Nie byłem przekonany, czy faktycznie nie powinienem się tym przejmować. Przecież to był jego brat, powinniśmy się jakoś dogadywać, by nie sprawić mu przykrości. Może to ja coś źle zrobiłem, że Shingo jest wobec mnie taki oschły... cóż, pewnie to, że się urodziłem, w takiej rodzinie, a nie innej. W sumie, to nie mogłem mu się aż tak dziwić, przecież przez moich rodziców przeżył piekło. Zauważyłem, że smoki mają trochę dziwne poczucie sprawiedliwości. Albo to ja byłem ty dziwakiem, prędzej skłaniałbym się do tej drugiej opcji, w końcu to ja zawsze odstawałem od reszty.
- Chyba jednak powinienem być wobec niego troszkę milszy – odparłem, nie podnosząc wzroku i zaczynając bawić się swoimi palcami. – Albo sobie stąd pójść. Chyba przeszkadza mu moja obecność – dodałem jeszcze ciszej, bo nie za bardzo wiedziałem, gdzie miałbym się podziać. Do domu raczej wrócić nie mogę, a przynajmniej nie wydaje mi się, bym był tam mile widziany po tym, co powiedziałem mojej mamie.
- Co ty znowu wygadujesz? Shingo musi się przyzwyczaić do tej sytuacji, to wszystko – odparł, podchodząc do mnie i unosząc mój podbródek tak, bym mógł na niego spojrzeć.
- Nie jestem przekonany, czy czas wszystko załatwi – podzieliłem się z nim moimi obawami, nie wiedząc sensu, by je przed nim ukrywać. W końcu, mój chłopak zauważyłby tak czy siak, że coś jest nie tak, więc nie ma sensu tego ukrywać.
- A ja jestem. Zobaczysz, wszystko się ułoży – powiedział i pocałował mnie w czubek nosa. Skąd on bierze ten cały optymizm? Ja nie potrafiłem dostrzec jakichkolwiek pozytywów w tym całym bałaganie, który zaczął się przeze mnie, albo przynajmniej właśnie takie miałem wrażenie. – Teraz mam do ciebie jedno ważne pytanie – to powiedział tak poważnym tonem, że odrobinkę się przeraziłem. Dopadło mnie przekonanie, że zrobiłem coś złego, co byłoby bardzo prawdopodobne, jestem bardzo dobry w zawodzeniu tych, których kocham. – Co tak pięknie pachnie?
Kiedy dotarły do mnie jego słowa myślałem, że go walnę. Ja się stresuję, serce omal mi nie wyskoczyło z piersi, ponieważ myślałem, że chodziło o coś złego, a ten się mnie pyta o jedzenie... Jak Boga kocham, kiedyś przez niego zejdę na zawał i może w końcu skończy z tymi głupimi pytaniami. Kocham go, naprawdę, ale momentami przesadza. Nie wiem, czy chciał mnie rozluźnić, czy jakoś odwrócić moje myśli od jego brata i jego nieprzyjemnego zachowania, ale nie udało mu się ani trochę. Wręcz przeciwnie, przez to poczułem się jeszcze gorzej.
- Jesteś okropny – burknąłem, pusząc policzki i uderzając go lekko w pierś. Gdybym mógł, uderzyłbym go mocniej, ale specjalnie silny to ja nie jestem.
- Oj, nie obrażaj się – uśmiechnął się do mnie słodko i niewinnie, po czym przytulił mnie mocno do siebie, nie zwracając uwagi na moje oburzenie. I jak ja mam być na niego obrażony, podczas kiedy on zachowuje się w taki sposób. – Po prostu strasznie zgłodniałem.
- Przygotowałem obiad, twoja ciocia poprosiła mnie o to wczoraj. Odgrzać i ci nałożyć? – odparłem, zachowując ten lekko naburmuszony ton. Nie mogłem mu tak od razu wybaczyć tylko za słodki uśmiech, musi wiedzieć, że postąpił źle.
- Bardzo ładnie proszę – słysząc jego słowa, cicho westchnąłem. Chyba moje oburzenie nie wywarło na nim żadnego wrażenia.
Zrobiłem tak, jak mnie o to poprosił, nie mogłem przecież go zostawić głodnego. Co prawda, odgrzanie posiłku nie było skomplikowane i z tym powinien dać sobie radę, ale wolałem nie ryzykować. Trochę szkoda jedzenia, które chyba nie wyszło mi tak źle... a przynajmniej tak mi się wydawało, ale mogłem się mylić, mnie to może smakować, ale całej reszcie już niekoniecznie. Podczas wykonywania tej nieskomplikowanej operacji rozmawiałem z Taikim o raczej mało ważnych rzeczach, by po prostu przerwać ciszę. Wyczuwałem, że mój chłopak był bardzo radosny i szczęśliwy, i że dosłownie musiał coś mówić, ale wcale mu się nie dziwiłem. Jego brat, którego przez tyle lat miał za martwego, odnalazł się, żywy i nie do końca zdrowy, przynajmniej psychicznie – po takich przeżyciach nikt nie byłby zdrowy psychicznie – ale był, i wrócił z nim do domu. Kto nie byłby z tego powodu szczęśliwy? A skoro mój chłopak był szczęśliwy, to i ja byłem. Chociaż przyznam jedynie przez sobą samym, że czułem także wielką niepewność wobec jego brata, naprawdę mam wrażenie, że nie powinno mnie tu być.
- Twój brat także będzie jadł? – spytałem, kiedy posiłek w końcu się podgrzał.
- A nie wiem. Pewnie tak. Ale go spytam – dodał, zauważając moje niepewne spojrzenie i po chwili wstał od stołu.
Westchnąłem cicho i zacząłem nakrywać do stołu dla dwóch osób. Najwyżej później sprzątnę, jeżeli Shingo nie będzie chciał jeść, ja w końcu już jadłem, a jeść za dużo również nie powinienem. Po paru chwilach mój chłopak wrócił w wyjątkowo dobrym humorze, ciągnąc za sobą lekko niezadowolonego brata... a może bardziej zrezygnowanego? Może Taiki przekonywał go do zjedzenia tego posiłku tak długo i natarczywie, że w końcu się zgodził, by już mieć święty spokój? W sumie, skądś to znam. Taiki powiedział mi, że „Shingo również chętnie zje”, ale osobiście nie widziałem, aby jego brat przejawiał jakiekolwiek chęci... Mimo wszystko nie spierałem się, tylko nałożyłem im po trochu i życzyłem smacznego, po czym stanąłem w kącie kuchni czując, że tak będzie bardziej komfortowo dla jego brata. A może powinienem wyjść? Nie miałem za bardzo pojęcia, jak powinienem się przy nim zachowywać. Jak jestem miły, jemu to nie odpowiada... więc jaki powinienem być?
- A ty nie jesz? – mój chłopak odwrócił się do mnie, mrużąc podejrzliwie swoje oczy.
- Ja już wcześniej zjadłem – powiedziałem na swoją obronę, co go nie do końca zadowoliło. Może miał nadzieję, że zjemy wszyscy razem, ale... mnie nie wydawał się to dobry pomysł.
Postanowiłem poczekać, aż zjedzą, by później to wszystko pozmywać. I z tego Taiki nie był zadowolony, ale w mojej obronie stanął, o dziwo, jego brat mówiąc, że „jeżeli chce, to niech sprząta, nie zmuszasz go przecież do niczego”. Może najmilej to nie brzmiało, ale sens był zachowany, więc mój chłopak musiał odpuścić, chociaż zrobił to z niechęcią. Po pewnym czasie do domu wróciła ich ciocia, która wyglądała na troszeczkę zmęczoną. Kiedy w końcu zrozumiała, kto przed nią stoi, zmartwienie ustąpiło miejsca uldze, szczęściu i czemuś jeszcze... chyba niedowierzaniu. Niewiele się zastanawiając, kobieta podeszła do swojego siostrzeńca i przytuliła go mocno, a z jej oczu po chwili popłynęły łzy. To był bardzo piękny obrazek, tylko widziałem jedną nieprawidłowość, a mianowicie mnie. Nie pasowałem do tej rodziny, co ja gadam, przecież ja nawet do niej nie należałem. Chyba lepiej by było, gdybym stąd poszedł i zostawił ich samych, tylko był jeden malutki problem... wyjście z kuchni było zablokowane, ale to nic takiego. Poczekam, a później cicho się wymknę się do pokoju Taiki’ego. Albo przejdę się na spacer, to chyba byłoby dla Shingo najbardziej komfortowe.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz