Szybkim krokiem wyniosłam się z posiadłości Lorena. Zdążyłam rzucić mu jedynie pośpieszne pożegnanie. Moje nogi niesione były podekscytowaniem i chęcią poznania tajemnicy. Liczyłam, że przyniesie to nową przygodę lub ciekawe wiadomości. Nawet jeśli tak się nie stanie, lubiłam stan zaciekawienia i niepewności. Pozwalał na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości. Samuel również wyglądał na zadowolonego, a ja uwolniłam się od długu jaki byłam mu winna.
Do domu wleciałam niezgrabnie i zbyt niezdarnie, bo po drodze udało mi się strącić usychający kwiatek na komodzie. Przystanęłam na chwilę, aby pozbierać resztki porcelanowego naczynia i odłożyłam księgę na drewniany mebel. Na moje szczęście upadek spowodował tylko kilka pęknięć, więc nie było wielu odłamków. Po chwili pozbyłam się całkowicie ziemi i martwej rośliny.
Zabrałam się w końcu za czytanie w wygodnym fotelu. Obok towarzyszył mi Czarnulek, głośno dopingując mnie swoim przyjemnym mruczeniem. Kartkowałam książkę powoli, chłonąć każde słowo. Starałam się robić nawet jakieś notatki, ale było to trudniejsze niż mi się z początku wydawało. Czytanie szło mi dziwnie opornie, a czasami musiałam powtarzać strony, bo całkowicie nie pamiętałam co przeczytałam. Było to co najmniej dziwne, bo nigdy się tak nie zachowywałam.
Początek opowieści mówił o młodym mężczyźnie, który stracił głowę dla kobiety, tak bardzo typowo. Potem jednak akcja zaczęła się rozkręcać i opisy stawały się coraz bardziej rozwinięte. Owa niewiasta była nadprzyrodzoną istotą, obdarzoną bardzo rzadką mocą. Następnie spłodzili dziecko, a akcja nagle się urwała. Na tym też zaprzestałam czytanie, stwierdzając, że idzie mi to zbyt opornie. Usprawiedliwiłam to zmęczeniem i obiecałam sobie, że jak tylko się wyśpię, ponownie wrócę do badania księgi.
Rankiem wcale nie wstałam wypoczęta, a jeszcze bardziej znużona i bez ochoty na cokolwiek. Pogoda za oknem nie dopisywała, przynosząc obfity deszcz. Nawet śniadanie mi nie smakowało, a moja ulubiona bluzka rozpruła się na pół. Z każdym takim incydentem byłam jedynie coraz bardziej rozgniewana i rozdrażniona.
Ostatecznie zasiadłam w fotelu, biorąc na kolana kota i zagłębiając się w lekturę. Pozostała mi jeszcze dość dużo, a na razie niczego ciekawego się nie dowiedziałam. Ot, zwykła opowieść miłosna i spłodzenie dzieciaka.
Dziecko było czarnowłosą dziewczyną, która odziedziczyła zdolności matki. Jej dobre serce przynosiło same korzyści, a świat został wyraźnie przekoloryzowany. Nagle jednak dzieje się coś dziwnego i pojawia się smok, który ma zagrażać całemu miastu. Dzielna bohaterka podejmuje działania, ale sama wpada w sidło i okazuje się, że przez cały czas to ona była smokiem. Udało jej się zapanować nad mieszkańcami, wprowadzając okropne rządy. Trwało to bardzo długo, aż w końcu ktoś ją obalił i kazał zamknąć jej duszę w monecie. Pieniądz został schowany, a z ciała smoka zrobiono legendarną broń.
Przeczytanie całej opowieści zajęło mi więcej niż chciałam. Minął tydzień, a ja mocno się zawiodłam. W gruncie rzeczy nie było tam nic ciekawego i wartego uwagi. Traktowałam książkę jak kolejną wymyślną historię, a moneta zapewne miała jedynie podkręcić atmosferę czytającego.
Niestety miałam również wielkiego pecha, bo przez ten tydzień napsułam mnóstwo rzeczy, a nawet udało mi się skręcić kostkę idąc prostą drogą. Moje samopoczucie było przez to bardzo złe i potrafiły irytować mnie nawet najmniejsze czynności.
Zdecydowałam w końcu odwiedzić Samuela i porozmawiać o poznanej opowieści. W ciągu tego czasu spotkaliśmy się tylko raz i to na chwilę, bo miał coś ważnego do zrobienia, a ja nadal poszukiwałam czegoś w materiale książki. Miałam również dowiedzieć się czegoś od jego matki, a to zawsze nowe spojrzenie na sprawę. Zabrałam zarówno księgę, jak i monetę do torby i ruszyłam do sklepu chłopaka. Po drodze ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale nie znalazłam przyczyny ich oceniającego wzroku. Chmury nadal nie ustąpiły, ale przynajmniej nie zsyłały już deszczu. Po dłuższej chwili dotarłam do celu i weszłam do środka.
- Cześć – wparowałam do sklepu, znajdując wzrokiem Samuela. – Czy ja jakoś dziwnie dzisiaj wyglądam?
Stanęłam przy ladzie, podpierając się łokciami i wpatrując w chłopaka, który dokładnie mnie zilustrował.
- Nie licząc wyrastających rogów, wszystko w normie. – złapał się za podbródek, przymrużając oczy.
Nadęłam policzki i sprawdziłam głowę, ale nic na niej nie wyczułam. Wtedy rozległ się śmiech towarzysza i jego obojętne wzruszenie ramionami.
- To nie jest zabawne. – wygięłam usta w grymasie. – Ten tydzień to jakaś porażka. Jeszcze nigdy nie przytrafiło mi się tyle dziwactw w siedem dni. Mój dom zmienił się w ruinę, a ludzie patrzą jakbym miała osiem kończyn, czy coś takiego.
Westchnęłam, zdając sobie sprawę ile faktycznie zepsułam. Nagle zanieczyszczona studnia, grzyb na wszystkich roślinach, odrywająca się farba ze ścian i do tego stłuczone okno. Nie mam nawet pojęcia jak mogło się to stać. Po prostu nagle całe popękało.
- Nie chce Cię obrazić, ale może po prostu go zaniedbałaś? – poddał bardzo trafną sugestię.
- Tylko, że to się stało tak nagle. – mruknęłam. – No, ale nie ważne. Przyszłam tutaj z tą głupią książką. Właściwie to nie ma w niej nic ciekawego. – opowiedziałam całą fabułę. – Jest może twoja mama?
- Jasne, mówiłem jej ostatnio, że przyjdziesz. – uśmiechnął się, wskazując na drzwi za sobą. – Zaprowadzę Cię.
Podziękowałam, posłusznie idąc za Samuelem. Przeszliśmy przez ciasny korytarz, a następnie weszliśmy do ładnie urządzonego pokoju. Na środku był stolik, przy którym siedziała starsza kobieta, pochylona nad jakimiś zapiskami, ale kiedy tylko wkroczyliśmy od razu przywitała nas uśmiechem.
- Dzień dobry. – pokłoniłam się lekko. – Przyszłam w sprawie tej książki i monety.
Wyciągnęłam przedmioty z torby i położyłam na stoliku.
Samuel?
Liczba słów: 861
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz