Trochę czasu minęło nim całkiem wyzdrowiałem. Choróbsko trzymało się mocniej niż to przewidziałem. Dawno tak nie chorowałem i byłem cholernie zdziwiony takim stanem rzeczy. Mówi się, że bogowie nie chorują ale to jeden wielki stek kłamstw. Przebywając na ziemi krwawimy tak samo jak ludzie, przeżywamy tak samo jak ludzie jak i również chorujemy. Oczywiście choroba nie pozbawi nas życia. No chyba, że byłby potężny czar. Nie chcę wiedzieć czy po śmierci odrodzę się jako ta sama istota, czy będzie to całkiem nowa istota. Wzdrygnąłem się. Nie wolno mi o tym myśleć, kocham swoje życie i choć wieczne to wolałbym nie ryzykować. Postanowiłem w jakiś sposób się odwdzięczyć i odwiedzić tę kobietę. Ma uroczego syna i dlatego nie mogę jej teraz zabić. A jeżeli już mam to zrobić to muszę to zrobić rozważniej. Nie mogę zabijać w formie niematerialnej.
Na straganie kupiłem truskawki i korzystając wreszcie z odzyskanego zdrowia pławiłem się swoim dobrym samopoczuciem wśród korony jednego z drzew. Obserwowałem wszystko co było pode mną spod przymrużonych oczu. Wyobrażałem sobie, że patrzę na to wszystko z niebios i mogę zrobić z tym światem co zechce a i tak by mnie sławili. Spojrzałem na truskawkę zdając sobie sprawę, że jednak wciąż jestem mrocznym bóstwem, o którym istnieniu zapomnieli już chyba wszyscy. Nagle zauważyłem ruch. Zniknąłem w cieniu uważnie obserwując białowłosą czarodziejkę. Przekrzywiłem głowę jednak pojawiając się ponownie, gdy nie spojrzała w moją stronę ani razu. Pochyliłem się ale momentalnie zawisnąłem do góry nogami kiedy tylko poczułem coś dziwnego. Zerknąłem w górę w miejsce, gdzie siedziałem dotychczas. Kora w tym miejscu była zniszczona. Spojrzałem na truskawki, a potem na kobietę.
-Co to było? - spytałem marszcząc brwi. - Jadłem tylko truskawki i cieszyłem się faktem, że jednak żyję - dodałem beznamiętnie spadając z gałęzi na ręce, a potem na nogi. Wyprostowałem się i lekko schyliłem.
-Nie wiem, ale jeśli zaraz stąd nie pójdziemy, zginiemy - rzuciła i poszła żwawym krokiem.
-W takim razie nie mogę cię zostawić. Pozwól mi tobie towarzyszyć, chciałbym spłacić swój dług wdzięczności wobec ciebie. Umiem walczyć, mogę się przydać - wzruszyłem ramionami.
Nie mogłem wysilić się na emocje, bo zwyczajnie niekoniecznie mnie to obchodziło. Miałem pewien pomysł bym zaoferował jej chłopcu naukę walki. Mieszkają same, a świat był niebezpieczny. Zostałbym z nimi dłużej, dziecko co prawdo nauczyłoby się szermierki ale to nic. Jeśli ona by nie chciała twierdząc, że ona ich obroni z pewnością bym chciał to sprawdzić. Mam nadzieję, że jest beznadziejna w walce wręcz. Inaczej bym musiał wymyślić coś innego.
Aradia?
Liczba słów: 408
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz