieważne, czego by nie zrobił.
- Och, czyżby? Więc mówisz, że to nie jest dla mnie? – spytał wymownie, a jego ton zmusił wręcz zmusił mnie do odwrócenia się w jego stronę. Mikleo wyciągnął z mojej torby kawałek błękitnego materiału, z miną wyrażającą pełne zwycięstwo. Tak właściwie nie wiem, czego się spodziewałem, ale usilnie chciałem wytrwać przy tym, że to wcale nie moje, tak dla zasady wypadałoby postawić na swoim. Gdybym przyznał rację Mikleo, jeszcze by w za bardzo w piórka obrósł, a to dla niego niezdrowe, nawet, jeśli jest aniołem.
- Pierwszy raz widzę to na oczy – powiedziałem niewinnie, całkiem świetnie udając głupa. Ponoć bardzo podobnie zachowywałem się jako dziecko… no cóż na to poradzę, geniusze podążają swoimi drogami.
Odkąd wróciłem do swojej dorosłej postaci miałem bardzo dobry humor. Prawie tak dobry, jak wtedy, kiedy Mikleo do nas wrócił… a może i jeszcze lepszy? Zresztą, chyba nie mam już na co narzekać, chyba, że na brak prywatności. Jak tak Mikleo wspomniał o tym cudownym wdzianku, nabrałem ochoty na zobaczenie go w nim, w końcu, po coś to kupiłem, nie chciałem, aby tak się zmarnowało. Wydałem na to moje skrzętnie odkładane oszczędności, a przyznam, takich pieniędzy trochę szkoda, przynajmniej mnie.
- Kiedy byłeś dzieckiem, powiedziałeś mi, że to dla mnie – przypomniał mi, a ja zmarszczyłem brwi. A więc stąd się dowiedział? Mały ja wszystko mu wypaplał? Rany, jaki ja muszę mieć długi jęzor jako dziecko. Jako dorosły też jestem wygadany, ale takiego sekretu na pewno bym nie wyjawił. Gdybym miał taką możliwość, porozmawiałbym ze swoim małym ja i wyjaśnił mu pewne sprawy.
- Nie pamiętam, może to ty mi ją podrzuciłeś? I teraz wmawiasz mi, że to ja? – odbiłem piłeczkę po czym zawołałem Codi’ego oraz Yuki’ego. Pies przybył niemalże od razu, najwidoczniej bardzo złakniony jedzenia. Przeraża mnie to, ile to stworzenie je i że nadal jest głodny. Gdyby tak przeliczyć to, jak często i jakie porcje pochłania, wyszłoby na to, że je więcej ode mnie. A przecież racjonuje jego posiłki.
- Tak, wszystko zwalaj na mnie – burknął niezadowolony Mikleo, ale wyczułem w jego głosie nutkę rozbawienia. Chyba oboje wiedzieliśmy, że jedno z drugim się droczy… a przynajmniej mam taką nadzieję, ostatnim, czego w tym momencie chciałem, to obrażony Mikleo. Przecież tylko się droczyłem, a po tylu dniach chciałbym troszeczkę się nadrobić ten stracony czas, który on poświęcił na opiekowanie się mną. – Przynajmniej to nie ja byłem uroczym berbeciem – powiedział złośliwie, co naprawdę mnie ugodziło. Nie jestem uroczy. Nigdy nie byłem uroczy, nie wiem, co on o mnie wygaduje.
- Wcale nie byłem słodkim berbeciem – fuknąłem cicho pod nosem, tym razem lekko się obrażając. – Yuki, chcesz śniadanie? – spytałem chłopca, który w końcu do nas podszedł.
- Nie – fuknął chłopiec, siadając na kocu i wpatrując się w psa. Albo kota. Cóż, patrzył się na wszystko, tylko nie na mnie i Mikleo.
Westchnąłem cicho, postanawiając i dla siebie niczego nie przygotowywać, jako dziecko trochę chyba za często jadłem, sądząc po brakach w prowiancie. Chyba wkrótce znów trzeba będzie wstąpić do miasta… może na odrobinę dłużej? Na przykład, żeby na jeden dzień zatrzymać się w jakiejś gospodzie, Mikleo już raz proponował takie rozwiązanie. Yuki mógłby się pobawić na zewnątrz, my mielibyśmy chwilę dla siebie… Ale zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja.
Kiedy zwierzaki wszystko zjadły, zacząłem się pakować. Trochę pomagał mi w tym Mikleo, ponieważ Yuki nadal był na nas obrażony. Nie wiem, kiedy mu to minie, ale pewnie trochę mu to zajmie. Nie pierwszy raz się tak zachowywał i najlepszym na to sposobem było po prostu traktowanie go tak, jak zawsze. Trochę się poobraża i mu to minie, to nie było nic poważnego.
- Proszę, Mikleo, wsiadaj – powiedziałem zachęcająco, wskazując na konia. Yuki odparł, że on chce chodzić, więc miał sporo miejsca dla siebie. Jak nie będzie chciał, to go wsadzę na niego siłą, z tego, co zrozumiałem, przez parę dni musiał nad nami czuwać. Może i był aniołem, i był bardziej wytrzymały, ale już po dwóch dniach padał z nóg. A z tego, co zrozumiałem, byłem niesfornym diabłem przez więcej niż dwa dni, musiał odpocząć, póki może. Jak tylko wypocznie chciałbym wynagrodzić mu te wszystkie okropne chwile, które zapewniłem mu jako mały bachor.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz