środa, 28 czerwca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Jeszcze tak nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Ledwo widziałem na oczy, no i zmysł słuchu też nie był najlepszy, miałem wrażenie, jakbym był za jakąś ścianą, i stamtąd właśnie słyszał Mikleo. No właśnie, Mikleo... byłem niemalże ślepy i głuchy, ale chyba słyszałem jego spanikowany i chyba za bardzo spanikowany głos i też jak przez mgłę widziałem jego przepiękne, jasne włosy, a nie te czarne jak smoła. Czyli udało się. Muszę przyznać, odrobinkę w to nie wierzyłem, zwłaszcza, kiedy zacząłem pluć krwią, a on stał niewzruszony. Naprawdę musiałem być w beznadziejnym stanie, by Miki się pojawił, i to tak... beznadziejnym, beznadziejnym. 
- Miki – wychrypiałem, chcąc go do siebie przytulić, ale zamiast tego musiałem przekręcić się na bok, by wykasłać kolejną krew. Całkiem mocno mi przyłożył, nie powiem... najważniejsze jednak było to, że Miki wrócił, i to było warte każdego bólu. 
- Lailah, co mu jest? Możesz mu jakoś pomóc? – spytał spanikowany Miki, kładąc dłonie na moich ramionach i podtrzymując mnie, bym nie upadł we własną krew. Mikleo to jednak kochany jest...
- Musimy go uzdrowić... pomóż mi go przewrócić na plecy – poprosiła i to były ostatnie słowa, które byłem w stanie zrozumieć. 
Później byłem mało świadomy tego, co się dzieje wokół mnie. Wiem, że przekręcili mnie na plecy, i coś zaczęli ze mną robić. Miki oczywiście panikował i mimo, że nie widziałem go dokładnie byłem pewien, że strasznie trzęsą się mu ręce. Lailah oczywiście zachowała spokój. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem jej zdenerwowanej. Jak ona to robi, to ja nie mam pojęcia. Ja nie potrafiłem być taki spokojny. 
Kiedy w końcu odzyskałem pełną świadomość, był już wieczór. Leżałem przy ognisku, opatulony kocem i całe szczęście, bo mimo lata było mi dosyć chłodno. Tylko nie wiem, skąd ten chłód się wziął, przecież chory nie byłem. Nie chciałem być chory, kiedy jestem tak daleko od domu, jak ja wtedy dotrę do domu... Podniosłem się niepewnie i dosyć powoli do siadu, opierając się drzewo, na którym niedawno dusił mnie Mikleo, znaczy się demon. Wspaniałe wspomnienia. 
Tym ruchem zwróciłem uwagę Mikleo i Lailah, którzy rozmawiali przy ognisku. Mikleo od razu przysunął się bliżej mnie i wykonał gest, jakby chciał się do mnie przytulić, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Nie rozumiałem, czemu miałby się przed tym wzbraniać, dlatego wyciągnąłem ręce w jego stronę, zachęcając go do tego. Dopiero po tym przytulił się do mnie mocno, wtulając twarz w moją koszulę. 
- Jak się czujesz, Sorey? – spytała Lailah, przyglądając mi się uważnie. 
- Chyba dobrze. Tylko trochę jest mi zimno – przyznałem, gładząc Mikleo po plecach. 
- To normalne. Kiedy czujesz się gorzej, fizycznie czy psychicznie, ale to niedługo minie – wyjaśniła spokojnie, spoglądając w dal. – Skoro już czujesz się lepiej pozwólcie, że udam się do wioski. Jutro możecie wracać do miasta, odwiedzę was tak szybko, jak tylko możliwe – powiedziała, wstając z ziemi i otrzepując sukienkę, a ja jedynie kiwnąłem głową. Wcześniej o tym rozmawialiśmy; musiała pomóc wiosce jeszcze terroryzowanej przez demona. A ja musiałem pilnować, by Mikleo nie dowiedział się o naczyniu, które zdobyliśmy dla demona, i o eliksirze, który wypiłem, by wyglądać na martwego. Chociaż chyba nie musiałem. Demon tak mnie sprał, że przez moment miałem wrażenie, że naprawdę się z tego nie wyliżę. Miki jeszcze nie mógł dowiedzieć się o tych rzeczach, bo wtedy demon mógłby przejąć kontrolę nad nim ponownie. 
- Jak się czujesz, Owieczko? – spytałem cicho, całując go w czółko. Mój Panie, jak ja się za nim stęskniłem... nawet nie miał pojęcia, ile bólu sprawił mi widok demona, zamiast niego. Jak dobrze, że już wrócił, bo nie przeżyłbym bez niego.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz