Jednak nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Tak po prostu mi zaufała i postanowiła pokazać kim tak naprawdę jest. Cóż, na pewno też zademonstrowała tym samym swoją siłę i sprawność we władaniu magią. Doskonale wiedziałem kim jest Aradia Le Rouge i chyba jednak zrezygnuje ze swojego zadania. Zamordowałem wielu ale z tą kobietą nie chciałem zadzierać. Nasze pierwsze spotkanie dobrze mi to zilustrowało. No i wychodziłoby na to, że czarodziejka wyczuwała moją magię. Zastanawiałem się w jaki sposób ją odczuwała. Jej syn jednak mi nie zaufał, choć wydawało mi się, że to dziwne. "Jak przyszedłem tutaj chory był bardziej wyluzowany", rzuciłem w myślach. Aradia również nie była głupia i odczytała mój plan bez mojego zbędnego gadania. Zdaje się, że połknęła haczyk ale czy wie o mnie jako o łowcy? Najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę z Hatashiego i jego przydomek "Okrutny". Znają go z tego, że jest nieuchwytny i nie pokazuje się nikomu. Nie mam zbyt wielu przyjaciół. Ale z drugiej strony zaatakowałem ją w swojej niemalże pierwotnej formie. Cóż, gdyby powiązała mnie z tym zdarzeniem mogę łatwo wybrnąć i zrzucić winę na mojego krnąbrnego brata. Mój brat tworzył stwory nawet z mroku i bywały nawet podobne do mnie co niegdyś doprowadzało mnie do frustracji. Więc przyznać się do prawdziwego imienia to chyba najrozsądniejszy wybór. Tylko jeszcze chwilę muszę odczekać, jeszcze coś mnie nurtuje. Uniosłem prawy kącik ust w nieznacznym uśmiechu kiwając głową.
-Zdecydowanie... W dzisiejszych czasach trzeba liczyć na siebie bo na rodzinę czasami nie warto. Szkoda, że tak wielu bogów jest też okropnymi egoistami. Mają w sobie wystarczająco siły by obalić rządy aktualnego króla i postawić na tronie magiczną istotę. Oni sami by wystarczyli by to wszystko się skończyło - rzekłem do kobiety patrząc jej w oczy. Uniosłem szklankę do góry i wypiłem z niego dość spory łyk. Poczułem jak coś pali moje gardło. Dobrze, tego mi potrzeba.
-Może coś w tym jest ale myślę, że oni po prostu nie mają w tym żadnego interesu. Są w stanie sami sobie poradzić, więc po co? - podparła dłonią o swój policzek.
-I pomyśleć, że tyle osób modliło się, i wciąż modli się do tych bogów. Bezsensowna segregacja przez jakiś dziwny kaprys. Nie ma żadnych dobrych bogów, są tylko demony i potwory. Demony mają klasę - spojrzałem na chłopca marszcząc brwi.
-Nie ma sprawiedliwości, ale można samemu sobie wywalczyć pewne rzeczy. Ciągła nauka to pierwszy krok ku temu - skinąłem głową na potwierdzenie jej słów.
-Nie ma ku temu wątpliwości - znów uniosłem prawy kącik ust na chwilę patrząc na Aradię, a później na Marou. - Jest podobny do ojca. Ma jego oczy - wskazałem na chłopca.
-Słucham? -wydusiła z siebie, a ja zerknąłem przybierając na swoją twarz powagę.
-Jego ojcem jest Abbadon, czyż nie? - wziąłem do ręki prawie pustą szklankę.
-Znasz go? - uniosła brew do góry przyglądając mi się pytająco.
-Ależ oczywiście, dawno go nie odwiedzałem i nie wiedziałem, że ma syna. Trzeba kiedyś wpaść w odwiedziny. Wybacz moją niegrzeczność, jestem Faramis. Żyjemy w trudnych czasach - spoważniałem obserwując jej reakcję. Gotowy byłem zmienić się w cień.
Aradia?
Liczba słów: 498
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz