Obserwowałem, jak dziewczyna z każdą kolejną minutą jak i krokiem, zaczyna drżeć z zimna, a jej dotąd pewny głos stał się bardziej łamliwy i przerywany uderzeniami zębów o siebie. Mnie, jako że byłem już poniekąd martwy, niespecjalnie dokuczało zimno. Jeden z niewielu plusów bycia wampirem. Jednak widząc trzęsącą się coraz bardziej dziewczynę, moje o tak dość miękkie serce, zmusiło mnie do wyciągnięcia z podróżnego tobołka, grubego płaszcza z futra lamaz*, które otrzymałem od mieszkańców wysoko w górach położonej wioski. Tamtejsi ludzie niespecjalnie przejmowali się tymi “niskimi” jak mieli w zwyczaju nazywać ludzi z Królestwa. Zdawało się również, że dawno nie odwiedzał ich nikt z dołu. Może zapomnieli o nich? Właściwie to całkiem dobrze. Mieszkańcy nie mieli problemów z prawem, które zabraniało hodowli wszelkich magicznych stworzeń, które w tych stronach był warunkiem i jedyną nadzieją na przeżycie. Z mleka i futra lamaz Tumerzy robili właściwie wszystko. Ciepła wełna pozwalała ogrzać zmarznięte ciała w trakcie największych mrozów. Mleko miało silne właściwości lecznicze, a zwierzęta pozwalały również na ujeżdżanie. Skrzydła umożliwiały loty na niewielkie odległości, jednak wystarczające by dostać się do stromych kominów wygasłych wulkanów, w których przyjemnych ciepłych wnętrzach znajdowały się osady jak i uprawy. Zabicie lamaza było traktowane przez Tumerów na równi z morderstwem. Te zwierzęta uważano za członków rodziny. Była to miła odmiana od dość okrutnego postępowania ludzi “z dołu”.
Płaszcz, który otrzymałem był w przyjemnym dla oka szaro-błękitno-fiołkowym kolorze, otrzymanym zapewne z kłączy caeruleis indutus. Inaczej Błękitu Opierzonego. Kwiatu namiętnie hodowanego przez wszystkie kobiety z tamtych stron, mający w wierzeniach zapewnić siłę jaki i powodzenie u mężczyzn. Zdaje się jednak, że stojąca naprzeciw mnie kobieta jak do tej pory nie miała problemu ze znalezieniem kogoś do towarzystwa, zważając na wygłodniałe spojrzenia jakimi obdarzyło dziewczynę paru straganiarzy. Odstraszył ich jednak morderczy wzrok, który napotkali unosząc oczy zdecydowanie za wysoko. Ktoś takiej postury musiał być naprawdę ciężkim przeciwnikiem.
- Szukam koń. Chcę kupić koń. Wiesz gdzie? - spytałem, nadal pilnując wschodniego akcentu oraz przestawnego szyku.
Uśmiech, który pojawił się, na rzeczywiście bardzo urodziwej twarzy dziewczyny, zdawał się kpić delikatnie z mojego sposobu mówienia. Nie miałem o to pretensji. Rzeczywiście musiał być one bardzo zabawny dla miejscowych. Szczególnie, że sposób w jaki kaleczyłem tutejszy dialekt był co najmniej nietypowy.
Całe szczęście dziewczyna nie odmówiła i już po chwili prowadziła mnie dalej w dół miasteczka, wtulając się mocniej w miękki futrzany płaszcz. Nigdy chyba nie zrozumiem fetyszu kobiet co do miękkich skór. Osobiście wolałem tkaniny bardziej zwiewne, przypominające w dotyku muśnięcia motyla, bądź szorstkie, surowe wełniane materiały.
W momencie kiedy dziewczyna zaczęła opowiadać o miejscu swojej pracy, niestety nie znałem słowa, którego użyła, poczułem nieprzyjazne spojrzenie, lustrujące moją sylwetkę. Obejrzałem się dyskretnie, by po chwili roześmiać się taktownie po jednej z zabawnych historii opowiadanych przez dziewczynę, a w chwili w której weszliśmy w węższą uliczkę, ktoś przycisnął moją towarzyszkę do ściany, a ja poczułem chłód stali na szyi. To był jeden z tych bardzo niebezpiecznych momentów. Modliłem się jedynie, aby ostrze nie przebiło skóry. Mógłbym mieć naprawdę spory problem z zatamowaniem krwawienia w takim miejscu, a choroba wcale tego nie ułatwiała.
- Proszę, proszę. Tak dobrze ubrany obcokrajowiec jak ty musi mieć przy sobie sporą sakiewkę złota. Co nie? A ta urocza dzieweczka? Jesteś bardzo samolubny i niegrzeczny. Wchodzisz do wsi i od razu wyrywasz najlepszą laskę. Weź się podziel!
Obrzydliwy, rechotliwy śmiech, rozległ się w ciemnym zaułku, a odpychający, odór wydobywający się z ust nieznajomego, sprawił, że zmarszczyłem nos. Zostaliśmy otoczeni przez trzech mężczyzn. Dwóch silnych, acz wyglądających na nie mądrzejszych od przegniłych pniaków oraz najmniejszy i najwątlejszy, niewątpliwie przywódca bandy, o długim haczykowatym nosie i świdrujących oczkach. Nie podobał mi się co robili, jednak nie zamierzałem zdradzać tak prędko swojej przykrywki.
- Kim jesteś? - odparłem jedynie mierząc opryszków morderczym spojrzeniem. Mimo, że dwóch z nich było dość postawnych, ja nadal przewyższałem ich o parę centymetrów.
- Forsa. Chyba to rozumiesz? A może i na takie słowo jesteś zbyt głupi - na te słowa zaśmiałem się cicho pod nosem - Z czego rżysz?
Sytuacja, stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Czułem, że mężczyzna, przesunął ostrze nieco bliżej mojej krtani. Czas zacząć działać.
Prawie niewykrywalnym ruchem wysunąłem delikatnie ostrze nihonto. Nie chciałem plamić krwią kogoś tak pośredniego, miecz rodowy.
Dwa cięcia później, palce, które zaciskały się na rączce, krótkiego zakrzywionego noża, potoczyły się po bruku, plamiąc krwią szarobure kamienie. W powietrzu uniosła się charakterystyczna metaliczna woń, a ja mimowolnie, oblizałem usta. Cóż byłem tylko wampirem.
Po części dla przestraszenia jak i chęci zrażenia do opcjonalnego ataku nieznajomych, uniosłem płaz zmoczony czerwonym szkarłatem i przesunąłem po nim językiem smakując krew opryszków. Jak można się było domyśleć wyczułem delikatny posmak alkoholu. No tak. Nikt trzeźwy nie zaatakowałby prawie dwumetrowego gościa z dwoma mieczami.
Widząc panikę w oczach rzezimieszków, uśmiechnąłem się z pobłażaniem, a następnie gwałtownym ruchem pozbyłem się szkarłatnego płynu z ostrza.
*- Lamaza. Wymyślony (chyba przeze mnie) magiczna istota, będąca połączeniem lamy oraz pegaza, której mleko ma silne właściwości lecznicze, a futro jest gęste ciężkie do przebicia
< Keyia? >
816
816
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz