No tak… Mogłem się tego domyślać. Ludzie należą do gatunków inteligentnych. To znaczy, że posługują się mową i są zdolni do logicznego łączenia faktów. Poza oczywiście przypadkami błędów genetycznych czy hormonalnych większość z nich wyciągnęło by ten sam wniosek co wchodzący właśnie do szałasu chłopaka. Byłem wygnańcem i chodź wiedziałem, że kiedyś na pewno ktoś to odkryje, miałem nadzieje że uda mi się utrzymać tą niezręczną tajemnicę trochę dłużej. A tu co? Nie zdążyłem nawet dojść do stolicy. Ba! Vivian był pierwszym od bardzo dawna spotkanym człowiekiem! Jedyna rzecz jaka była pocieszająca w tej koszmarnej sytuacji to fakt, że chłopak uznał moją przykrywkę za całkiem wiarygodną. Prawdopodobnie gdyby nie ten przeklęty likantrop, nadal byłby w pełni nieświadomy. Co zdecydowanie zapewniało mu większe bezpieczeństwo. Według zasad funkcjonujących wśród wygnańców, musiałem go teraz zabić. Nadal nienasycony głód nie pomagał. Jednak, już w chwili kiedy pierwszy raz mnie dotknął, wiedziałem. Nie byłem wstanie zrobić mu jakiejkolwiek krzywdy. Przeciwnie. Bardzo chciałem go chronić. Kolorowooki wzbudzał we mnie nieznane dotąd pokłady sympatii. Nikogo nie lubiłem od… Od Tamtego momentu. Jednak wszystkie okoliczności z nią związane nie pozwoliły zakwitnąć relacji. On…
Czym prędzej potrząsnąłem głową wyrzucając z pamięci obraz. Rozciągnięty na śniegu jak młody bóg. Okryty szkarłatem własnej krwi. I te oczy patrzące gdzieś gdzie ja już nie mogłem spojrzeć.
Spomiędzy moich ust wyrwał się syk na bolesne wspomnienia. Najchętniej utopiłbym smutki w jakimś dobrym winie lub miodzie, jednak trunki tego rodzaju raczej nie były wygodnym i potrzebnym sprzętem podczas wspinaczki w górach. Machnąłem tylko ręką i poprawiłem miecz w pochwie. Nie mogłem pozwolić by coś mu się stało.
Zrezygnowany postanowiłem wrócić do chłopaka i wyjaśnić mu całą sytuację. Czułem, że to obnażenie będzie gorsze od prawdziwej nagości. Moja prawdziwa natura może go obrzydzić. Wystraszyć. Nie chciałem tracić tej znajomości. Czułem się potwornie zagubiony i miałem wrażenie, że to on pomaga wydostać mi się z mrocznego lasu porastającego moje serce.
Schyliłem głowę i wsunąłem się pod jodłowe gałązki. Parę starych, zżółkniętych igieł z cichym szelestem posypało się na moje szaty. Strzepnąłem je niedbałym ruchem. Usiadłem naprzeciwko chłopaka, który wpatrywał się we mnie bardzo intensywnie swoimi dużymi oczyma. Czy na pewno był kimś wartym zaufania? Takie fakty mogłyby skusić niejednego człowieka. Za głowę dorosłego wampira można było kupić całe miasto i okoliczne wsie, a także zapewnić godne życie sobie oraz dwóm pokoleniom w przód. Na dodatek gdyby wyszło na jaw, że ktoś taki jak ja jest wygnańcem, moi pobratymcy byliby jeszcze bardziej narażeni na wszelkie kontrole, rewizje czy łapanki. Mimo mojej trzyletniej nieobecności byłem dość znanym uczonym. Nie tak starym jak reszta profesorów ale równie cenionym i szanowanym. Gdyby takie informacje dotarły do króla…
- A więc już wiesz. Miałem nadzieję, że uda mi się to ukryć - mruknąłem niemrawo unikając patrzenia na chłopaka - Według Kodeksu powinienem cię zabić
Poczułem jak mój towarzysz drgnął i prawie niezauważalnie odsunął się w tył. No tak. To raczej naturalna reakcja. Nie mniej jednak coś zakuło mnie w sercu, a oko zaszkliło się delikatnie. Nienawidziłem potwora we mnie. Czemu musiałem z nim żyć? Czemu wszyscy oceniali mnie przez to kim się urodziłem? Czemu każdy kto poznawał prawdę, prędzej czy później uciekał?
- Jestem wampirem Vivian. I nie obrażę się jeżeli nie będziesz chciał mnie znać. Pozwól mi tylko bezpiecznie odprowadzić cię do innych ludzi. Las to nie miejsce dla ciebie
< Vivian? >
Liczba słów: 546
Liczba słów: 546
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz