Wpatrywałem się w mojego męża z zaniepokojeniem, czy to ten koszmar wcześniej go dręczył? Skąd on się w ogóle wziął, przecież ten mężczyzna nie kłopotał nas od dnia, w którym mnie sukcesywnie pokonał. Rycerze Alishi szukali go po tym ataku, przeszukali całe miasto i nie znaleźli po nim nawet śladu. Mało tego, Serafiny na pewno wyczułyby go wcześniej. Nie ma zatem opcji, że zły pasterz jest w pobliżu.
Skąd więc ten koszmar? Z przemęczenia? Zirytowania ciągle powracającą i łaszącą się Yui? A może to strach przed powrotem do anielskiej postaci? A może to wcale nie jest koszmar, a jakaś wizja…? Nie, to nie może być wizja, to by znaczyło, że Mikleo umrze, a on nie może umrzeć, nie mogę mu na to pozwolić.
Musiałem zachować spokój, nie popadać w panikę i przede wszystkim uspokoić przerażonego Mikleo. To na pewno musiał być zwyczajny koszmar, nie było innej opcji. Przytuliłem mojego męża mocniej, głaszcząc go po plecach i pozwalając mu wypłakać się w moją koszulę. Poczuje się lepiej, kiedy wszystkie wszystkie te emocje z niego wyjdą.
- Spokojnie, Miki, to tylko zły sen. Oboje jesteśmy bezpieczni i żywi – szeptałem uspokajająco, głaszcząc go po włosach i wciąż tuląc do siebie.
Mikleo zajęło trochę czasu, aby uspokoić drżące ciało i unormować oddech. Kiedy tak się stało, ponownie opadłem wraz z nim na poduszki. Położyłem mu dłoń na czole i uwolniłem cząstkę mocy, która mi jeszcze pozostała, aby uspokoić jego rozszalałe myśli. Noc była jeszcze młoda, nic się nie stanie, jeśli mój mąż jeszcze trochę się prześpi, a wręcz było to wskazane, aby jeszcze trochę odpoczął. Opatuliłem go skrzydłami i trzymałem wartę przez resztę nocy pilnując, aby chłopak spał spokojnie. Kiedy zaczął się wiercić i mamrotać przez sen, lekko zwiększałem dawkę mocy i szeptałem uspokajające regułki, i to właśnie pomagało. Przez tyle godzin przeleżanych praktycznie w ciszy i ciemności zacząłem się zastanawiać, czy to nie z mojej winy są te koszmary; czy to aby nie dlatego, że mój mąż nie czuje się przy bezpiecznie. Pewnie tak musi być, skoro w moich ramionach śni o własnej śmierci. Wychodzi na to, że jestem słaby i jako anioł, i jako człowiek. Chyba beznadziejność to cecha, której nigdy się nie pozbędę, nieważne, kim jestem.
***
- Nie spałeś – to były pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie chłopak, kiedy obudził się wczesnym rankiem. Zdecydowanie liczyłem na coś trochę bardziej przyjemnego, chociażby na zwykłe dzień dobry, kochanie.
- Nie, pilnowałem, abyś ty wypoczął – odparłem szczerze i pocałowałem go w czoło. Nie widziałem sensu w kłamaniu, mój mąż nie jest głupi, a moje wory pod oczami mówiły same za siebie. - Hej, nie przejmuj się, Serafiny nie potrzebują tak wiele snu, pamiętasz? - dodałem szybko, widząc wyrzuty sumienia w jego oczach.
- Powinieneś spać – odparł, podnosząc się do siadu i przecierając zaspaną twarz. Podążyłem w jego ślady i przytuliłem się do niego od tyłu, kładąc mu podbródek na ramieniu.
- Tylko tak źle wyglądam, ale zapewniam cię, że czuję się dobrze – odparłem, co było poniekąd prawdą. Mikleo przespał spokojnie resztę nocy i to sprawiało, że czułem się nieco lepiej. Co prawda dołował mnie fakt, że nie jestem na tyle silny, aby zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa, ale to była zupełnie inna sprawa. - Czujesz się lepiej? - Mikleo w odpowiedzi na moje pytanie jedynie pokiwał głową. - Co chcesz na śniadanie?
- Nic, nie mam apetytu – odparł, a ja postanowiłem dać mu spokój. Skoro tak twierdził, nie zamierzałem się kłócić, to była ciężka dla niego noc.
- A może herbaty? Albo kawy? - nie odpuszczałem chcąc mieć pewność, że mojemu mężowi niczego nie brakuje.
- Poproszę herbatę. Tylko bez miodu, ani cukru – odpowiedział, a ja uśmiechnąłem się łagodnie i pocałowałem go na pożegnanie w policzek.
Nie byłem zadowolony z faktu, że mój anioł odpuścił sobie śniadanie, ale przynajmniej napije się czegoś ciepłego z rana. Tyle dobrego. Bez zbędnego tracenia czasu spełniłem jego prośbę, a kiedy wróciłem do pokoju zastałem Mikleo już w pełni ogarniętego i stojącego przy stoliku z księgami. Mimo przespanej reszty nocy po dręczącym go koszmarze, nie wyglądał na w pełni wypoczętego. Poczułem ponowne wyrzuty sumienia oraz nabrałem jeszcze większego przekonania, że to wszystko przez to, że jestem słaby. Mimo tego przyodziałem na twarz uśmiech i podszedłem do niego, po czym podałem mu kubek i objąłem go jedną ręką w pasie.
- Wszystko zgodnie z zamówieniem – wymruczałem mu do ucha, po czym delikatnie je ucałowałem.
- Dziękuję bardzo – odparł z wdzięcznością, upijając jeden łyk. - Jeszcze te księgi zostały nam do przejrzenia – wskazał ruchem głowy na idealnie ułożony stos książek. - Przed tym, jak pójdziemy nad jezioro, chciałbym jeszcze zajrzeć do Lailah.
- Więc ty do niej zajrzysz, a ja pójdę to zanieść i poczekam na ciebie na miejscu – odpowiedziałem wzdychając cicho. Przejrzeliśmy naprawdę sporo książek, a pomimo tego nie udało nam się natrafić na żadną wskazówkę. Nie liczyłem tego rozwiązania związanego ze śmiercią któregoś z nas, tego oboje nawet nie powinniśmy brać pod uwagę. Mikleo zgodził się na mój pomysł i przez kilka chwil panowała między nami cisza, podczas kiedy mój mąż pił swoją herbatę. - Wiesz, że cię kocham, prawda?
- Wiem, ale chciałbym to usłyszeć jeszcze raz – powiedział z zadziornym uśmieszkiem, więc odwróciłem go w swoją stronę, bym mógł bez problemu patrzeć na jego twarz. Oparłem swoje czoło o to jego i spojrzałem wprost w jego oczy, nie przestając się delikatnie uśmiechać.
- Kocham cię, najbardziej na świecie. I nie ma dla mnie nic ważniejszego od twojego szczęścia – wyszeptałem, delikatnie gładząc go po policzku.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz