Z lekkimi rozbawieniem patrzyłem na dwójkę dzieci rozmawiających ze sobą. Yuki bardzo cieszył się z sytuacji, w której znalazł się Sorey, chyba pierwszy raz był taki rozbawiony i szczęśliwy jednocześnie, mój mąż natomiast nie podzielał jego radości, czując się trochę zażenowanym zaistniałą sytuacją. Cóż w tym momencie nie wiele mu to da, musi znieść to, co się stało, a ja postaram się jak najszybciej naprawić ten problem o ile w ogóle uda mi się odnaleźć Rutę, gdzie w ogóle mogę szukać tę roślinę?
Zamyślony zabrałem się za ogarnianie obozowiska, chowają wszystko do torby, męża przygotowując mu coś do zjedzenia, jeśli już jest dzieckiem, to ktoś musi się nim zająć, tym kimś będę ja, bo tylko ja jestem tu najstarszy.
- Sorey zjedz śniadanie - Podałem mu trochę jedzenia wracając do czytania księgi, w której znajdowało się rozwiązanie dotyczące odnalezienia potrzebnej mi rośliny. - Ciekawe - Mruknąłem cicho chowając księgę do torby gotowy do drogi chłopcy zresztą też byli gotowi mogliśmy więc ruszać niczym się nie przejmując prawie niczym..
- Co jest ciekawe? - Sorey podszedł do mnie, unosząc głowę do góry, jak słodko to wygląda, gdy to on, a nie ja unosi głowę do góry.
- Roślina, która jest nam potrzeba znajduje się w zakazanym lesie - Wyjaśniłem, przygotowując do drogi klacz, czy tego chcę, czy nie muszę się tam udać, aby odnaleźć roślinę. Coś tak czuję, że jestem winien tego, co wydarzyło się mojemu mężowi i gdyby nie moja głupota nie wyglądałoby, to tak jak wygląda.
- Co teraz zrobimy? - Wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do dziecięcego głosu męża, brzmiał tak zabawnie, a jednocześnie tak słodko aż miło było znów usłyszeć ten słodki dziecięcy głosik.
- Ty nic - Posadziłem go na grzbiecie klaczy, sprawdzając czy aby na pewno wszystko zabrałem. - Ja wejdę do lasu i znajdę roślinę - Dodałem, ruszając w drogę dając sygnał Yuki'emu, który od razu podszedł do mnie, wołając psa do drogi, którą i tak musieliśmy odbyć w stronę zamku Alishy, a po drodze miniemy las, który odwiedzę, gdy chłopcy będą spać.
- Chcesz tam wejść sam? - W głosie męża, (rany jak dziwnie to brzmi, gdy jest dzieckiem) usłyszałem zmartwienie, które całkowicie rozumiałem. Las ten jest niebezpieczny, wzbudza lęk samą nazwą, nie wspominając już wyglądu, który w żadnym wypadku nie zachęca do wejścia.
- Nie mam wyjścia, ty wejść tam nie możesz nie, masz ani mocy, ani tym bardziej możliwości w tej sytuacji się bronić - Wyjaśniłem, Sorey nie chciał jednak słuchać moich słów, uparł się, że mam nie wchodzić do lasu, by znów nie poświęcać dla niego życia, całkowicie nie biorąc pod uwagę faktu, że i tak nie będę go słuchał, nigdy nie słucham, gdy czuje, że to, co robię, jest słuszne, tym razem czuje tak samo, muszę to zrobić, aby mój mąż znów był sobą, nim jednak dotrzemy do lasu, minie kilka dni do tego czasu stanie się dzieckiem a wtedy nie będzie przejmował się tym, co wcześniej tak bardzo miało dla niego znaczenie...
Zmieniłem więc temat, nie chcąc się z nim kłócić on i tak będzie trzymał się swojego zdania a ja swojego, po co więc się kłócić? To nie ma większego sensu..
- Sorey zauważyłem coś istotnego w swoim wyglądzie? - Spytałem, nagle właśnie coś sobie uświadamiając w sumie lepiej późno niż wcale prawda?
- Co takiego? Nie przyglądałem się jeszcze sobie - Wyjaśnił, a więc jeszcze nie wiedział, postanowiłem więc wyjaśnić, a raczej pokazać mu co takiego zmieniło się w jego wyglądzie, zdejmując go z klaczy, prowadząc w stronę leniwie płynącej rzeki.
- Spójrz - Wskazałem palcem na jego włosy, które znów jak dawniej przybrały swój naturalny kolor.
- Wyglądam lepiej? - Spojrzał na mnie z widoczną niepewnością w oczach, tak jakby obawiał się tego, że wygląda gorzej w jasnych włosach, kiedy to w żadnym wypadku nie była prawda.
- Wyglądasz doskonale, w każdym kolorze włosów wiesz, że dla mnie nie ma znaczenie, jakiego koloru one są, kocham cię takiego, jakim jesteś mój mały mężczyzno - Przyznałem całując go w czoło głaszcząc po włosach, naprawdę kocham go bez względu na wszystko, to nigdy się nie zmieni, do śmierci będę przy nim, kochając każdą zmarszczkę na twarzy lub siwy włos na głowie.
<Sorey? C:>
Zamyślony zabrałem się za ogarnianie obozowiska, chowają wszystko do torby, męża przygotowując mu coś do zjedzenia, jeśli już jest dzieckiem, to ktoś musi się nim zająć, tym kimś będę ja, bo tylko ja jestem tu najstarszy.
- Sorey zjedz śniadanie - Podałem mu trochę jedzenia wracając do czytania księgi, w której znajdowało się rozwiązanie dotyczące odnalezienia potrzebnej mi rośliny. - Ciekawe - Mruknąłem cicho chowając księgę do torby gotowy do drogi chłopcy zresztą też byli gotowi mogliśmy więc ruszać niczym się nie przejmując prawie niczym..
- Co jest ciekawe? - Sorey podszedł do mnie, unosząc głowę do góry, jak słodko to wygląda, gdy to on, a nie ja unosi głowę do góry.
- Roślina, która jest nam potrzeba znajduje się w zakazanym lesie - Wyjaśniłem, przygotowując do drogi klacz, czy tego chcę, czy nie muszę się tam udać, aby odnaleźć roślinę. Coś tak czuję, że jestem winien tego, co wydarzyło się mojemu mężowi i gdyby nie moja głupota nie wyglądałoby, to tak jak wygląda.
- Co teraz zrobimy? - Wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do dziecięcego głosu męża, brzmiał tak zabawnie, a jednocześnie tak słodko aż miło było znów usłyszeć ten słodki dziecięcy głosik.
- Ty nic - Posadziłem go na grzbiecie klaczy, sprawdzając czy aby na pewno wszystko zabrałem. - Ja wejdę do lasu i znajdę roślinę - Dodałem, ruszając w drogę dając sygnał Yuki'emu, który od razu podszedł do mnie, wołając psa do drogi, którą i tak musieliśmy odbyć w stronę zamku Alishy, a po drodze miniemy las, który odwiedzę, gdy chłopcy będą spać.
- Chcesz tam wejść sam? - W głosie męża, (rany jak dziwnie to brzmi, gdy jest dzieckiem) usłyszałem zmartwienie, które całkowicie rozumiałem. Las ten jest niebezpieczny, wzbudza lęk samą nazwą, nie wspominając już wyglądu, który w żadnym wypadku nie zachęca do wejścia.
- Nie mam wyjścia, ty wejść tam nie możesz nie, masz ani mocy, ani tym bardziej możliwości w tej sytuacji się bronić - Wyjaśniłem, Sorey nie chciał jednak słuchać moich słów, uparł się, że mam nie wchodzić do lasu, by znów nie poświęcać dla niego życia, całkowicie nie biorąc pod uwagę faktu, że i tak nie będę go słuchał, nigdy nie słucham, gdy czuje, że to, co robię, jest słuszne, tym razem czuje tak samo, muszę to zrobić, aby mój mąż znów był sobą, nim jednak dotrzemy do lasu, minie kilka dni do tego czasu stanie się dzieckiem a wtedy nie będzie przejmował się tym, co wcześniej tak bardzo miało dla niego znaczenie...
Zmieniłem więc temat, nie chcąc się z nim kłócić on i tak będzie trzymał się swojego zdania a ja swojego, po co więc się kłócić? To nie ma większego sensu..
- Sorey zauważyłem coś istotnego w swoim wyglądzie? - Spytałem, nagle właśnie coś sobie uświadamiając w sumie lepiej późno niż wcale prawda?
- Co takiego? Nie przyglądałem się jeszcze sobie - Wyjaśnił, a więc jeszcze nie wiedział, postanowiłem więc wyjaśnić, a raczej pokazać mu co takiego zmieniło się w jego wyglądzie, zdejmując go z klaczy, prowadząc w stronę leniwie płynącej rzeki.
- Spójrz - Wskazałem palcem na jego włosy, które znów jak dawniej przybrały swój naturalny kolor.
- Wyglądam lepiej? - Spojrzał na mnie z widoczną niepewnością w oczach, tak jakby obawiał się tego, że wygląda gorzej w jasnych włosach, kiedy to w żadnym wypadku nie była prawda.
- Wyglądasz doskonale, w każdym kolorze włosów wiesz, że dla mnie nie ma znaczenie, jakiego koloru one są, kocham cię takiego, jakim jesteś mój mały mężczyzno - Przyznałem całując go w czoło głaszcząc po włosach, naprawdę kocham go bez względu na wszystko, to nigdy się nie zmieni, do śmierci będę przy nim, kochając każdą zmarszczkę na twarzy lub siwy włos na głowie.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz