Nic nie rozumiałem, gdy moje oczy otworzyły się, a wokół dostrzec mogłem trawę, jezioro, drzewa poczuć chłodny wiatr na policzkach. Powoli podniosłem się do siadu, rozglądając się, byłem na ziemi? Jak to możliwe przecież umarłem, co tu robię? Czy to sen? Piękny sen o świecie, do którego pragnąłem wrócić.
- To nie sen - Słysząc nieznajomy mi głos rozejrzałem się nikogo jednak nie widząc co się dzieje czy ja oszalałem? - Nie bój się, twój Bóg pozwolił ci wrócić na ziemię, odnajdź młodzieńca, który za tobą tęskni, zwracając mu radość, która zniknęła wraz z twoją śmiercią. - Dziwnie się czułem, kiedy to słyszałem, czy ten głos mówił o..
- Sorey? - Zawołałem, wstając z ziemi, poszukując chociaż jednej drobnej poszlaki mogącej mi pomóc w odnalezieniu mężczyzny.
Nic nie mogłem jednak dostrzec, głupi jestem, że próbuje, ile czasu nie było, mniema ziemi? Jak długo spałem snem spokojnym, nim znów tu wróciłem? Ile zmieniło się tutaj podczas mojej nieobecności.
Westchnąłem cicho, próbując jeszcze raz skontaktować się z moim niegdyś mężem, nie było żadnej odpowiedzi, nie słyszał mnie, umarłem a wraz z nim wiara we mnie.
Nie mogłem się jednak załamać, musiałem go odnaleźć bez względu na to, jak wiele czasu mi to zajmie.
Pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy, gdy powoli zacząłem przyzwyczajać się do bycia na ziemi było pójście do Alishy, pojawiłem się tam, gdzie zmarłem, mogłem z łatwością dostać się do dziewczyny, aby z nią porozmawiać.
Tak jak się spodziewałem, wystraszyłem dziewczynę swoim zmartwychwstaniem, nikt się tego nie spodziewał nawet ja sam.
Alisha, gdy tylko upewniła się, że ja to na pewno ja nawet ucieszyła się z mojego powrotu, co było, cóż trochę dziwne nigdy nie okazywałem jej sympatii, a mimo to chyba mnie lubiła. Królowa powiedziała mi, co wydarzyło się po mojej śmierci, Sorey naprawdę się załamał, obwiniał się o moją śmierć, tego mogłem się po nim spodziewać. Nie tracąc czasu, podziękowałem dziewczynie, ruszając w drogę, nie było czasu, aby wydawać się w jeszcze dłuższe rozmowy, coś tak czułem, że nie raz Alisha stanie nam jeszcze na drodze.
***
Ruszyłem przed siebie, poszukując dwóch istot, za którymi moje serce tęskniło, tak strasznie chciałem ich zobaczyć, jednocześnie czując dziwną puste, już dawno zauważyłem, że emocje, które posiadałem. Zniknęły, wiedziałem co znaczą, gdy widziałem je na twarzy ludzi, nie czując nic, zupełnie nic byłem pusty i do tego sam, tak bardzo chciałem ich odnaleźć, nie wiedziałem jednak gdzie iść, gdzie powinienem szukać? Co zrobić, aby ich znaleźć, byłem zmęczone ciągłym poszukiwaniem, nie spałem w nocy, nie mając czasu, zasypiałem tylko wtedy gdy moje ciało stawało się słabe, a oczu same się zamykały, jako anioł miałem większą wytrzymałość a mimo to i sen potrafił mnie pokonać.
Zmęczony i zrezygnowany przystanąłem na ziemi, odkąd zacząłem używać moich skrzydeł, wszystko szkło szybciej a mimo to wciąż nie potrafiłem odnaleźć ani Soreya, ani Yuki'ego.
- Gdzieś jesteście? - Kolejny raz pytam sam siebie, szukając odpowiedzi w gwiazdach, na chwilę odlatując tylko po to, aby pomyśleć, co powinienem dalej zrobić, miałem dziwne wrażenie, że ktoś zbliża się do mnie a auta, która od niego bije, jest dziwnie znajoma, miałem jednak problem z dokładnym opisem aury, która była cóż dziwnie słaba, przygasła jakby umierała.
- Znam tę aurę - Szepnąłem sam do siebie odwracając się w stronę liści krzaków, które poruszały się bardzo delikatnie, ktoś skradał się, przygotowując do ataku.
- Sorey? - Odezwałem się, gdy skojarzyłem jaką aurę miał mój mąż, trochę czasu minęło, zdążyłem zapomnieć jaka była nim stał się mną a ja nim.
- Kim jesteś? - Wysunął miecz do przodu, wychodząc z krzaków, zobaczyłem w jego oczach strach i ból. Miał mnie za potwora, tego mogłem się spodziewać, umarłem mu na rękach, a teraz jak gdyby nigdy nie wracam.
Przyjrzałem się mężczyźni, poruszając swoimi skrzydłami, będąc w gotowości do obrony własnej, nigdy nie wiadomo co może zrobić.
- To ja Mikleo - Mój głos był cichy i spokojny a twarz nie okazywała żadnych emocji, patrząc na mężczyznę, który wyglądał naprawdę fatalnie a wszystko to z mojej winy, może nie powinienem był wracać? Co, jeśli tylko go skrzywdzę? Pogodził się z moją śmiercią, a ja wracam tu jak gdyby nigdy nic.
- Nie kłam Mikleo nie żyje! - Krzyknął, ruszając w moją stronę, byłem pewien, że muszę się bronić, jeśli tego nie zrobię, on mnie zabije, nie chciałem robić mu krzywdy, użyłem wody tylko po to, by obronić się przed jego ciosem a mimo to raz udało mu się mnie walnąć, zasłużyłem sobie, chyba naprawdę go przestraszyłem.
Mężczyzna podszedłem do mnie, gdy siedziałem na ziemi, zakrywając się skrzydłami, aby nie skrzywdził, mnie w tym amoku jednoczenie pamiętając, aby i mu nie zrobić krzywdy nie tego chciałem.
- Sorey to ja to naprawdę ja - Z pustych oczu popłynęły mi łzy i choć nie rozumiałem, dlaczego czułem każdą kropelkę spływającą po moich policzkach.
- Mikleo? - Słyszałem szok w jego głosie, złożyłem skrzydła, których wolałem jeszcze nie chować to w końcu najlepszy sposoby na ucieczkę.
- Tak Sorey wróciłem do ciebie - Patrzyłem na jego twarz przecierając zły z twarzy naprawdę chcąc, aby w to uwierzyć, tak długo go szukałem, tak długo pragnąłem ukryć się w jego ramionach, czując jego zapach, nie mogę zginąć, nie po tym ile przeszedłem, aby odnaleźć miłość mojego życia. - Przepraszam, nie było mnie przy tobie, gdy mnie potrzebowałeś wybacz - Wyszeptałem przez łzy czując palące poczucie winy, które nie chciało zniknąć.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz