Nie byłem zły oczywiście, że nie byłem, a przynajmniej nie na mojego narzeczonego on w końcu nic nie zrobił w porównaniu do mojego głupiego brata, który dziś przegiął i to przegiął na maksa, jak on w ogóle może okradać bogatych ludzi, by nam wiodło się lepiej i do tego nie widzi w tym nic złego, obarczając mnie całą winą za to, co mu się stało. Oczywiście mam świadomość, że to po części moja wina w końcu za nim poszedłem, ale to on zawinił, nie powinien był okradać tych ludzi, to nie tak wychowali nas... No tak ma prawo nie pamiętać. Zniknął, gdy miałem pięć lat, a dwa lata później nasi rodzice już nie żyli. Do dziś pamiętam, jak bardzo cierpiałem, gdy odbierano mi najpierw brata a później rodziców, dziś nie chce, by to się powtórzyło, nie dam rady znów tego znosić, dlaczego więc mój brat tego nie pojmuje? Chce swoim zachowaniem sprowadzić na nas nieszczęście, a nawet śmierć? Czy właśnie to sprawia mu radość? Sam nie wiem, jak inaczej interpretować jego zachowanie jest tyle normalnych prac, dlaczego więc zabrał się za coś takiego? Najprostsza praca to w sumie logiczne jednakże bardzo niebezpieczna i głupia a wszystko to tylko po to, by mi pomóc. Rany co ja z nim mam.
Westchnąłem cicho, odkładając widelec na bok, unoszą swój wzrok, tak by spojrzeć na twarz narzeczonego, kiwając przy tym przecząco głową.
- Nie, nie mam do ciebie żalu, ani nie jestem na ciebie o to zły, nie miałbym zresztą za co być zły, cieszę się, że tak o nas dbasz, zły to ja jestem na brata, zachował się jak kretyn i jeszcze nie widzi w tym niczego złego, obarczając mnie winom za to, co się stało, a tak naprawdę, gdyby tam nie poszedł, nic by się nie stał - Zauważyłem, pusząc delikatnie przy tym policzki.
- Wiesz jednak, że gdybyś za nim nie poszedł, również nic by się nie stało, a już na pewno nie zostalibyście pobici - Słysząc wypowiedz Karotki, spojrzałem na niego oburzony tym, co do mnie powiedział, że co proszę? T moja wina? Ja chciałem mu pomóc, to znaczy.. Sam już nie wiem, co chciałem pod wpływem emocji, wydałem naszą dwójkę, a to faktycznie mogło się źle skończyć nie tylko dla nas, ale i dla naszej rodziny.
- Powinienem się pogniewać za te słowa, które teraz powiedziałeś, nie zrobię tego jednak tylko i wyłącznie z jednego powodu masz racje, nie powinienem był go wydać i nawet tego nie planowałem, to było silniejsze ode mnie - Wyjaśniłem, ciężko przy tym wzdychając, z trudem przyznając się do tego, co zrobiłem i to tego, że to on, a nie ja mam racje.
- Nie mówię tego, byś poczuł się urażony, broń mnie przed tym boże, chcę, tylko abyś zrozumiał, że to mogło się skończyć źle. Martwisz się o brata, to piękne jednakże sam chyba najlepiej wiesz, że i z twojej winy was dostrzegli - Mówiąc te słowa, położył swoją ciepłą dłoń na ten należącej do mnie, uśmiechając się przy tym przepraszająco, tak jakby w ogóle miał mnie za co przepraszać, w końcu nie zrobi niczego złego, uświadamiając mnie jedynie w prawdzie, którą powinienem był zauważyć już dawno, to znaczy zauważyłem, skutecznie jednak ją ignorując.
- Wiem, wiem, ty byś tego nie zrobił, zresztą nieważne nie rozmawiajmy o tym teraz, muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć i spróbować jeszcze raz porozmawiać z bratem - Przyznałem, kończąc śniadanie, które było naprawdę przepyszne, dawno tak dobrego śniadania nie jadłem, to znaczy jadłem jednak to smakuje mi dziś jeszcze bardziej, z tego też powodu nawet nie wiedziałem, kiedy jeść skończyłem, musiałem umyć po sobie naczynia, nie chcąc bardziej męczyć mojego ukochanego, który i tak już dużo dla nas zrobił, sam umyje, tyle jeszcze umiem.
Wstając z krzesła, poczułem każdy najmniejszy centymetr mojego ciała, które bolało niemiłosiernie, no i mam za swoje zachciało mi się szpiegować brata. Zagryzając mocno wargi, wstałem z krzesła, podchodząc do zlewu, by umyć naczynia przeze mnie pobrudzone, odkładając je po wytarciu na swoje miejsce.
- Dziękuję, było pyszne - Całując policzek narzeczonego, wyszedłem z kuchni, by iść do pokoju, naprawdę musiałem się położyć, nim rany się zagoją, minie trochę czasu a poruszanie się w niczym mi nie pomaga dlatego lepiej mi położyć się i leżeć, nawet jeśli i to nie jest przyjemne.
- Idziesz się położyć? - Moja cudowna Karotka wyszła za mną na przedpokój, upewniając się, czy chyba przypadkiem nigdzie z domu nie wychodzę, sam nie wiem, nie jestem pewien, wiem jedno, z tak obolałym ciałem nie jestem w stanie nic zrobić dosłownie nic i znów nie będę mógł robić tak wielu rzeczy ja to ostatnio mam cholernego pecha jeszcze trochę i ktoś mnie zabije, tak niewiele trzeba, by to się stało, a wszystko to będzie tylko zasługa mojej nieodpowiedzialności, która do tego doprowadzi.
- Tak, muszę się położyć i odpocząć, nie siedź za długo w kuchni i przyjdź do mnie, nie będzie mi się aż tak nudziło - Uśmiechnąłem się, wypowiadając te słowa, chowając za uśmiechem ból, mogłem jednak wsiąść jakieś lekarstwa lub zrobić sobie okłady, ja jednakże stwierdziłem, że mi to nie potrzebne jak to typowy facet niczego nie potrzebuje, wszystko jest dobrze, a potem po cichu cierpię.
- Przyniosę ci leki - Zawołał za mną, tak jakby czytał i w myślach czym nawet lekko mnie zaskoczył, z drugiej jednak strony dobrze mnie znał więc i grymas bólu pewnie dostrzegł mimo uśmiechu.
- Nie trzeba - Twardo i dumnie trzymałem się swojego, wchodząc do pokoju, by powoli położyć się na łóżku, starając się zbytnio nie ruszać, by nie sprawić sobie większego bólu, spokojnie leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit, nie robiąc kompletnie nic, niby nudne a jedna najbezpieczniejsze dla mnie i mojego ciała.
<Karotka? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz