Potrzebowałem chwili, aby zebrać wszystkie myśli do kupy, dopiero co po pięciu latach spotkałem przyjaciela, a ten już zdążył namieszać w swoim i mion życiu, chyba tego mi właśnie brakowało jego wiecznej radości, która potrafiła wywołać nawet uśmiech na mojej twarzy. Co udawało się zawsze tylko jemu.
- Po wojnie ci, którzy przetrwali, skryli się daleko w górach, tak gdzie nie było ludzkiej cywilizacji, pamiętasz dziadka? - Sorey kiwał od razu głową, ciesząc się na wspomnienia staruszka. - Więc pomógł mi dojść do siebie, po tym wszystkim, co się stało. Po dwóch latach, gdy miałem już lat piętnaście pożegnałem się z nim, wyruszając w podróż, dziadek ostrzegał, że ludzie nie są dobrymi istotami, radząc mi się ukryć przed nimi całkowicie, a więc tak też zrobiłem, nikt kto nie wierzy, nie może mnie zobaczyć, co nie przysparza mi kłopotu, nie potrzebuje bliskich relacji z ludźmi. Jednak wracając do tematu, zanim pociągnę historię dalej, muszę wyjaśnić, że nie każdy serafin jest tak jak ja niezauważalny przez ludzi, są dwa typy te, które pragnęły przyjaźni i miłości ludzi, wracając na ziemię, pod ludzką żywą postacią co może narazić ich na odkrycie i ten drug typ niewidoczny, lecz żywy, nie można mnie zobaczyć, a jednocześnie można przeze mnie przeniknąć, działa to jednak tylko wtedy gdy ktoś mnie nie widzi, w twoim wypadku to nie zadziała - Odparłem, widząc ten jego błysk w oku. - Wracając do historii, po zejściu do ludzi zrozumiałem, co dziadek miał na myśli, ludzie nie wierzą w dobro, więc go nie widząc, codziennie chodziłem przy nich, codziennie niszczyłem zło panujące wokół, lecz nikt tego nie widział. Przywykłem do tego, żyjąc przez dłuższy czas samotnie, po roku spotkałem na drodze czterech serafinów, z którymi zostałem przez jakiś czas, nie trwało to jednak długo, w końcu musiałem odnaleźć to wołające mnie z oddali dobro, nie spodziewałem się, że to będziesz akurat ty, szukałem dwa lata i znalazłem, mój trud się opłacał - Na tym zakończyłem swoją wypowiedź, już dawno tak dużo nie mówiłem, sam byłem w szoku, ale jakoś musiałem mu to opowiedzieć.
- Więc dlatego moja rodzina cię nie widziała, nie byłeś samotny? I chcesz mi powiedzieć, że na ziemi jest was więcej - Jak zawsze milion pytań na sekundę, ten energiczny człowiek przytłacza mnie tą radością, odzywałem się od tego, jednak to nie oznacza, że nie jestem w stanie sobie z tym poradzić.
- Cóż, nie zaskoczył mnie ten fakt, mogą być dobrymi ludźmi, ale nie wierzą, dlatego nigdy mnie nie zobaczą, poza tym samotny nie byłem, może odrobinkę jednak po czasie da się przyzwyczaić no i tak jest nas więcej, kilku takich jak ja i kilku tych podobnych do ludzi świat mimo wszystko potrzebuje nas, byśmy chronili go przez złem. - Odpowiedziałem, na jego pytanie idąc przed siebie, interesując się tylko tym, co znajdowało się na drodze, mimo wszystko musiałem być ostrożny, trzeba pilnować, aby nikt nas nie zaatakował.
Sorey zaczął swój wykład związany z samotnością i złem na tym świecie, słuchałem go, jednak nie reagowałem, na to, co mówił, wystarczająco się nagadałem, dawka wyczerpała się na dany moment, chociaż chwileczkę coś właśnie mi się przypominało. Zatrzymałem się na chwilę, przywołując książkę, książkę, którą kiedyś oboje doskonale znaliśmy.
- Co to? - Zaciekawiony chłopak, podszedł do mnie, przyglądając się przez chwilę w milczeniu okładce, tak jakby coś sobie przypominał, patrząc na nią.
- To Księga wyjścia, pradawne legendy zapisane w niej wspominają o ruinach niebieskiej stolicy i pasterzu chroniącym ludzkość przed złem z pomocą serafinów, kiedyś nie potrafiłeś się z nią rozstać - Podałem mu ją, wiedząc, że w jakimś stopniu była dla niego ważna. - Byłem w tych ruinach, są naprawdę wyjątkowe, to właśnie w drodze do nich poznałem serafina ziemi i powietrza, może kiedyś kto wie, zabiorę cię tam, po drodze poznając się z Edną i Zaveidem - Pewnie pożałuje tych słów, biorąc pod uwagę, jak wszystko na serio kiedyś Sorey brał każde słowa.
<Sorey? C:>
631
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz