Nie spodziewałem się, że spotkam mojego narzeczonego na spacerze, ponieważ tak właściwie nie za bardzo wiedziałem, gdzie idę. Myślałem, że chłód wieczoru trochę mnie ostudzi, dlatego nie wziąłem ze sobą niczego ciepłego, by móc sobie narzucić na ramiona, ale... cóż, to mi nie pomogło w żaden sposób, a wręcz przeciwnie, chyba nieco zmarzłem. To jednak nie było ważne, najważniejszy chyba w tym momencie był Taiki, któremu najwidoczniej coś było, bez powodu nie syczał, gdy zwierzak skoczył na jego brzuch. W dodatku wyczuwałem krew, ale nie tylko tę należącą do niego, co tylko denerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Koda, chodź! – zawołałem psa do siebie, chcąc oszczędzić mojemu ukochanemu bólu. Tak, wiem, Taiki o coś się mnie pytał, ale zanim mu odpowiem, muszę się mu dobrze przyjrzeć. W tym celu przywołałem do swojej dłoni małą wiązkę światła i... zamarłem, kiedy ujrzałem go w tych podartych, zakrwawionych ubraniach. – Boże, Taiki, co ci się stało? Z kim walczyłeś? – spytałem przerażony, podchodząc do niego by móc dokładniej przyjrzeć się ranom, które niewątpliwie miał.
- To tylko kilka zadrapań i siniaków, nic wielkiego tak w sumie, dzień jak co dzień – powiedział, starając się mnie uspokoić, co wywołało skutek odwrotny. Wiele można o mnie powiedzieć, ale nie to, że jestem głupi czy ślepy. Chwyciłem za brzeg jego koszulki i uniosłem ją, chcąc dostrzec w jakim stanie jest jego ciało, ale ujrzałem jedynie bandaż. To dobrze, jeszcze tego by mi brakowało, aby wracał do domu z otwartymi, krwawiącymi ranami.
- Na co dzień nie wracasz w podartych i brudnych ubraniach oraz zabandażowany – burknąłem, patrząc na niego z pretensją. Zdecydowanie powinienem się uspokoić, w końcu Taiki stoi teraz przede mną i może nie jest cały, ale jest żywy i to jest najważniejsze.
- Mały wypadek przy pracy, nie przesadzaj – odpowiedział, kładąc swoje dłonie na moich ramionach i ucałował mnie w czoło. – Troszkę zmarzłeś. Co robisz tak daleko od domu? Chodzenie nocą po lesie nie jest dla ciebie bezpieczne – dopowiedział, splatając nasze palce i ciągnąc mnie chyba w stronę domu. Chyba, ponieważ nadal nie za bardzo wiedziałem, gdzie się znajduję i gdzie dotarłem.
- Nie jestem sam, wziąłem ze sobą Kodę i Vivi. Nie mogłem już dłużej znieść siedzenia bezczynnie i czekania na to, aż wrócisz do mnie albo nie, więc wziąłem zwierzaki na spacer – wyjaśniłem, pozwalając mu się prowadzić. – Bałem się tego, że coś ci się stało i jak widać, moje przypuszczenia okazały się słuszne.
- Za bardzo przesadzasz, mam raptem dwa malutkie zadrapania. Proszę, Karocia, nie kłóćmy się, nie mam na to siły – dodał, kiedy zacząłem otwierać usta, by powiedzieć kolejny argument.
- Dobrze, ale nie myśl, że zakończyłem ten temat – bąknąłem, nie do końca zadowolony. Gdyby to faktycznie było „tylko zadrapanie”, jak sam mi mówił, nie miałby na sobie żadnych opatrunków. I założę się, że zawdzięczam to jego pracodawcom, bo gdyby zależało to tylko od Taiki’ego, to pewnie olałby to opatrywanie ran.
- Pewnie, porozmawiamy o tym jutro – odparł lekceważąco, po czym pocałował mnie w czubek głowy.
Napuszyłem policzki, ale już nic nie powiedziałem. Skoro powiedział, że porozmawiamy jutro, to jutro mu nie odpuszczę. Dowiem się wszystkiego na temat tego, co się stało tam dzisiaj stało, gdyby nie zmęczenie Taiki’ego, na pewno drążyłbym jeszcze temat. Kiedy weszliśmy do domu okazało się, że Shingo jeszcze nie śpi. Jak dla mnie wyglądał na zmartwionego tym, że nie było mnie w domu, zauważyłem w jego oczach ulgę, kiedy weszliśmy do kuchni. Chociaż... nie, pewnie nie martwił się o mnie, a o swojego brata, w końcu z nim ma lepszą więź.
W ciszy weszliśmy do pokoju Taiki’ego, a następnie zaczęliśmy się przebierać do spania. W końcu mogłem zobaczyć, jak konkretnie wyglądał jego opatrunek i po raz kolejny tego dnia poczułem trwogę. Znaczna część jego torsu była ukryta pod bandażem i on chce mi wmówić, że to były jedynie dwa zadrapania...? Czemu on ma tak trywialny stosunek do swojego własnego zdrowia i wszystko lekceważy?
- Hej, nie martw się, to tyko tak źle wygląda – Taiki uśmiechnął się do mnie delikatnie, zauważając moje zmartwione spojrzenie.
- Obiecałeś mi, że będziesz na siebie uważał – wymamrotałem, zaczynając zapinać guziki jego koszuli, którą zakładałem do spania, ale nie zamierzałem jeszcze iść spać. Oczywiście, położę się obok niego, ale aktualnie nie za bardzo byłem w stanie zasnąć. Nadal targało mną wiele emocji, a w głowie piętrzyło się zbyt wiele pytań na temat tego, co się stało, więc minie jeszcze trochę czasu, zanim zasnę. Postaram się jednak grzecznie leżeć i się nie wiercić, by nie przeszkadzać mojemu zmęczonemu i rannemu narzeczonemu.
- I uważałem, przecież nic mi się nie stało – dalej uparcie trzymał swego, kładąc się do łóżka. Od razu wychwyciłem grymas bólu na jego twarzy, kiedy położył się na plecach. Dodatkowo, zaraz po tym położył się na boku, ponieważ najwidoczniej w ten sposób nic go nie bolało.
- Tak, zdecydowanie nic się nie stało – mruknąłem, gasząc świeczkę i zajmując miejsce obok niego, by móc po chwili wtulić się w poduszkę, leżąc oczywiście przodem do niego. Przez najbliższe dni będę musiał się troszeczkę powstrzymywać od drobnych czułości jak chociażby przytulanie się podczas snu czy też ogólnie przytulanie się, by nie sprawić mu bólu. Będzie to dla mnie trudne, ponieważ ostatnimi czasy byłem naprawdę spragniony jego dotyku, nie mówiąc już o swoich potrzebach, które również z dnia na dzień powolutku rosły, ale dla jego dobra jakoś to wytrzymam. Wytrzymałem już tyle dni, więc wytrzymam kolejne kilka, to nie powinno być takie ciężkie.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz