niedziela, 8 września 2019

Od Kadohi Cd. Vivian

Zatopiłem zęby w szyi leżącego na igliwiu młodego jelenia. Pop policzkach znów potoczyły mi się łzy. Nienawidziłem tego robić. Nienawidziłem krzywdzić w ten sposób innych. A w szczególności niewinnych stworzeń. Jednak dzikie zwierzęta były moją jedyną opcją na przetrwanie. Oczywiście ich krew nie była tak smaczna jak ludzka, jednak przyrzekłem sobie, że już nigdy w życiu nie ugryzę, żadnego człowieka. To co stało się przy szałasie był dla mnie wielką próbą.Nie byłem pewny czy dam radę utrzymać tą tajemnice przebywając w mieście. Przecież nie mogłem się rzucić na człowieka który dajmy na to właśnie wyszedł ze szpitala. Będę się musiał bardziej pilnować, a przede wszystkim nigdy nie doprowadzić do tego aby wampir wewnątrz mnie był głodny. To mogło by kogoś zabić.
Gdy wreszcie zaspokoiłem pierwszy głód, oderwałem się od przerażonego zwierzęcia. Pogłaskałem delikatnie jego szyję i dokładnie wytarłem krew, która zdobiła jego smukłą szyję. Następnie pomogłem zwierzakowi wstać i podprowadziłem go do rzeki by mógł wypić trochę orzeźwiającej wody. Zostawiłem mu też trochę nazrywanych młodych pędów, a następnie oddaliłem się w kierunku z którego przyszedłem. Krew tego młodego byka zaspokoiła moją potrzebę tylko częściowo. Potrzebowałem z pewnością czegoś więcej, by mieć pewność, że w razie jakiegoś niepożądanego wypadku, nie skoczę na mojego towarzysz. Bo chyba tak właśnie mogę go nazwać. Prawda?
Chciałem jeszcze zajrzeć do naszego tymczasowego schronienia, aby mieć pewność, że z Vivianem wszystko dobrze, jednak im bardziej zbliżałem się do rozłożystego iglaka, tym większy niepokój mnie ogarniał. Było zbyt cicho. Może i wyszedłem na polowanie, ale miejsce, w którym piłem leżało w sporej odległości od starej jodły. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł obcy zapach. Ktoś tu był. Zdążyłem zaledwie sięgnąć do zawieszonej u mojego boku katany, gdy nocną ciszę przerwał zduszony krzyk. Może nasza znajomość nie trwała długo ale byłem w stu procentach pewien, że ten głos należał do chłopaka z heterochromią. Z bijącym szybko sercem, rozpocząłem szaleńczy bieg przez gęsto rosnący las, wykorzystując moje wampirze pochodzenie. Po chwili wpadłem na niewielką polanę znajdującą się przed wejściem do szałasu, a widok jaki ujrzałem zaparł mi dech w piersi. Oto w blasku księżyca, po środku nieco większej przestrzeni, stał wysoki osobnik przytrzymujący jedną ręką wyrywającego się Viviana. Obcy miał co najmniej 2 metry wzrostu i twarz pokrytą zwierzęcą sierścią. Spomiędzy skołtunionych włosów wystawały wilcze uszy, a przekrwione oczy z wściekłością świdrowały moją sylwetkę. Wilkołak. A dokładnie jeden z tych oszalałych rządzą krwi. Twardo spojrzałem w oczy wygnańca i rozkazującym tonem rzekłem
- Puść go. - wilkołak nie zareagował - Puść go albo obetnę ci łapy! - warknąłem groźniej wysuwając kciukiem broń z pochwy
- Zdrajca. Trzymasz z ludźmi - chrapliwy skowyt wydobył się z pomiędzy warg nieznajomego - Nie wstyd ci? Oni nas mordują, a ty im pomagasz?
- Nie wtrącaj się. To sprawa między mną, a tym chłopakiem. Odejdź w pokoju albo wypruję ci flaki. Jeszcze jestem głodny. Chyba raczej nie chcesz mnie drażnić
Ludzie wilki mają to do siebie, że wyczuwają kto ile ma lat. I raczej unikają jawnych konfliktów z dorosłymi wampirami. Takie spotkania zazwyczaj kończą się śmiercią dla likantropa. Dlatego miałem nadzieję, że ten fakt dostatecznie zniechęci napastnika.

<Vivian? Co ty na to? >

Liczba słów: 507

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz