pojrzałam badawczym wzrokiem na chłopaka, który w tym momencie ewidentnie wyglądał na mocno przytłoczonego całą tą sytuacją. Dopiero teraz, w nocy obraz tej emocji był wystarczająco wyraźny, bym dostrzegła go na jego twarzy. Istnieje również opcja, że wcześniej po prostu go nie dostrzegałam, pod przykryciem światła. Odetchnęłam cicho.
Wykonałam krok w stronę mężczyzny, jakby coraz łatwiej łamiąc kolejną granicę między nami. W końcu pozwoliłam sobie przysiąść na jego łóżku, tuż obok, po przeciwległej stronie od tej, na której znajdował się pies. Uniosłam wzrok na jego twarz, którą w pewnym stopniu akurat przykrywały włosy.*
– Myślę, że nie powinieneś brać całej tej winy, całego ciężaru na sobie. Zdaję sobie sprawę, że to właśnie ja zawiniłam, podnosząc dłoń na tamtego człowieka w tak brutalny sposób, szczególnie w miejscu publicznym. – Moje palce niepewnie zetknęły się z futrem łapy psa, który zaczynał przysypiać na kolanach swojego właściciela. Przejechałam delikatnie dłonią - na szczęście zwierzak nie zareagował. – Nie chcę, żebyś przeze mnie czuł się źle. Poza tym… Wiesz dobrze, jaki to jest paradoks. Z jednej strony chciałbyś, by Ci ludzie wrócili cali i zdrowo, a z drugiej wiesz, że polują na osobę, która jest obok Ciebie… i jedynym sposobem, by to zakończyć jest…
– Nie kończ proszę Add, bo wiesz, że nie zgodzę się na to. Nie mam zamiaru patrzeć na kolejne ofiary śmiertelne tego zdarzenia, szczególnie Ciebie – powtórzył mi to co miał na myśli wcześniej. Posłałam w jego stronę minę wciąż lekko pozbawioną emocji, jednak przy tym... unosząc kąciki ust. Czułam, że gdy to robię, pomaga mu to na swój sposób.
Moja ociężała przez zaspanie głowa, wylądowała po chwili na ramieniu chłopaka. Zanim się spostrzegłam, moje wyjątkowo opatrzone poczuciem bezpieczeństwa ciało, oddało się w pełni Morfeuszowi.
***
Nie mam pojęcia, czy był to efekt zbyt szybkiego zaśnięcia, czy może zrobienia tego w nieodpowiednim miejscu, jednak gdy rozchyliłam powieki wciąż była noc. Jak się okazało, zostałam przeniesiona do swojego łóżka i aktualnie właśnie na nim spałam. W czasie tego niezbyt długiego snu zdążyłam jednak zobaczyć jedną ze swego rodzaju wizji przyszłości, która nawet dnia poprzedniego zdawała się być dla mnie oczywista. Jednak po słowach Keith’a, które usłyszałam przed samym snem… Nie chciałam przejść obok tego obojętnie. Podniosłam się i powoli zaczęłam zbierać swoje ubrania z krzesła. Weszłam do łazienki, by następnie szybko założyć na siebie ubrania. Rozczesałam dokładnie swoje włosy oraz przemyłam twarz dłonią - na tę chwilę więcej mi nie było potrzebne. Wyszłam na zewnątrz.Od razu wyczułam na sobie czyiś wzrok, pochodzący dokładnie z sąsiedniego łóżka.
– Add, gdzie idziesz? – zostało mi zadane pytanie szybciej niż się spodziewałam. Przeniosłam wzrok na mężczyznę, jednak mimo wszystko nie mogłam spojrzeć mu w oczy. “Jednak słaby ze mnie kłamca, co…”.
– Przewietrzyć się. Zaraz wrócę – odparłam spokojnie, podchodząc przy tym do okna. Niestety wciąż lało, ale z tego co zauważyłam, przynajmniej wiatr trochę ustąpił. – Nie martw się, proszę, zaśnij... – dodałam ciszej, zmierzając w stronę wyjścia.
Gdy jedna z moich dłoni miała wędrować w stronę klamki, druga na moje nieszczęście znalazła się w zasięgu łóżka tuż obok - akurat zajmowanego przez Keith’a. Nagle podniósł się on do siadu i uchwycił mój nadgarstek
– Chcesz iść po nich sama? – odgadł dokładnie moje intencje, na co jedynie odwróciłam wzrok w bok i odetchnęłam cicho.
– To moja wina, że teraz znajdują się w takiej, a nie innej sytuacji. Muszę spłacić swój grzech, przynajmniej dając się im pojmać. Oddadzą mnie straży, a stamtąd.... No cóż, powinnam dać radę uciec. – Opuściłam bezwładnie drugą dłoń.
– Ryzykujesz za wiele sama, a zauważ, że jestem współwinowajcą. – Wciąż jego wzrok był skierowany w stronę moich oczu.
Przeniosłam w końcu na niego spojrzenie, które przepełnione było swego rodzaju smutkiem, żalem i poczuciem bezradności.
– Jeśli nie zaryzykuję, pozostanę tym samym potworem do końca życia… – powiedziałam cicho, spoglądając na jego dłoń, która wciąż była delikatnie zaciśnięta na moim nadgarstku. Wyrwałam ją, po czym chwyciłam go lekko za dłoń. – Odkąd poczułam ciepło Twojej broni… Uświadomiłam sobie, że zabijanie to nie jest moje przeznaczenie. Nie chcę już dłużej być powodem do płaczu, strachu… A co ważniejsze, nie chcę czuć tego zimna, które towarzyszy mi przez całe życie. Chcę w końcu zacząć żyć i mam nadzieję, że nie jest na to za późno.
<Keith?>
Liczba słów: 685
Liczba słów: 685
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz