To wszystko było niepotrzebne, ta dziwna kłótnia, która niby miała być zwyczajną rozmową, była żałosna i z jego strony i mojej. Mogłem odmówić kobiecie i wrócić do siebie, a tak musiałem w jakiś sposób mu wytłumaczyć, że tłumaczenie tych książek nie było dobrym pomysłem – niestety nie wyszło. Wyszedłem z ich domu zbulwersowany, jak można być tak nierozumną osobą, aby kazać czytać o śmierci grupy, do której się należy? Przez całą drogę starałem się o tym nie myśleć, ale nie mogłem ukryć bólu, jaki mi chłopak sprawił. Postanowiłem zaryzykować i mu zaufać, a on mi takie cyrki odstawia. Nawet nie chciałem wiedzieć, skąd był w posiadaniu takich książek, specjalnie je wziął, czy to był czysty przypadek? Nawet nie zwracałem uwagi na ludzi, na których wpadałem i którzy obdarowywali mnie soczystymi wyzwiskami. Zastanawiałem się, dlaczego byłem taki głupi i postanowiłem stwierdzić, że Samuel nie wyrządzi mi żadnej krzywdy (mimo, iż miałem na myśli krzywdę fizyczną, to psychiczna okazała się gorszym bólem). Mój umysł nie potrafił zrozumieć jeszcze jednej myśli; dlaczego to mnie tak zabolało? Przecież Samuel to zwykły człowiek, który na tle innych ludzi się nie wyróżnia, a jednak wydawało mi się, że gdyby ktoś inny kazał mi przetłumaczyć ów księgi, nie poczułbym się w żaden sposób urażony.
Tylko raz wróciłem do rzeczywistości, kiedy jakiś mężczyzna, ubrany w starą, dziurawą i brudną płachtę, złapał mnie za ramiona i mówił coś niewyraźnego, jednocześnie kaszląc i na mnie plując. Byłem tak zdziwiony i jednocześnie odurzony smrodem, jaki od niego wręcz promieniował, że wpatrywałem się w jego przerażone oczy i słysząc jedno słowo „umrę”, nie potrafiłem go od siebie odepchnąć. Zrobili to dopiero strażnicy, którzy przygwoździli go do ziemi, wtedy wyminąłem ich i jakby nigdy nic, kontynuowałem drogę.
Gdy wróciłem do domu, od razu postanowiłem oddać się lekturze, zniknąć umysłem w innym świecie i przestać się niepotrzebnie zamartwiać. Nigdy tego nie robiłem, gdy miałem problem, od razu załatwiałem sprawę tak, aby nie było czego ciągnąc, a jeśli plan musiał poczekać, miałem go już obmyślony i nie przejmowałem się tym, że muszę czekać. A teraz… dziwne myśli krążyły po mojej głowie, a ja nie potrafiłem się z nimi oswoić. Nawet po przeczytaniu dziesięciu stron, dalej czułem się dziwnie przybity, a kiedy starałem się przypomnieć, o czym była historia, okazało się, że na daremno przeczytałem te kilka kartek. Poszedłem do łazienki, w celu wzięcia długiej kąpieli w gorącej wodzie i chociaż maczałem się dobrą godzinę, zmywając z siebie brud całego dnia, a w szczególności syf od tego chorego człowieka, nic się nie zmieniło. Nie mogłem przestać myśleć o tym, jak bardzo byłem zawiedziony i dlaczego się tym przejmowałem. Może dlatego, że Samuel był pierwszym człowiekiem, który po dowiedzeniu się prawdy nie uciekł? Spędzał ze mną czas? Po prostu był inny niż reszta, ale… czy to ma jakiś związek z tym, co czułem?
Poszedłem spać wcześniej, niż zazwyczaj. Chociaż nie miałem żadnych snów i spałem naprawdę długo, czułem się rano zmęczony. Wypiłem mocną kawę, nic poszedłem do pracy, a mimo to dalej czułem, jakby moje nogi były zrobione z waty. Prawie nawet zapomniałem torby z testami, a do szkoły przybyłem w ostatnim momencie. Wszyscy obdarzyli mnie zdziwionym spojrzeniem, w końcu zawsze przybywałem przed czasem, a dzisiaj… starając się nie myśleć, jaki to byłem zmęczony i zirytowany wszystkim, co działo się wokół mnie, prowadziłem lekcje. Na początku wszystko było dobrze, tłumaczyłem, opowiadałem, sprawdzałem zadania, ale kiedy przyszła ostatnia lekcja, na której rozdałem testy i siedziałem przy biurku, sprawdzając inne i co jakiś czas zerkając, czy nie ściągają, poczułem jak coś skręta mnie w żołądku. Starając się nic nie pokazać, zacisnąłem palce na ołówku, jednocześnie go łamiąc, a drugą zacisnąłem na brzuchu. Poczułem się, jakby ktoś właśnie przeprowadzał eksperymenty gastronomiczne we wnętrzu mojego żołądka. Zamknąłem oczy i poczekałem chwilę, a kiedy skurcz minął, wszyscy uczniowie mi się przyglądali. Kazałem im wracać do pisania i do końca lekcji nie poruszyłem się, w obawie, że nagły ból może wrócić. Ledwo sprawdziłem resztę testów, bo miałem wrażenie, że przy drugim takim ataku zwymiotuje na biurko. Lekcja wydawała mi się trwać wiecznie, a kiedy wszyscy oddali testy i poszli do domu, ja jeszcze z dziesięć minut siedziałem na krześle, powoli zbierając rzeczy i pakując je do torby. Minęło sporo czasu i myślałem, że to skręt w brzuchu był jednorazowy, dlatego spokojnie wstałem i ruszyłem do domu. Nic się nie działo i zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem mi się nic nie wydawało, kiedy w jednej chwili ból wrócił ze zdwojoną siłą, a ja zwymiotowałem na trawę obok siebie. Ludzie popatrzyli na mnie z obrzydzeniem, omijając mnie szerokim łukiem, a ja miałem wrażenie, że zaraz wyląduje we własnych wymiocinach. Trzymając się ściany stałem w miejscu, aż skurcz trochę odpuścił i pozwolił mi na powolne poruszanie się do przodu. Przez całą drogę czułem się bardzo niewyraźnie, a kiedy wszedłem do domu, pobiegłem do łazienki, gdzie znowu zwróciłem śniadanie. Wisiałem nad wiatrem własnych wymiocin przez kilka minut, aż nie poczułem się lepiej. Wtedy umyłem twarz i usta, zerkając na siebie w lustrze. Byłem cały blady, miałem wory pod oczami, usta sine i przekrwione oczy.
- Na pewno to zwykłe zatrucie pokarmowe – stwierdziłem i poszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie herbatkę z ziół na żołądek. Albo matka Samuela musiała mi podać coś źle przyrządzonego, albo to moje śniadanie, składające z bułeczki nadziewanej jabłkami, było nieświeże. Wszystkie prace zostawiłem sobie na później, po wypiciu herbaty się położyłem.
Wstałem jakoś o północy i obudził mnie tym razem ból głowy. Przyłożyłem dłoń do czoła i chyba miałem gorące ręce, ponieważ wydawało mi się, że miałem gorączkę. Ledwo się podniosłem z łóżka do łazienki, gdzie załatwiłem swoje sprawy i myjąc znowu twarz, zacząłem kaszleć. Czułem się, jakbym miał zaraz wypluć płuca, a kiedy odsunąłem dłoń od warg, zobaczyłem na niej krew. Dopiero wtedy się przeraziłem. Umyłem ręce i poszedłem coś zjeść, chociaż nie miałem apetytu. Zmusiłem się do przegryzienia kawałka boczku z chlebem i wypicia kolejnej herbaty, kiedy ból głowy wrócił. Złapałem się ostatniej chwili szafki, kiedy nogi się pode mną ugięły.
- Kurwa, co jest – jakimś cudem doszedłem do łóżka, z którego nie wyszedłem na drugi dzień, chociaż miałem do pracy. Kiedy się obudziłem, czułem się, jakby uleciało ze mnie całe życie. Głowa pulsowała, brzuch był pusty, kaszlałem i czasem wypluwałem krew, a moje ciało było zbyt słabe, by cokolwiek zrobić. Leżałem pod kocem i się nie ruszałem przez cały następny dzień z myślą, że to minie.
Ale nie minęło.
Wieczorem byłem tak głodny, że zrobiłem sobie kaszę mannę na mleku, którą zwróciłem chyba po trzech godzinach. Chociaż powinienem pójść do lekarza, wiedziałem, że nie uda mi się. Jeśli wyjdę z domu, padnę na środku ulicy wyczerpany, a do tego moja moc zniknie ze zmęczenia. Nie mogłem wyjść na zewnątrz, bo inaczej wszyscy by się dowiedzieli, kim byłem. Miałem tylko jednego zaufanego lekarza, ale na moje nieszczęście, był na drugim końcu miasta.
Zostało mi leżeć w łóżku i czekać.
(…)
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Na początku sądziłem, że mi się przesłyszało, ale pukanie się ponowiło, usłyszałem także jakiś głos, ale czułem się na tyle kiepsko, że go nie rozpoznałem. Myślałem, że natręt zaraz zniknie, ale po chwili drzwi się otworzyły, a ja przekląłem samego siebie, że ich nie zamknąłem na klucz. Jeśli ktoś niepożądany zobaczy moje uszy i wszystko inne, jestem skończony. Zaciągnąłem pościel na głowę, a kiedy osoba weszła do pokoju, zacząłem kaszleć, ponieważ zabrakło mi powietrza. Mimo to się nie odkryłem.
- Mordimer, co ci jest? - dopiero wtedy poznałem głos Samuela.
- Źle się czuje i tyle – wymruczałem i znowu wyplułem krew, która ściekła mi po brodzie. Szybko ją wytarłem i wychyliłem głowę z ukrycia. Wiedziałem, jak wyglądam, dlatego nawet się nie zdziwiłem, kiedy chłopak patrzył na mnie jak na trupa. Poruszyłem uszami, a on zatrzymał na nich swój wzrok. Nie potrafiłem się odezwać, moc przestała działać, a na dodatek leżałem nie mogąc nawet wstać.
Brakowało tylko straży, która zabraliby mnie na stryczek.
<Samuel? Help him>
Liczba słów: 1298
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz