Przyznam, byłem tym wszystkim już odrobinkę zirytowany, chociaż czułem, że nie powinienem taki być. W końcu, to nie wina Mikleo, że jest aktualnie taki, a nie inny. Jednak miałem lekkie wrażenie, że momentami trochę za bardzo przesadzał. Najpierw miał ochotę na chwilę zbliżenia, potem nagle stwierdził, że nie, co mnie bardzo zdziwiło, do tej pory podczas pełni raczej miał wielką ochotę na takie rzeczy, więc trochę się zdziwiłem. Nawet nie trochę, a bardzo. I jeszcze te wąty o to, że nie poszedłem z nim na ten trening i że w ogóle nie chciałem... po pierwsze mówił, że nie miał do mnie żalu, a po drugie twierdził jeszcze, że wcale nie miałem ochoty na te ćwiczenia. Chyba nie powinno mnie to za bardzo boleć, ale było odwrotnie. Miałem wrażenie, że Mikleo uważał, że go okłamuję... to chyba będzie najgorsza pełnia, jaką z nim przeżyję. Najmilej wspominam pełnię z tego momentu, kiedy miałem amnezję i nie wszystko jeszcze pamiętałem. Mikleo był całkiem spokojny i cały dzień jakimś cudem spędził w łóżku, a później większość nocy spędziliśmy wspólnie i bardzo przyjemnie. Nie moglibyśmy do tego wrócić? Nie narzekałbym ani trochę w takim przypadku.
Westchnąłem cicho, słysząc jego słowa. Nie byłem do końca przekonany, co on mi znów proponował. Albo sobie. I to on narzekał na to, że ja za dużo mówię, kiedy zadałem mu dwa pytania pod rząd, a on podał mi kilka propozycji. A może mówił, co on sam chce zrobić? Nie byłem pewien. Nie dość, że mówił szybko, to jeszcze bez ładu i składu. Każda pełnia, jaką z nim spędziłem, wyglądała podobnie, ale nigdy nie była taka sama, a podczas tej był chyba najbardziej irytujący... spokojnie, Sorey, jeszcze trochę, i mu to minie. Przyznam, nie tak wyobrażałem ten dzień, kiedy dowiedziałem się, że to właśnie na ten dzień wypada pełnia.
- Możesz powtórzyć, ale trochę wolniej i dokładniej? Nie zrozumiałem nic – poprosiłem, przyglądając mu się uważnie. Przyznam, wyglądał trochę, jakby coś odstawił i właśnie był na głodzie.
- Po prostu chodźmy do miasta... albo nie, ja pójdę, a ty zostań – powiedział, nagle podnosząc się z łóżka i energicznym krokiem skierował się w stronę drzwi. Jeny, ile on miał dzisiaj werwy. Na szczęście zdążyłem chwycić jego nadgarstek, nim wyszedł z pokoju.
- Hej, hej, spokojnie, wyluzuj – powiedziałem, kładąc mu dłoń na policzku i uśmiechnąłem się do niego ciepło.
- Ale ja nie umiem się uspokoić – mruknął zniecierpliwionym głosem, przebierając nogami. Przyznam, powoli zaczął mi przypominać Yuki’ego w najgorszym wydaniu, ale to nic, to mnie nie wyprowadzi z równowagi.
- Nie każę ci się uspokoić na cały dzień, a tylko na chwilę – delikatnie pogładziłem kciukiem jego dolną wargę, nie przestając się uśmiechać. – Pójdziemy na ten spacer do miasta, i nad jezioro. I gdziekolwiek tylko będziesz chciał, tylko nie do Arthura, tam cię nie puszczę za żadne skarby świata.
- No to chodźmy, nie ma czasu do stracenia – odparł, wyrywając nadgarstek się z mojego uścisku tylko po to, aby spleść nasze palce i pociągnąć mnie w stronę wyjścia.
Nie miałem innego wyboru, jak tylko dać mu się poprowadzić. Teoretycznie mógłbym użyć trochę swojej siły, by móc przejąć chociaż kontroli nad całą tą sytuacją... ale nie za bardzo chciałem to zrobić. Niech już mój mąż robi, co chce, ważne, że wiem, co robi i wiem, gdzie jest. Znaczy, teraz nie za bardzo wiem, co robi, ale jest przy mnie i to jest w tej chwili najważniejsze.
Przyznam, wyjście do miasta w godzinach szczytu nie było moim marzeniem. Teraz były tłumy ludzi, przez co nawet nie mogłem porozmawiać z Mikleo... chociaż, sam nie byłem pewien, czy Mikleo chciałby teraz ze mną porozmawiać. Chłopak pruł przed siebie, jakby to tylko on widział jakiś cel. W dodatku szedł bardzo szybko i przyznam, musiałem się troszkę natrudzić, aby go nie zgubić i trzymać się blisko niego. Raz spytałem, dokąd tak właściwie idziemy, ale mój mąż nie raczył mi odpowiedzieć, mocno na czymś skupiony. Zwykle Mikleo odpowiadał mi na pytania, które mu zadawałem, ale dzisiaj był wyjątkowo milczący. Albo wręcz przeciwnie – gadatliwy tak bardzo, że nie jestem w stanie go zrozumieć. Z jednej skrajności w drugą.
- Sorey? – słysząc nieznany głos wypowiadający moje imię, westchnąłem w duchu zirytowany. Ktoś mnie jeszcze rozpoznaje? Odkąd mam dłuższe włosy, teraz już nieco podcięte przez mojego męża, oraz zarośniętą twarz nie sądziłem, ze ktokolwiek mnie jeszcze rozpoznaje. Już nie za bardzo przecież pokazywałem wśród ludzi, pasterzem też już nie jestem, zresztą, nawet nie zrobiłem za wiele dobrego jako pasterz, więc raczej nie powinienem zostać zapamiętany przez to społeczeństwo. Albo raczej powinienem zostać zapamiętany źle, ale w głosie tej osoby, a raczej mężczyzny, nie wyczułem złości. – To ty, tak?
Odwróciłem się w stronę nieznajomego czując, że raczej się ode mnie nie odczepi, spuszczając przy tym z oka mojego męża na najwyżej parę sekund. Zmarszczyłem brwi, uważnie przyglądając się młodemu chłopakowi o popielatych kosmykach, szarych oczach i złocistych piegach. Rysy twarzy były delikatne i jakoś dziwnie znajome... musiałem go spotkać i mieć z nim jakąś głębszą relację, skoro miałem takie skojarzenia. Tylko skąd? I co dokładnie nas łączyło? Jakby nie patrzeć, przez moje życie przewinęło się całkiem sporo osób, od dziewięciu lat podróżuję i nie mam stałego miejsca zamieszkania. Nie może to być jednak ktoś, kogo poznałem po odnalezieniu Mikleo, inaczej bym to zapamiętał. To musiało się zdarzyć przed tym...
- Roscoe? – spytałem, nie będąc do końca pewien, czy to właśnie on... ale któżby inny? We wspomnieniach miałem tylko jednego chłopaka o takich piegach i jasnych włosach.
- Prawie cię nie poznałem – powiedział chłopak, posyłając mi szeroki uśmiech, jakby cieszył się na mój widok. Przyznam, ja byłem lekko rozdarty, ponieważ nadal byłem w lekkim szoku. Nie podziewałem się, że go kiedykolwiek spotkam, albo przynajmniej nie w tych stronach, przecież jeszcze kilka lat temu mieszkał gdzieś zupełnie indziej. – Bardzo się zmieniłeś.
- Spójrz na siebie. W życiu bym nie pomyślał, że zapuścisz tak długie włosy – Rose nie miał aktualnie tak długich włosów, jak chociażby mój mąż, ale w wieku piętnastu lat jego włosy były bardzo krótko przycięte. W sumie, w takich dłuższych wyglądał lepiej niż w tamtych... Mniejsza, postanowiłem odbić piłeczkę, nie widząc sensu, dla którego miałbym być dla niego niemiły. W końcu, wcześniej dogadywaliśmy się bardzo dobrze i rozstaliśmy się w dobrych relacjach. Oboje wiedzieliśmy, że nasz związek trwać wiecznie nie będzie, dlatego cieszyliśmy się swoim towarzystwem jak tak długo i tak często, jak tylko mogliśmy. – Mieszkasz tutaj? Czy jesteś tylko przejazdem?
- Mieszkam, od dwóch lat tak właściwie – w duchu ucieszyłem się z jego słów, ponieważ to znaczy, że mógłbym go odwiedzić, kiedy już wrócę od dziadka, będę mógł go odwiedzić. Ale nie teraz, teraz nie mam na to czasu. Muszę pilnować Mikleo... zerknąłem w bok, gdzie powinien się znajdować mój mąż, ale oczywiście go tam nie było. Był kilkanaście metrów ode mnie, wmieszany w tłum ludzi.
- Rany, jak z dzieckiem – jęknąłem z rezygnacją i już po chwili zdałem sobie sprawę, że już w ogóle nie mogę go dostrzec. Kilka sekund, naprawdę nie mógł poczekać kilku sekund? – Słuchaj, nie mam teraz czasu na rozmowy, jak i przez najbliższe może kilka tygodni, ponieważ jutro wyjeżdżam, ale mogę się z tobą spotkać, jak wrócę.
- I miałbym czekać kilka tygodni na ciebie? – spytał, wymownie unosząc brwi.
- Chyba, że nie chcesz – odparłem, posyłając mu delikatny uśmiech licząc na to, że się zgodzi. Z chęcią bym się dowiedział, co u niego słychać i co go tutaj przywiodło, bo czemu nie?
Chłopak się zgodził – bardzo długo mu to nie zajęło – i już po chwili się z nim pożegnałem, by jak najszybciej ruszyć w kierunku, gdzie zniknął mój mąż. Nie miałem pojęcia, gdzie poszedł i jaki miał cel, co było najgorsze, ponieważ nie miałem pojęcia, gdzie go szukać. Obszedłem główne ulice miasta, a kiedy go nie znalazłem, ruszyłem nad jezioro, w końcu o tym miejscu też coś wcześniej wspominał... chyba. Jak go tam nie znajdę, to... nie wiem, wspominał jeszcze coś o odwiedzeniu Lailah, więc najwyżej do niej później się udam. Tyle dobrego, że mam pewność, że nikt mu nic nie zrobi, ponieważ zabiłem jedynego potwora, który był dla niego prawdziwym zagrożeniem. Po prostu nie mam pewności, że sam sobie nie zrobi jakiejś krzywdy, w końcu jest pełnia, nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do głowy.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz