sobota, 12 września 2020

Od Mikleo CD Soreya

Zagryzłem dolną wargę, powstrzymując się od wypowiedzenia jakichkolwiek słów. Nie powinienem był mówić tego, co powiedziałem, powinienem milczeć, aby nie sprawić mu przykrości. Nie chce, aby myślał, że go nie kocham, bo kocham ponad własne życie i choć nienawidzę bycia człowiekiem i nie jestem przyjaźnie nastawiony do ludzi na niego patrzeć zupełnie inaczej, nawet nie ma pojęcia, jak bardzo go teraz potrzebuje, jest mi trudno znieść to wszystko i chociaż sam wciąż powtarzam mu, że nic mi nie jest to tylko ściema, nie chce, aby się o mnie martwił, a jednocześnie chce, aby przymnie, był i wspierał w tym okrutnym dla mnie czasie. Ach jak źle sformułowane słowa potrafią krzywdzić.
- Przepraszam - Szepnąłem, sam do siebie wpatrując się tępo w grzebień pozostawiony na łóżku. - Nie chce nim być Boże pomóż - Poczułem napływ emocji uderzających we mnie z każdej strony nie mogłem się im poddać nie mogłem załamać się i pogrążyć w dołku, muszę być silny, muszę zrobić wszystko, aby znów być aniołem. Delikatnie sfrustrowany chwyciłem w dłoń grzebień, którym rzuciłem o ścianę, wychodząc z pokoju, chcąc jak najszybciej wydostać się z zamku niezauważonym. Potrzebowałem tego, potrzebowałem zniknąć na kilka długich chwil, aby odpocząć, przemyśleć sobie wszystko i znów wrócić do bycia sobą.
Wyszedłem z zamku do miasta, mając na celu znaleźć tylko księgi pomocne mi w tym problemie i choć nie było to proste, znalazłem kilka interesujących mnie książek, które kupiłem chcąc jak najszybciej oddać się literaturze w cichym zakątku nie mogłem jednak wrócić Sorey na pewno nie chciał mnie widzieć po tym, co mu powiedziałem, naprawdę mi z tym źle mogłem milczeć, jak robię to zazwyczaj, po co mu to powiedziałem?
Westchnąłem cicho, nie zwracając uwagi ani na gapiów, ani na kobiety starające się zwrócić moją uwagę nigdy nie zdradziłbym swojego męża, nawet jeśli miałoby to być odwetem za jego zdradę było minęło i chociaż wciąż boli, staram się nie myśleć o tym, chociaż nie zawsze mi to wychodzi.
Myśląc nad tym, gdzie się podziać zatrzymałem się przed katedrą, w której to niegdyś Lailah podpisała pakt z pasterzem, przyglądając się kilka dłuższych chwil obiektowi, wszedłem do środka, nie mając lepszego pomysłu na ciche i spokojne miejsce.
Zasiadłem w pierwszym rzędzie, kładąc książki na bok, wpatrując się w kaplicę przedstawiającą obraz Boga.
- Jak niewiele o tobie wiedzą - Szepnąłem, prowadząc cichą rozmowę z Bogiem. Nie odpowiadał lub to ja nie słyszałem jego odpowiedzi, stając się głuchym na jego wołania, wiedziałem jednak, co powiedzieć by mi chciał, wiedziałem również, że muszę być silny i w milczeniu znieść brzemię, które zostało mi narzucone. To straszny test, którego nie mogę oblać. Bóg chce, abym był człowiekiem a ja pokornie znosie to aż do momentu powrotu.
Mijał czas, sekundy, minuty długie godziny nie zmieniłem swojego miejsca, przez cały czas siedząc w katedrze, zastanawiając się nad tym, co powiedziałem, nad tym, co zrobiłem i dlaczego tak postąpiłem, zachowałem się okropnie Sorey chce mi pomóc, chce za wszelką cenę poprawić mi nastrój, a ja nie potrafię się z tego cieszyć, atakując go bez powodu. Co się ze mną dzieje? Nie wiem, tak bardzo chciałbym, aby wszystko było znów, jak dawniej.
Zakryłem dłońmi twarz, starając się nie załamywać, nie potrafiłem jednak tego robić, pozostawiony sam sobie czułem, jak wpadam w większy dołek, z którego nie potrafię się uwolnić.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy i choć tego nie chciałem, nie potrafiłem ich kontrolować, czując się okropnie, nie potrafiąc nawet zrozumieć, dlaczego tak właściwie się czuje.
- Miki? - Dobrze znany mi głos zwrócił moją uwagę, moje ciało spięło się, a ja poczułem się jeszcze gorzej. Co on tu robił? Szukał mnie? A może to przypadek, nie wiem już sam po tym, co mu powiedziałem, na pewno nie szukał mnie, to tylko przypadek zbieg okoliczności.
- Przepraszam, nie powinienem nic wtedy mówić - Wydukałem przez łzy nie potrafiąc opanować emocji. Byłem głodny, zmęczony, załamany i taki słaby.
Sorey usiadł obok mnie, przez chwile milcząc, odwracając moją twarz w swoją stronę, ocierając płynące z moich oczu zły, które nie chciały przestać płynąć.
- To ja przepraszam. Wiem, że jest ci teraz bardzo ciężko, powinieneś jednak rozmawiać ze mną o tym, co czujesz, co myślisz, związek opiera się na zaufaniu i wspólnych rozmowach - Szepnął, kładąc mi dłoń na policzku.
- Powinienem? Spójrz, do czego doprowadza moje mówienie, nie potrafię nawet dokładnie powiedzieć ci, co mi jest i choć się staram i tak mi nie wychodzi. Ja nie chce być człowiekiem, ale to nie oznacza, że nie kocham cię. Nawet nie wiesz, jak mi jest teraz trudno, ja nie mogę cię stracić, nie dam rady sam siebie znieść, ale nie chce jednocześnie, abyś się mną przejmował. Sam już nie wiem czego chcę - Przyznałem, nie krzyczałem, nie podnosiłem głosu, wręcz przeciwnie mój głos był cichy i łamiący się czułem się okropnie z powodu tych wszystkich nerwów i głodu czułem, jakby świat wirował, a ja chciałem tylko znów poczuć się bezpiecznie, chciałem odzyskać swój spokój, bojąc się każdego kolejnego słowa, które mógłbym wypowiedzieć lub usłyszeć.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz