wtorek, 14 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Słowa chłopaka brzmiały szczerze, a ja mu wierzyłem jednakże ten świat, który próbuje zwalczyć, nie jest bezpieczny, jeden zły ruch i po tobie. Edna od zawsze była specyficznie nastawiona do ludzi i nigdy tego nie ukrywała, wiele przeżyła, będąc w moim wieku i nie raz widziała zdrady ludzkie, dlatego tak bardzo sceptycznie patrzyła na Soreya który, jak dla niej tylko udawał, kiedy on naprawdę był szczery.
- Obyś tylko za szybko się nie poddał - Mówiłem poważnie, kierując się w stronę znajomej mi aury Serafina powietrza.
Zaveid widząc mnie i Edne na dzień dobry musiał nam podokuczać, nie byłby sobą, gdyby tego nie uczynił, niepotrzebnie nas tylko denerwując, za co nie omieszkaliśmy mu się zrewanżować, aby nie myślał sobie, że wszystko przejdzie mu płazem.
Gdy jednak uspokoił się, zauważyłem mojego przyjaciela, chwila milczenia przerodziła się w śmiech, chyba właśnie został zaakceptowany ze strony jednego z nas.
- To ten niewinny człowiek nas widzisz? - Podszedł do Soreya, czochrając jego włosy, - No popatrzcie jaka niewinna dziecina - Trochę dokuczał chłopakowi, który na początku nie wiedział co robić, wyglądając jak gdyby właśnie dostał karę. - Jak się nazywasz dzieciaku? - Zwrócił się do niego, uśmiechając się od ucha do ucha, oj tak oni do siebie pasują, głupi flirciarz i wiecznie szczęśliwe dziecko.
- Sorey - Przedstawił się niepewnie, może trochę nawet skrępowany zachowaniem obcego mu mężczyzny.
- Nie dokuczaj mu, nic ci nie zrobił - Upomniałem Serafina, który westchnął głośno, faktycznie pozostawiając chłopaka w spokoju..
- Gdzie się wybieracie? - Zaveid usiadł na jednym z kamieni, uważnie nam się przyglądając, czekając na odpowiedź, która z mojej strony nie miała zamiaru nadejść, nie będę się tłumaczyć gdzie i po co.
- Wędrujemy w kierunku ruin niebieskiej stolicy - Sorey z ekscytacją wypowiedział to zdanie, a była ona tak wielka, jak gdyby dziecko dostało długo wyczekiwanego cukierka.
- Głupek - Mruknąłem Edna, Zaveid zaśmiał się, widząc tryskającą energię chłopaka, a ja stałem bez ruchu, zastygając jak skała, czując niepokojące uczucie piekącego bólu w klatce.
Nie zdążyłem nic zrobić, kiedy ciała Serafinów wraz z moim opadły na ziemię, ciężki oddech i uczucie ociężałości, nie mogłem się ruszyć, moje ciało lekko drżało pod wpływem złej energii.
- Śniadanie podano do stołu - Z mroku panującego do około wynurzył się cień przypominający opętanego człowieka wielką nienawiścią idącą za nim.
- Mikleo - Sorey pojawił się przy mnie, nie wiedząc co się dzieje, cóż ciężko było mu to teraz tłumaczyć, kiedy zła energia wręcz próbowała pożreć nas w całości.
- Na dokładkę człowieka - Cień stał się jeszcze większy, a wokół stało się naprawdę ciemno.
- Co mam robić? - Słyszałem głos przyjaciela, który wyjął po chwili swoją broń, nie chcąc stać bezczynnie.
- Głupie dziecko, bronią mnie nie pokonasz - Cień uchwycił go, chcąc dostać się do jego duszy, splugawić i zranić.
- Sorey - Starałem się wstać, choć nie było to możliwe, w tym wypadku musiałem go ratować nawet za większą cenę. - Wezwij mnie, moje prawdziwe imię - Wydusiłem, to mogło być niebezpiecznie jednak w tej chwili to jedyne rozwiązanie.
Widziałem zaskoczenie na jego twarzy, mimo to ufność, którą razem się darzyliśmy, mogła pokonać wszytko.
- Luzrov Rulay - Do moich uszu doszedł jego głos a światło, które rozbłysło do koła, odepchnęło zło od naszej dwójki, która teraz stała się jednością.
- Co, co się stało? - Sorey cóż mógł być zaskoczony, nie na codziennie działy się tak dziwne rzeczy.
- Nie czas na rozmowy, nadciąga - Mój głos zwrócił uwagę zafascynowanego chłopaka, sprowadzając go na ziemię, musieliśmy razem pozbyć się zła i choć bardzo nie chciałem tego robić, musiałem pozwolić mu nam pomóc. - Dam ci wszytko co mam - W jego dłoni pojawił się łuk łączący całą moją moc, która z niewyobrażalną siłą uderzyła w zło, które zostało natychmiast oczyszczone.
- Udało się - Sorey był zaskoczony to na pewno, a gdy znów stał się sobą, jego ciało mimowolnie zaczęło opadać na ziemię, złapałem go szybko, czując się źle z powodu wykorzystanie przyjaciela. Mimo że sam chciał nas ratować, mogłem nas zabić, gdyby połączenie zostało zbyt wcześnie zakończone.
Sorey odpłynął zmęczony, po tym, co się stało, wiedziałem, że mogę mu zaszkodzić, a mimo to zaryzykowałem, jestem beznadziejnym przyjacielem.

Cała nasza trójka szybko doszła do siebie, nam nic nie było, bardziej martwiłem się o przyjaciela, oddychał, więc żył a jedynie odsypiał tę dużą dawkę mocy, którą mu podarowałem, trzymając jego głowę na kolanach, siedziałem bez ruchu, przyglądając mu się uważnie. Chciałem, aby się już obudził, martwiłem się o niego, nigdy nie wiadomo, jaki będzie po przebudzeniu, oby tylko nic mu się nie stało...

<Sorey? C:>

718

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz