Krem czekoladowy
chciała moja Owieczka... a nie mieliśmy przypadkiem jeszcze jakichś takich
słodyczy od Alishy? Co prawda, były one czysto teoretycznie dla naszych dzieci,
no ale zanim one to wszystko zjedzą, to wszystko się popsuje. A takie dobre
rzeczy to szkoda będzie wyrzucać... no i też dzieci tyle słodkości jeść nie
mogą. Ale od tego mają nas. My nie pozwolimy, by cokolwiek się zmarnowało.
- A nie mamy przypadkiem
jeszcze w zapasach? – spytałem, podchodząc do naszej awaryjnej szafki ze słodyczami
i otwierając ją. – No jest.
- Ale to jest dzieci
– wyjaśnił, na co westchnąłem ciężko.
- Taki wielki słój?
Przecież one nie zjedzą tego, zanim się popsuje. A to byłaby wielka szkoda –
odparłem, wyciągając słoik i podając mu go. – I nie przejmuj się, że to tylko
dla dzieci. Znając Alishę, to o nas pewnie też myślała – dodałem, całując go w
czubek nosa. Nie chciałem, by się przejmował czymś, czym nie powinien. Co jak
co, ale to moja domena, niech mi nie zabiera pracy.
- Może masz rację...
– zaczął niepewnie, chyba niezbyt do tego przekonany. Oj, Miki, Miki...
- Na pewno mam rację.
Smacznego, ja lecę, postaram się wrócić najszybciej, jak tylko się da – powiedziałem,
znów go całując, ale tym razem już w policzek. Pożegnałem się także z moimi
aniołkami malutkimi, które sobie układały klocki, niespecjalnie się mną
przejmując. Właściwie to niczym się nie przejmowały, będąc w swoim świecie. Jakie
to urocze było... nie mam pojęcia, jak ja sobie bez nich dam radę. Bardzo się
do nich przywiązałem, w końcu opiekowałem się nimi dzień w dzień, uczyłem
mówić, próbowałem uczyć chodzenia... i teraz nagle to wszystko przepadnie. Jakoś
się będę musiał przestawić.
Na mieście nie byłem
jakoś specjalnie długo. Zgłosiłem swoją kandydaturę, odpowiedziałem na
kilkanaście dziwnych i mniej dziwnych pytań, przeszedłem jakiś trening
sprawdzający, w jakiej kondycji jestem... no i byłem wolny. Prześlą mi
wiadomość gońcem, czy mi się udało i ewentualnie kiedy mam się stawić. Teraz
pozostało mi tylko czekać.
Może i Mikleo mówił
mi, że chce tylko krem, którego w sumie kupować nie muszę, bo jeszcze go mamy,
no ale i tak zaszedłem na rynek, po owoce, których nam nigdy nie za mało, a
dzieci kochają. Poza tym, takie owocki zawsze można dodać do jakiejś owsianki...
wziąłem więc trochę naturalnych słodkości, i dopiero wtedy wróciłem do mojej
rodziny, mogąc w końcu odetchnąć z ulgą i trochę odpocząć. Fizycznie nie byłem
zmęczony, bo i po czym bym miał, ale psychicznie... no po prostu się stęskniłem
za dziećmi. Niby to nie było nic, ale świadomość, że już zaraz nie będę z nimi
spędzał tyle czasu, troszkę mnie dołowała.
- Wróciłem! – zawołałem,
wchodząc do domu i od razu zdejmując buty. Tak sobie teraz myślę, może byśmy
sobie na spacer poszli? Albo chociaż na dwór wyszli, bo pogoda bardzo
przyjemna, i nie za gorąca, nie ma co więc siedzieć w domu. Chyba, że Miki się
będzie czuł gorzej, albo nie będzie miał ochoty na spacer, to wtedy sobie
zostaniemy w domu. Albo ja wezmę dzieci na spacer, ja sobie z nimi dam radę bez
problemu, tego się już zdążyłem nauczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz