Byłem lekko zdezorientowany słowami srebnowłosej. Wpatrywałem się ze zmarszczonymi brwiami w jej delikatnie zarumienioną twarz. A więc naprawdę się do mnie nie zraziła, nawet po tym, co jej powiedziałem.
– Jak będzie dobra pogoda, to czemu nie – powiedziałem, unosząc lekko kąciki warg do góry. Czułem się winny do rekompensaty za moje wcześniejsze niezbyt miłe słowa do jej osoby, nawet jeżeli chciałem dobrze. Oczy dziewczyny o niesamowitym kolorze zalśniły, mogłem wyłapać w nich iskierkę pozytywnej emocji. – Idź spać, na pewno jesteś zmęczona.
Dziewczyna tylko przez chwilę zerknęła na okno. Wątpiłem, żeby to był strach, pewnie czuła niechęć do tego zjawiska pogodowego, zupełnie jak ja. Ogólnie nie przepadałem za wszystkim, co głośne – burze, intensywne ulewy, miasta... Miasta są szczególnie najgorsze, przynajmniej dla mnie. Duszne, pełne ludzi i irytująco głośne. Staram się wyrywać z niego jak najczęściej, chociażby na zwykłe patrole – cokolwiek, byleby opuścić mury aglomeracji i znaleźć się na tak spokojnym i kojącym łonie natury, albo chociaż odwiedzić mniejszą, spokojniejszą cywilizację.
Cieszyłem się, że tego wieczora mam dach nad głową. Nie muszę się niepotrzebnie martwić o siebie, a tym bardziej i bogu ducha winne zwierzaki. Przypomniałem sobie o tej grupie, którą kilkanaście minut temu wyruszyła na poszukiwania diabelskiego mordercy. Ciekawe, czy już wrócili, czy może są na tyle głupi lub szaleni, by szukać w taką pogodę.
– Nie przepadam za burzą – przyznała w końcu Add, wbijając wzrok w szybę.
– Jest tak irytująco głośna, prawda? – podłapałem temat, opierając się o ścianę i wbijając wzrok w ścianę deszczu. – Wszystko zagłusza.
Jakby na potwierdzenie moich słów, rozległ się wyjątkowo głośny grzmot. Lekko drgnąłem, kiedy poczułem zimny nos psa przy na swojej dłoni — przez hałas w ogóle nie usłyszałem, jak Norton schodzi z łóżka. Zerknąłem na psa, który tylko kiedy złapał ze mną kontakt wzrokowy, skierował się w stronę drzwi. Świetnie, pomyślałem, wzdychając cicho.
– Zaraz wrócę – powiedziałem do Add. Na moje słowa dziewczyna pokiwała głową.
Na dole nie było już dużo gości, jedynie dwójka pijaczków w kącie, a karczmarka ze znużeniem wycierała szklanki. Podłoga była sucha, czyli nikt ostatnio nie wchodził. Nie wrócili, przeszło mi przez myśl i momentalnie poczułem lekki ciężar na duszy.
Dzięki daszkowi mogłem bez obaw o zmoknięcie wyjść na zewnątrz wraz z psem i spokojnie poczekać, aż ten załatwi potrzeby, by zaraz potem wrócić do ciepłego pokoju.
– Nie wrócili jeszcze – powiedziałem już na samym wstępie, wchodząc do pokoju. Widząc jej pytające spojrzenie, kontynuowałem. – Ta grupka, co wyruszyła na poszukiwania wygnańca.
– I? – Add zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
– Czuję się... źle – przyznałem, siadając na łóżku. Pies zaraz dołączył do mnie i cicho piszcząc, położył mi łeb na kolanach. Mimowolnie zacząłem głaskać jego miękką sierść. Miałem wyrzuty sumienia wobec tamtych osób. Co, jeżeli im się coś stało? To nasza wina... moja wina. W końcu, napuściłem ich na ten trop, pozwoliłem im myśleć, że to wygnaniec. Już wtedy była okropna ulewa, mogłem ich przekonać, że nie warto... Oby tylko nie byli takimi idiotami i wkrótce wrócili.
<Add? :3>
Liczba słów: 482
Liczba słów: 482
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz