niedziela, 22 listopada 2020

Od Soreya CD Mikleo

Nadal próbowałem zrozumieć, co się stało. Jedyny raz w ostatnim czasie, kiedy helion wdarł się do naszego obozowiska, było krótko po pojawieniu się Mikleo, kiedy pozwoliłem sobie na chwilę snu. Teraz wydarzyła się bardzo podobna sytuacja… wiedziałem, że powinienem troszkę bardziej naciskać na męża, jeżeli chodzi o stanie na warcie. . Od czasu zerwania paktu nie wyczuwałem helionów tak dobrze, jak wcześniej, ale jednak co nieco jeszcze potrafiłem. 
Westchnąłem cicho, delikatnie trzymając rękę Mikleo i uważnie ją oglądając. Zacząłem ostrożnie ją badać, ale nie wyglądało na to na złamanie. Cóż, tyle dobrego, złamana kończyna to nie jest nic przyjemnego. No i stłuczenie będzie mi o wiele łatwiej wyleczyć. Nie było jednak mowy, aby Mikleo dokończył wartę. Musiał przysnąć, nie było innego wytłumaczenia, w przeciwnym wypadku nie dopuściłby, aby helion się do nas zbliżył. Jestem beznadziejny, powinienem był zauważyć, że jest zmęczony. 
- Zostaw to, dam sobie radę – powiedział cicho Mikleo, zabierając swoją dłoń. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co takiego zrobiłem nie tak. Doszedłem do wniosku, że może sam będzie chciał uleczyć swoje urazy. 
- Niech ci będzie – westchnąłem cicho, nie spuszczając z niego wzroku. – Odpocznij, idź spać, ja popilnuję was przez resztę nocy – dodałem, całując delikatnie jego czoło. 
- Nie trzeba, dam radę… - zapewniał mnie Mikleo, ale ja już swoje postanowiłem. 
- Spać – powiedziałem stanowczo, pstrykając go w nos i odwróciłem się w stronę Yuki’ego. 
Dziecko było roztrzęsione i wtulało się w ciało psa, który lizał jego drobną twarzyczkę w geście pocieszenia. Chłopczyk co prawda próbował udawać, że nic się nie stało, ale nie za dobrze mu to wyszło. Nie dziwiłem mu się ani trochę, stwór ruszył prosto na niego, gdybym był dzieckiem, również byłbym przerażony. Podszedłem i uklęknąłem obok niego, czochrając jego włoski, po czym posłałem mu łagodny uśmiech. 
- Już wszystko dobrze, nic się nie stało – wyszeptałem, kiedy chłopiec odsunął się od psa i wtulił się we mnie. Przytuliłem go i zacząłem gładzić jego plecy w uspokajającym geście. Wiedziałem, że dla chłopca było to przeżycie wzbudziło przykre wspomnienia. Nigdy nie rozmawialiśmy o jego rodzinie i przeszłości, dlatego pewny być nie może, ale wydaje mi się, że heliony odpowiadają za śmierć jego rodziców. W końcu znaleźliśmy go w lesie, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, i z goniącym go helionem, którego pozbyłem się w ostatniej chwili. 
- Nie ma już potwora? – spytał cichutko, podnosząc wzrok. 
- Nie, ja i Mikleo go pokonaliśmy. Możesz iść spać, nic ci się nie stanie – obiecałem mu, gładząc jego główkę. Chłopiec niepewnie się ze mną zgodził, ale minęło trochę czasu, zanim zasnął. Czekałem jednak cierpliwie, jak jego oddech się unormuje, a kiedy tak się stało, położyłem go na kocu i przykryłem, by czuł się lepiej. Codi od razu położył się obok swojego właściciela i pomerdał ogonkiem, kiedy poklepałem go łbie.
Z lekkim rozczarowaniem odkryłem, że Mikleo wcale nie położył się spać. Siedział obok złamanego drzewa, które zapewne takie się stało przez niego oraz heliona. Zauważyłem jeszcze, że był nienaturalnie wyprostowany, jakby bolały go plecy – czemu absolutnie bym się nie dziwił, pewnie musiał mocno przywalił w to drzewo. Nie wydawało mi się również, aby uleczył swoją stłuczoną rękę, ponieważ trzymał ją na brzuchu. Cóż, jednego aniołka położyłem do snu, więc teraz pora na drugiego. 
- Mówiłem ci, że masz iść spać – odezwałem się cicho, siadając obok męża i wpatrując się w niego z uwagą. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak od wczorajszego koszmaru… nie, nie od koszmaru, od tej dziwnej sytuacji w mieście. 
- A ja ci mówiłem, że nie jestem śpiący – burknął, delikatnie się poprawiając. Usłyszałem, jak cicho syczy z bólu, co tylko zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Czemu nie chce się uleczyć? Przecież to go nic nie kosztuje. Nie zamierzałem się jednak go dopytywać, to jego sprawa, nie moja, nie będę na niego naciskać. 
- Nie jesteś śpiący i dlatego zasnąłeś, nie zauważając heliona? – zapytałem, nawet nie starając się ukrywać złośliwości w głosie. Przyznam, zirytowała mnie jego postawa. Utrzymuje, że nic mu nie jest, a przecież doskonale widziałem, że wcale tak nie było. Gdyby nie moja reakcja, Yuki zostałby zaatakowany, coś mogło mu się stać, Mikleo też mógł skończyć gorzej. 
- Nie zasnąłem – fuknął cicho, chyba niezadowolony z moich słów. 
- Nie? Więc co? 
- Po prostu się zamyśliłem – przyznał ze skruchą, a ja nie wiem, czy jeszcze bardziej się zdenerwowałem, czy może wręcz przeciwnie, zmartwiłem. 
- A mogę wiedzieć, co było takie ważne, że o tym myślałeś, zamiast zauważyć niebezpieczeństwo? – dopytałem, za wszelką cenę starając się zachować spokój. Nie chciałem się kłócić, naprawdę, ale co miałem zrobić? Ewidentnie było coś nie tak, coś go gryzło i najwidoczniej jest to coś, co powinienem wiedzieć. 
- To nic takiego. Poza tym, to już się nie wydarzy – obiecał, ale ja nie byłem co do tego taki przekonany. Nie chciałem, aby to się powtórzyło. Co, jeśli następnym razem nie zareaguję w porę? Mikleo mógłby zostać bardziej poraniony, a Yuki… nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać Yuki’emu, gdybym w porę nie zareagował. 
- Dobrze. Więc dalej sobie rozmyślaj o tych bardzo ważnych sprawach, które całkowicie pochłonęły twój umysł, a ja będę trzymał wartę, by to się już więcej nie powtórzyło – powiedziałem zdenerwowany, wstając od niego i idąc na niewielkie wzniesienie, skąd lepiej było widać okolicę. Byłem trochę zły na męża za to, że nie chce mi powiedzieć, o co chodzi, a to nie jest żadna błaha sprawa. I póki mi nie powie, co złego się z nim dzieje, nie ma mowy, abym pozwolił mu dalej pilnować nas w nocy. Takie rozkojarzenie może być zbyt niebezpieczne zarówno dla nas jak i jego samego.

<Mikleo? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz