wtorek, 14 kwietnia 2020

Od Lothara do Koi

Mężczyzna widział, że istota magiczna była agresywna, jednak nie sądził, aby ona go zaatakowała. Starał się jej pokazać, że jest niegroźny i nie miał złych zamiarów w stosunku do niej. Jemu jedynie zależało na koniu i pozbyciu Arnolda, który stawał się z dnia na dzień mniej racjonalny i bardziej chciwy. Lothar bał się o bezpieczeństwo swojej drużyny, które mogło zostać naruszone przez nieodpowiedzialnego zwiadowcę. Teraz przynajmniej wiedział, jak wszystko wyjaśnić królowi, mężczyzna został trafiony piorunem, czyli nieszczęśliwy wypadek przy pracy. Białowłosy był dosyć zaskoczony, gdy nagle chimera się przemieniła w człowieka. Była niewysoką kobietą o pięknych i bujnych czarnych włosach. Młody Warrington się raczej spodziewał jakieś groźnie wyglądającej kobiety, która by pluła jadem na lewo i prawo. Gdy kobieta zaproponowała, aby Groc został u niej, mężczyzna przez chwilę się zawahał, jednak postanowił jej zaufać. W końcu była wygnańcem i nie wyglądała na taką, co by przerobiła rannego konia na kiełbasę czy kotleta, a by się nim świetnie zaopiekowała, szczególnie, że sama miała konie. Lothar podziękował jej, po czym dosiadł swojego wierzchowca, odjeżdżając szybko w stronę swoich towarzyszy. Brutusowi udało się dogonić resztę drużyny tuż przed bramą wjazdową do miasta. Sammy i Amelia spojrzeli się pytająco na zwiadowcę. Zastanawiali się, co się stało z nieznośnym Arnoldem. Jakoś nie byli zaskoczeni, czy smutni, gdy się dowiedzieli o jego śmierci. Uznali, że musiał wykorzystać całe swoje dotychczasowe zdjęcie, na swoich poprzednich misjach, kiedy zrobił podobnie, jak tym razem, czyli samotnie szarżował w stronę jakiegoś wygnańca. Libra powiedział im, że ich kompan miał niefortunny wypadek, spadł z konia, a został trafiony przez piorun. Sammy i Amelia wcale nie czuli dla niego współczucia, wręcz uważali, że taka szybka śmierć nie była odpowiednią karą dla takiego okropnego człowieka, jakim był. Wiele razy zabijał jakieś dzieci lub niewiasty, ponieważ podejrzewał je o bycie jakimiś wygnańcami. Często pewne oskarżenia w jego stronę trafiały do przyłożonych właśnie o takie lekkomyślne zabijanie. Niestety, zawsze tłumaczył się koniecznością, albo mówił, że oni mu przeszkadzali podczas misji, a inni ludzie mówili co innego, bo chcieli bronić swoich. Na całe szczęście król i jego doradcy nie byli idiotami i ignorowali jego niestosowne uwagi. Drużyna wróciła z misji, od razu jadąc złożyć raport. Lothar postanowił następnego dnia pojechać do chimery, aby sprawdzić stan Groca. Chciał później z nim wrócić do domu. W domu rozmawiał ze swoim ojcem, z którym ustalił, że jak ogier Arnolda wróci do miasta, to przyjmą go do siebie i będzie pomagał przy nauce przyszłych zwiadowców, jak opiekować się tymi zwierzętami. Następnego dnia pojechał w stronę lasu, gdzie powierzył los wierzchowca w ręce nieznanej mu kobiety. Gdy dojechał do miejsca przywołał duszę dwóch psów, które zaczęły szukać tropu konia i chimery. Niestety po wczorajszej ulewie ślady w większości zniknęły, ale psy i tak dzielnie szukały jakiś śladów. Ku zaskoczeniu Lothara udało im się coś znaleźć. Był to chyba włos ogiera. Przywołane dusze szybko zaprowadziły ich do stajni chimery. Młody Warrington zostawił swojego wierzchowca niedaleko stajni dziewczyny. Przed budynkiem zobaczył, jak czarnowłosa krzątała się przy swoim koniu. Mężczyzna cichym krokiem podszedł do kobiety, gdy ta się odwróciła nagle. Wpadła mu w ramiona, gdy próbował on ją zatrzymać przed zderzeniem. Po chwili jednak białowłosy zauważył delikatne rumieńce na bladej twarzy chimery. Uśmiechnął się delikatnie i przyjaźnie
— Witaj, mam nadzieję, że cię nie wystraszyłam. Wybacz, że tak bez zapowiedzi wpadłem do ciebie — powiedział, wpatrując się na niższą od niego kobietą. — Masz piękne konie — dodał spokojnym głosem, przyglądając się jej wierzchowcom.
— Nie strasz tak — oznajmiła kobieta, a zwiadowca spojrzał się na nią, nawiązując chwilowy kontakt wzrokowy. — Dziękuję — odpowiedziała, odwracając wzrok. Wydawało się to dziwne dla Lothara, że nieznajoma nie mogła na dłużej utrzymać kontaktu wzrokowego, jednak nie jemu było oceniać. Wiele wygnańców przeżyło traumatycznych wydarzeń, albo po prostu byli też tacy, który nie lubili kontaktu wzrokowego. Libra nie przejął się tym za bardzo. Zapytał się, czy może podejść do boksu, w której leżał Groc. Czarnowłosa się zgodziła. Miał wrażenie, że ona mu się co jakiś czas uważnie przyglądała.
— Siema Groc — przywitał się z koniem, który zastrzygł uszami i leniwie podniósł głowę. — Nie wstawaj, nawet się nie waż — Lothar zwrócił uwagę zwierzętowi, które już chciało się podnieść. — Masz leżeć, będziesz dobrym pacjentem, prawda? — dodał, śmiejąc się cicho pod nosem. Przez chwilę między nami panowała niezręczna cisza.
— Dziękuję za pomoc, napewno się kiedyś odwdzięczę. Swoją drogą, muszę przyznać, że piękny ekwipunek — oznajmił mężczyzna, przerywając tę ciszę. — W sumie wypada mi się przedstawić, bo nie wypada do kobiety zwracać się na „ej ty tam”. Jestem Lothar, Lothar Warrington — powiedział spokojnym głosem Libra, kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej i delikatnie skinął głowa, układając usta w promiennym uśmiechu. Zaczął też się zastanawiać, jak wyjaśni pojawienie się Groca w jego stajni po dwóch miesiącach… Miał tylko nadzieję, że koń jak najszybciej wyzdrowieje na tyle, aby mógł chodzić bez większych problemów i ryzyka nawrotu kontuzji.

Koi? Sorki, że tak długo czekałaś. XD
Ilość słów: 793

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz