- Skąd mam wiedzieć – mruknąłem niezadowolony tonem, jakim do mnie mówił. Przynajmniej tak sądziłem, chociaż pewnie chodziło o to, że głowa mi pękała i jakikolwiek hałas mi dokuczał. Zamknąłem oczy i odwróciłem głowę w drugą stronę. Głupio mi było, kiedy Samuel widział mnie w takim stanie. Nawet nie miałem sił podnieść ogona i schować go pod kołdrę, nie mówiąc już o uszach. Dobrą rzecz, jaką zrobił, to zamkniecie drzwi. Miałem tylko nadzieje, ze nikt ze szkoły nie zechce sprawdzić co jest ze mną.
- Po prostu się rozchorowałeś? To nie wygląda dobrze, musiało się coś stać – powiedział siadając obok mnie na krześle. Zerknąłem na niego, wyglądał na naprawdę przejętego, ale co ja mogłem poradzić? Chociaż miał rację, nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Organizm Wygnańców trudniej choruję i z łatwością się kurują, a teraz przypominałem umierającego, który nie ma już szans na przeżycie. Cofnąłem się myślami do wcześniejszych dni, ale nic mi nie przyszło do głowy.
- Nie wiem – odparłem w końcu i znowu zacząłem kaszleć. - Podasz mi wody?
- Ty powinieneś coś wziąć – stwierdził, ale po chwili wstał i poszedł do kuchni. Wrócił do pokoju ze szklanką przezroczystej cieczy. Podniosłem się na łokciach, chociaż byłem tak słaby, że ledwo utrzymałem naczynie. Samuel widząc, jak bardzo mi się dłoń trzęsie, pomógł mi. Przytrzymał kubek i moja głowę, a ja napiłem się, poczułem się trochę lepiej.
- Dzięki – położyłem się na poduszce i znowu zamknąłem oczy. Wtedy raptownie dostałem olśnienia, otworzyłem oczy i spojrzał na chłopaka, który właśnie miał coś powiedzieć. - Dwa dni temu trafiłem na jakiegoś człowieka, miał porwane i brudne ubranie. Złapał mnie za ramiona i coś bełkotał. Nie rozumiałem go, ale opluł mi twarz i okropnie kaszlał – kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że w tej chwili wydaje podobne dźwięki, co on. Jeszcze bardziej zbladłem. - Zrozumiałem jedno słowo „umrę”. Potem zabrali go strażnicy – dokończyłem. Chłopak nie wyglądał na ani trochę zadowolonego, wręcz przeciwnie. Teraz to on zbladł. Przez chwilę mu się przyglądałem, wyglądał nawet na przestraszonego.
- To brzmi jak gruźlica, albo krztusiec – odparł i usiadł na krześle. Powiodłem za nim wzrokiem. - Wiesz jak to ciężko wyleczyć? - dodał załamującym się głosem. Wzruszyłem znikomo ramionami.
- Na pewno zwykł wirus, który mi przejdzie, nie panikuj – przekręciłem głowę i spojrzałem na sufit. Nie chciałem nawet myśleć, że mogłem się zarazić czymś takim od jakiegoś bezdomnego, to było upokarzające.
- Ale objawy się zgadzają i… - przerwałem mu.
- Mam jedną prośbę – zamilknął. - Pójdź do szkoły i powiedz, że jestem chory i chce zwolnienie na kilka dni. Ja jak widzisz, nie mam jak ich poinformować – Samuel pokiwał głową. - Idź teraz, nim ktoś wpadnie na pomysł odwiedzenia mnie – dodałem. Chłopak niepewnie wstał i jeszcze raz rzucił na mnie okiem.
- Przyniosę jakieś zioła – i po tych słowach wyszedł z mojego domu.
(…)
Leżałem bez ruchu, co jakiś czas drzemiąc lub gapiąc się w sufit. W czasie gorączki człowieka nachodzą dziwne myśli, które go przerażają, albo kłębią się gdzieś w szarym zakątku umysłu i czekają na dobry moment do ataku. Wspominałem rodziców, za którymi bardzo tęskniłem, nawet do takiego stopnia, że się popłakałem, kiedy zobaczyłem ich groby, siostrę, która bardzo mnie zawiodła i babkę, której nienawidziłem czystym sercem. Myślałem o moim życiu Wygnańca, o momencie, w którym Samuel wygada się przed strażnikami, to specjalnie czy przypadkowo, a ja zostanę powieszony. W końcu każda tajemnica kiedyś wychodzi na jaw, ja tylko miałem nadzieję, ze moja ujrzy światło dzienne po śmierci. Zastanawiałem się, czy do końca swego życia będę uczył młode pokolenie i łudził się, że kiedyś zmienią świat. Rozważałem nawet decyzję o powrocie w rodzinne strony, odnalezieniu siostry i… tu się kończył moje pomysły. Wygłosiłem do czterech ścian mego mieszkania monolog, który był skierowany do babki. Mówiłem, jak bardzo jej nienawidzę, gardzę nią i nie mogą zrozumieć. Najbardziej przeszkadzał mi fakt, że to przez nią straciłem kontakt z ostatnią bliską mi osobą, reszta była drugoplanowymi bzdetami. Na sam koniec wymarzyłem sobie piękne miasto, pozbawione odchodów i krwi na ulicy, z empatycznymi ludźmi i miłymi sąsiadami, o prawdziwie lojalnych przyjaciołach i inteligentnych osobnikach, które zmieniają świat na lepsze. A nawet o zielarzu, który pojawił się w moim myślach tak niespodziewanie, że kiedy wrócił do mega domu, zapomniałem jaką ogrywał rolę w moim umyślę.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem chłopaka, miał ze sobą torbę. Położył ją na stole, a wtedy się podniosłem.
- Powinieneś leżeć – powiedział szybko. Usiadłem na łóżku.
- Muszę do toalety – odparłem i się podniosłem, łapiąc krzesła. Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi ustać w pionie. Ciągnąłem ogon po ziemi, jedno ucho leżało na włosach, a drugie sterczało w jakąś stronę, jakby próbowało wychwycić dźwięki. Doszedłszy do pomieszczenia, puściłem chłopaka i trzymając się wszystkiego, co miałem pod ręką, załatwiłem swoje sprawy. Kiedy wyszedłem, skierowałem się powoli do kuchni. Samuel natychmiast poszedł za mną.
- Co ty robisz – zapytał, kiedy otworzyłem szafkę.
- Musze coś zjeść – odparłem wyjmując kubek, który nagle mi wypadł z ręki. Na szczęście wylądował na blacie, dzięki czemu się nie pobił.
- Wszystkim się zajmę, musisz odpoczywać – wziął mnie za rękę i zabrał do pokoju. Nie miałem sił się z nim kłócić, dlatego posłusznie wróciłem do łóżka.
- Nie musisz mi matkować, zaraz mi przejdzie – mruknąłem, ale on pokręcił głową i usiadł na krawędzi łóżka. Przyłożył mi dłoń do czoła, oznajmiając, że temperatura nic nie spadła i po chwili położył mi kompres. Zamknąłem oczy. Zrobiło mi się strasznie gorąca, wyciągnąłem dłonie spod kołdry. Moja prawa dłoń napotkała na swej drodze jego palce, a ja wcale nie myśląc i nie mając też żadnego powodu, położyłem rękę na jego, lekko go łapiąc za dłoń. - Coś mówili w szkole? - zapytałem.
<Samuel?>
908 słów
908 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz