poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Od Kadohi Cd. Vivian

Kiedy przybyłem do tej doliny dzień miał się ku zachodowi i można było słońca blask łagodny nareszcie znosić bez mrużenie powiek.
Dolina Hare leżała w długich cieniach. Między Górami sinoniebieskimi*, tylko na dole wśród ostrych skał, co chwilkę połyskiwał strumień. A raczej rzeka, która prędko rozszerzała się u wyjścia z doliny by następnie z niesamowitym hukiem oraz łoskotem słyszalnym nawet z takiej odległości, spaść z pokaźnej wysokości na znacznie niższe tereny nizinne, tym samym tworząc najsilniejszy w Królestwie wodospad. Ponad 9 milionów ton dziennie spadało z pluskiem w dół roztrzaskując się by następnie spokojnie popłynąć dalej, odbijając wzburzonych wodach blask zachodzącego słońca. Nie ważne jak wiele razy pokonywałem Liliową Grań, ten widok niezmiennie mnie zachwycał. Uwielbiałem tą trasę właśnie ze względu na ten zapierający dech w piersiach krajobraz. Tak. Zdecydowanie Dolina Hare miała w sobie TO coś.
Dziś jednak nie mogłem się zatrzymać by na spokojnie usiąść, wyciągnąć ryżowy placek oraz plaster świeżego pszczelego miodu i po prostu zachwycać się światem. Zaledwie 8 dni temu otrzymałem pilne zaproszenie na Uniwersytet w Stolicy w charakterze wykładowcy. Nie byłabym chyba sobą odmawiając mojemu bliskiemu znajomemu hrabiemu von Grafhban którego syn uczęszczał do tej jakże zacnej placówki. Zresztą od bitych 3 lat snułem się jak duch po Górach od wsi do wsi od przełęczy do przełęczy nudząc się niemiłosiernie. Kochałem się uczyć, a Góry znałem jak własną kieszeń. Mógłbym z pamięci opisać każdą skałę, jaskinię. Ba! Kamień! To była dodatkowa motywacja. Tak więc po krótkim przystanku w Wiosce Górskiej pędziłem prawie że na złamanie karku w kierunku Stolicy. Co prawda nie uśmiechało mi się mieszkanie w miejscu tak gwarnym i pełnym ludzi jednakże musiałem odpocząć od myśli. Odpocząć od samego siebie.
Z głową w chmurach schodziłem coraz niżej. Zaraz też pochłonął mnie cień a przeklęte wampirze zmysły się wyostrzyły. Plus był taki, że wyraźnie widziałem wszystkie krzewy jeżyn czy malin o które mógłbym zahaczyć i niepostrzeżenie zranić. Nie miałem ochoty zajmować się w takim miejscu małym wylewem. Zapewne takie zadrapanie goiłoby się później tygodniami. 
Miałem właśnie postawić stopę na dość chybotliwym kamieniu by przejść na drugą stronę jednej z licznych odnóg rzecznych gdy do moich uszu dobiegła słodka, nieco tęskna muzyka. Czyżby kolejny zbłąkany duch? Bo kto inny miałby to być? Fauny które były mistrzami fletów oraz fletni wyginęły prawdopodobnie około roku 520. 
Wychynąłem z zaciekawieniem zza rozłożystej kosodrzewiny, a moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Oto w górę rzeki mozolnie, przegrywając sobie na flecie szedł człowiek. A dokładniej osobnik płci męskiej nie starszy niż 17 lat. Przełknąłem z trudem ślinę uświadamiając sobie, że ostatni pełnokrwisty posiłek spożyłem 4 dni temu. Nie chciałam zrobić nieznajomemu krzywdy jednak głód wydzierający z wnętrza trzewi wcale nie ułatwiał tego zadania.
Potrząsnąłem silnie głową pragnąc uspokoić moją wampirzą naturę i zbliżyłem się ostrożnie do chłopaka.
- Jeżeli chcesz dojść do jakichś zabudowań musisz iść w dół rzeki. Tam gdzie się kierujesz są tylko Góry i Granica

*- Fragment "Dolina śmierci" Stare dobre małżeństwo

<Przepraszam, że tak późno>

Liczba słów: 478

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz