poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Czy to moje wrażenie, czy Mikleo był zazdrosny...? Przecież nie ma o co i o kogo, kocham tylko jego, a Roscoe przecież wie, że jesteśmy małżeństwem i nie próbowałby nas rozdzielić, kto jak kto, ale nie on. Mikleo troszeczkę przesadzał, powinien dać mu szansę, Rose to dobry człowiek, a aniołowie właśnie takich ludzi doceniają najbardziej. Dlatego tym bardziej nie rozumiałem, co Mikleo akurat we mnie widział i chociaż wiele razy niby mi mówił, za co mnie kochał, ale jakoś to do mnie nie potrafiło dotrzeć. Jak mi o tym mówiłem czułem się tak, jakby opowiadał o zupełnie innym człowieku, a nie o mnie. Nie miałem przecież tylu zalet, o których mówił, czy też nawet nie byłem tak przystojny, za jakiego mnie uważał. 
Położyłem swoje dłonie na dłoniach mojego męża, który się przy nas pojawił, nie przejmując się tym, że jest cały przemoczony. Tak właściwie bardzo cieszyłem się, że w końcu miałem go na widoku. Wcześniej, kiedy zniknął pod powierzchnią wody, troszkę spanikowałem. Niby wiedziałem, że gdzieś tam jest i wszystko z nim w porządku, ale jednak z tyłu głowy była myśl, że jego tutaj ze mną nie ma. Dobrze, że Roscoe do mnie podszedł, jego obecność i rozmowa o różnych rzeczach, zwłaszcza o Mikleo, bardzo mi pomagała i dawała mi poczucie tego, że wszystko w porządku, bo w sumie to było wszystko w porządku. Tylko mój mózg dopowiadał sobie jakieś głupoty. 
- I jak, zrelaksowany? – odezwałem się do mojego małego aniołka, uśmiechając się do  niego delikatnie, by następnie pocałować go w czubek głowy. Mój mąż nie odpowiedział słownie, a jedynie pokiwał głową. – Cieszy mnie to – dodałem, gładząc go po policzku. 
Przez to, że temperatura jego ciała jest niższa i to, że dopiero co wynurzył się z wody, jego skóra wydawała się być lodowata. Przez pierwszy ułamek sekund chciałem go poprosić, by wszedł z wody, bo się przeziębi, ale dopiero później dotarło do mnie to, że przecież jest aniołem i nie może zachorować. Znaczy, może, ale na jakich warunkach, to ja nie wiem i wydaje mi się, że nawet sam Mikleo nie wie. 
- Nie będę wam już przeszkadzać, bawcie się dobrze, do zobaczenia – odezwał się Roscoe, zaczynając nagle podnosić się z mostku. 
- Nie przeszkadzasz, zostań na jeszcze trochę – poprosiłem zauważając, że teraz jest idealny moment do tego, aby lepiej się poznali i polubili. Tą znajomością chciałem także pokazać mu, że nie wszyscy ludzie są źli i nie musi być tak uprzedzony do każdego pojedynczego człowieka. Fakt, zdarzają się ludzie okropni, jak na przykład ja, ale to nie oznacza, by skreślać całą ludzkość. 
- Nie, naprawdę muszę już iść, jeszcze się zgadamy – Roscoe dalej uważał swoje i już po kilkunastu minutach go z nami nie było. 
Dopiero kiedy zniknął nam z pola widzenia Mikleo wyszedł z wody, siadając obok mnie. Wilgotne ubranie od razu przywarło do jego ciała, dzięki czemu wyglądał naprawdę kusząco. W sumie, to on zawsze wyglądał kusząco, niezależnie od tego, co robił i co miał na sobie. Objąłem go dłonią w pasie i przytuliłem go mocno do siebie, całując go w policzek. Przez to moje ubrania stały się częściowo mokre, ale przecież to było nic takiego, wystarczy jego jeden gest i cała  ta woda zaraz zniknie.
- Co za przypadek, że akurat tutaj się spotkaliśmy – wyburczał z pretensjami, wtulając się w moje ciało. Z jego tonu od razu mogłem wyczuć, że naprawdę był zazdrosny, ale z jakiego powodu, to nie wiedziałem. 
- Musiał zebrać kilka ziół, a po tym zauważył nas i podszedł się przywitać, więc tak, to był przypadek – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego delikatnie. – Czy ty jesteś zazdrosny?
- Tak. Znaczy, nie. Może troszeczkę – słysząc jego trzy różne odpowiedzi parsknąłem cichym śmiechem. 
Rozumiałem, że mógł czasem czuć się o mnie zazdrosny, w końcu w przeszłości bardzo go skrzywdziłem i do tej pory strasznie tego żałuję oraz czuję się z tym źle, ale przecież pilnuję się, by Mikleo już więcej nie musiał się o to obawiać. Poza tym, też nie usiał się obawiać, że ktoś mnie poderwie, ponieważ nie zachęcałem ani wyglądem ani charakterem, ale cały czas staram się to powoli naprawiać. Tylko nie dla tych wszystkich ludzi, a właśnie dla mojego męża. 
- Nie masz o co, Roscoe nie jest mną zainteresowany i o to możesz być spokojny – wyjaśniłem, starając się go pocieszyć i poprawić mu humor, w końcu nic złego się nie stało. 
- A mi się właśnie wydaje, że jemu uczucie, jakim cię darzył te kilka lat temu, jeszcze nie minęło. Widać to w jego spojrzeniu – bąknął, delikatnie pusząc policzki.
Zastanowiłem się nad jego słowami, analizując każde spotkanie z Rose, jakie odbyło się do tej pory, zarówno kiedy byłem sam, jak i kiedy byłem z Mikleo. Roscoe nigdy nie dał mi znać, że coś do mnie czuje, nie próbował mnie podrywać, nie starał się nigdy zainicjować subtelnego dotyku czy nawet nie prawił mi komplementów. Znaczy, może jeden czy dwa, ale to przecież nic nie znaczy, to była zwykła uprzejmość. A spojrzenie... miał chyba normalne. Znaczy, nie wiem, ja tam się nie na takich rzeczach nie znam. 
- Chcesz, abym zakończył tę znajomość? – spytałem całkowicie poważnie, patrząc prosto w jego cudowne, lawendowe oczy. Byłem w stanie to zrobić, jeżeli mój mąż bardzo tego chciał. Fakt, cieszyłem się, że mogłem spotkać się z Roscoe i dowiedzieć się, jak mu się wiedzie w życiu, taka miła odmiana spotkać kogoś znajomego po latach, ale sam też doskonale zdawałem sobie sprawę, że ta znajomość długo trwać nie będzie. W końcu, ja i Roscoe wiedliśmy inny styl życia, a jeżeli Mikleo jednak miał rację i Rose faktycznie coś jeszcze do mnie czuje, lepiej dla niego samego będzie się odciąć albo ograniczyć wspólnie spędzany czas. Jeszcze przeze mnie zacznie żyć przeszłością, a to nigdy nie jest dobre, nie chciałbym przypadkiem zniszczyć mu życia i odebrać mu szansę na miłość, na którą każdy człowiek zasługuje.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz