poniedziałek, 16 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

 A więc to o to chodziło? O ruiny? Nie wiem, czy jest czego żałować. Po jego śmierci nie zwiedzałem żadnych ruin z przyjemnością. Robiłem to, by znaleźć sposób, dzięki któremu przywróciłbym go do życia. Albo żeby pomóc Yuki’emu w nauce nad jego mocami. Zdecydowanie bardziej wolałem mieć przy sobie męża, a nie zwiedzać żadnych ruin, niż mieć sytuację odwrotną. Pocałowałem mojego w czoło, przytulając się do niego bardziej. Korzystałem z tych krótkich chwil tak długo, jak tylko mogłem. Już wkrótce wróci Yuki, a zanim to nastąpi, musimy wstać, ogarnąć siebie, i jeszcze pokój… nie wiem, jak po zaznaniu cudownych rozkoszy materaca moje plecy wytrzymają spanie na podłodze. 
- Gwarantuję ci, że niewiele cię ominęło – wyszeptałem mu do ucha i oparłem policzek o jego głowę. Jakby się nad tym bardziej zastanowić, miałem rację. Ominął go jedynie znerwicowany i przewrażliwiony ja. Byłem okropnym człowiekiem w tamtym okresie, nie wiem, jakim cudem Yuki ze mną wytrzymywał. Edna chyba miała mnie dosyć, ale towarzyszyła mi dzielnie przez rok, chociaż coś czułem, że robiła to tylko ze względu na Zaveida. 
Cóż, tamte czasy minęły i teraz wszystko było w porządku. Może już nie będzie tak, jak dawniej, ale ważne, że jest po prostu lepiej. A przynajmniej mam taką nadzieję, czasem czuję się, jakbym zawodził wszystkich wokół, w tym mojego męża, a może raczej zwłaszcza mojego męża. 
- To naprawdę musiało być nudne, skoro ty mi to mówisz – powiedział cicho chłopak, kładąc głowę i zaczynając kreślić na mojej klatce piersiowej małe szlaczki. 
- Bo było. Nie znalazłem niczego ciekawego. Ale przynajmniej nie natknąłem się na żadne pułapki, które zmieniłyby mnie w dziecko – powiedziałem z lekkim rozbawieniem, chcąc troszeczkę rozluźnić atmosferę. Czemu w ogóle Mikleo o tym wspomniał? Wiem, że nie można tak po prostu wyrzucić tego z pamięci, te wspomnienia pozostaną już ze mną na zawsze i z pewnością będą nawiedzać mnie w momentach, w których najmniej się tego spodziewam. Wolałbym nie poruszać tego tematu tak długo, jak tylko mogłem. To nie jest rozwiązanie, z pewnością, ale dla mnie jest to najwygodniejsze i chyba najmniej bolesne. – Yuki zaraz wróci, powinniśmy się ogarnąć – dodałem po chwili, z niechęcią podnosząc się do siadu. Najchętniej bym jeszcze trochę poleżał w tym cudownym łóżku, z moim cudownym mężem, ale to nie było możliwe. 
Mikleo pokiwał głową i powoli zaczęliśmy się zbierać. Nie chciałem, aby mój Mikleo zdjął ze swojego ciała moją koszulę, wyglądał w niej obłędnie. Dopiero sobie teraz zdałem sprawę, jak dawno go w niej nie widziałem… bo w sumie, kiedy miał ku temu okazję? Ostatnimi czasy rzadko kiedy kochaliśmy się na spokojnie, albo otwarcie. Musieliśmy zachowywać ciszę i uważać, aby Yuki się nie obudził, bo inaczej… cóż, biedne dziecko mogłoby mieć zniszczoną psychikę do końca życia. Prawdopodobnie w ogóle nie powinniśmy niczego przy nim robić, ale to było tak jakby odrobinkę niemożliwe. Znaczy, pewnie było, ale zbyt bardzo ciągnęło nas do siebie, byśmy tak po prostu przestali.
Wyczucie czasu miałem niesamowite. Trzy minuty później po tym, jak schowałem przepiękny prezent Mikleo do swojej torby, do pokoju wpadł Yuki. I nie był sam, tuż przed nim dreptał niezbyt zadowolony Lucjusz, który od razu wskoczył na łóżko i zaczął się myć. Chyba i on chciał zdrzemnąć się na czymś miękkim i na czym, co nie jest sianem. Chociaż, przyznam, spanie na sianku też jest ciekawym doświadczeniem, kilka razy, zwłaszcza latem, zdarzyło mi się praktykować. Jedyny minus tego był taki, że później to siano znajdowało się wszędzie.
- Przepraszam, ale sam za mną poszedł – powiedział chłopiec ze skruchą, patrząc na mnie niepewnie. Podszedłem do niego i poczochrałem jego jasne włoski.
- Nic się nie stało, myślę, że nikt się nie przyczepi – odparłem z uśmiechem. – Idę coś zjeść i zanieść Codi’emu coś do jedzenia…
- Nie musisz, jemu już dawałem – dodał szybko Yuki, a ja zmarszczyłem brwi. Skąd on wziął jedzenie, miałem nadzieję, że nikogo nie okradł. Czy on w ogóle byłby w stanie kogoś okraść? W końcu, jest uroczym aniołkiem. – Mikleo mi dał jedzenie z twojego plecaka – dodał szybko, zauważywszy moje spojrzenie.
- Dobrze. Więc Mikleo, możesz nakarmić jeszcze Lucjusza – zwróciłem się w stronę mojego męża, a on kiwnął głową na znak zgody. – Ja zaraz wrócę.
Tak jak obiecałem, tak zrobiłem. Wróciłem po kilkudziesięciu minutach, najedzony i w niekoniecznie dobrym humorze. Kilka osób jednak rozpoznały we mnie dawnego pasterza i jednak musiałem posiedzieć i porozmawiać tam na dole znacznie dłużej, niż początkowo sądziłem. Nie chciałem rozmawiać z tymi ludźmi, z trudem powstrzymywałem się przed ty,, aby po prostu nie wybuchnąć gniewem, ale finalnie jakoś udało mi się zachować spokój. Na szczęście całkowicie się uspokoiłem, kiedy znalazłem się w swoim pokoju, przy moim mężu i dziecku. 
Jeszcze trochę czasu posiedziałem z nimi, ciesząc się, że Yuki już się na nas „odobraził”. Dziwnie było widzieć dziecko, które traktowało nas jak powietrze. Kiedy zaczynało się ściemniać poprosiłem, by nie siedzieli za długo, ponieważ samemu chciałem już pójść spać. Im wcześniej pójdę spać, tym wcześniej wstanę i wyniosę się z tego miasta, a tego w tym momencie najbardziej potrzebowałem. Mikleo nie był za bardzo zadowolony z tego, że położyłem się na podłodze, ale nic na to nie mógł poradzić. Podłoga była cała moja, on i Yuki mieli łóżko, musieli się z tym pogodzić.
Kiedy tylko położyłem się na kocu, wszystkie moje mięśnie jęknęły w proteście. Ale cóż mogłem poradzić, nie nakażę Mikleo albo Yuki’emu przenieść się na podłogę, ich mięśnie również na pewno potrzebują odpoczynku. A ja… cóż, ile to jeszcze? Dwa tygodnie? Tak, chyba tak mówił Mikleo. Maksymalnie do trzech tygodni. Wytrzymam tyle czasu, w końcu to nic takiego, ważne, aby oni mogli się w wygodzie wyspać.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz