Po tym wydarzeniu nic nie było takie samo, nie potrafiłem dojść do siebie, a w głowie narastało coraz więcej myśli, nie chciałem zemsty, chciałem sprawiedliwości, chciałem załatwić to wszystko zupełnie sam, nikogo nie narażając, jeśli zginę, to zginę tylko dlatego, że nie dałem sobie rady.
Późną nocą, gdy gwiazdy świeciły na niebie, a Sorey zmienił warte z Lailah, znalazłem okazję, aby wprowadzić swoje plan w życia, nie narażając już nikogo. Musiałem jasno dać do zrozumienia przyjacielowi, że ma trzymać się ode mnie z daleka. Ja nie potrzebowałem go, nie chciałem, aby się wtrącał, miał swoje sprawy, niech więc o nie zadba.
- Lailah odpocznij, ja przejmę warte - To były najtrudniejsze słowa, które wypowiedziałem przez cały dzisiejszy dzień, zmuszając się do łagodnego uśmiechu.
- Jesteś pewien, dobrze się czujesz? - Pani jeziora jak zawsze przejęła się mną niepotrzebnie. Zresztą, nic mi nie było, a nawet jeśli to nie chciałem, aby ktoś, a w szczególności ta dwójka się mną przejmowała, kiwnąłem tylko delikatnie głową, dając jej do zrozumienia, że wszystko gra i nie chcę o tym rozmawiać.
Wygrałem, Lailah poszła spać, Sorey wraz z tym potworkiem spali od dłuższego czasu, mogłem odejść, tworząc barierę ochronną przed odejściem, dla ich bezpieczeństwa. To właściwe wtedy zauważyłem unoszący się łepek kotka, który spojrzał na mnie.
- Oddaje go tobie, zadbaj o niego - Zwróciłem się do kota, który tak jakby zrozumiał moje słowa, wtulając się mocniej w ciało Soreya.
Wiedziałem, doskonale wiedziałem, że skrzywdzę go swoim zachowaniem, gdy obudzi się, a mnie nie będzie już tutaj, złamię swoją przysięgę, która dla nas obu była bardzo ważna, jednak kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo, potrafię złamać wszystkie swoje przysięgi. Potwór chcę dopaść Serafiny, nie pasterza podejrzewam, że nie jestem jego jedynym celem, dlatego muszę ruszać. Wiem, że gdybym zaangażował w to Soreya, mógłbym narazić go na niebezpieczeństwo, a na to nie mógłbym sobie pozwolić nigdy w zużyciu, pakt każe mi dbać o niego i go chronić i to właśnie będę robić.
Westchnąłem cicho, odwracając wzroku, już po chwili odchodząc, od teraz walczyć będę w pojedynkę potrzebowałem czasu, aby dojść do siebie, a jednocześnie musiałem znaleźć tego potwora, nie obchodziło mnie czy z nim wygram najważniejsza była próba, jeśli nie spróbuję, każdy inny Serafin nie tylko ja może być zagrożony.
***
Nastał poranek, podejrzewałem, że niedługo mój przyjaciel zacznie mnie szukać, podążając moimi śladami, wiedziałem doskonale, że pakt mu na to pozwał, mimo to dzieliła nas duża odległość, a woda, która była po mojej stronie, mogła pomóc mi przedostać się innymi drogami, do których on ani Lailah dostępu nie będą mieli.
Wiedziałem doskonale, że nie powinienem się tak zachować, obiecałem przyjacielowi, że zawsze przy nim będę, a teraz go zostawiam.
Jednak myślę sobie, że taki ja nie będę mu już potrzebny, a w zamian dostał kota, to nie to samo, a jednak on nigdy go nie skrzywdzi, a ja już nie mogę być niczego po sobie pewien.
Odwróciłem się na chwilę za siebie, wzdychając cicho, przede mną znajdował się klif, za mną wspomnienia wciąż mogłem jeszcze zawrócić, nim skoczę z klifu wprost do wody, mogę zawrócić jednak czy tego chcę? Nie, na powrót jest za późno albo ja zniszczę potwora, albo potwór zniszczy mnie.
~ Sorey nie miej mi tego za złe - Pomyślałem, będąc w stanie wysłać mu telepatycznie tę myśl, może to ostatnia myśl, którą mu wyśle, od teraz nikt nie wie, jak potoczy się dalszy bieg wydarzeń.
Odwróciłem wzrok, nie patrząc już za siebie, decyzja podjęta nie ma odwrotu.
Zamknąłem na chwilę oczy, zeskakując z klifu prosto w ramiona wód.
Nie było odwrotu, zdecydowałem, że winę za wszystko poniosę tylko i wyłącznie ja. Serafiny nie zabijają ludzi, oczyszczają ich dusze, o ile są w stanie to uczynić, niszcząc w nich najgorsze zło, tym razem nie pragnę oczyszczenia, pragnę sprawiedliwości, która może przynieść mój koniec. Jeśli go zabije, w najlepszym wypadku opęta mnie zło, w najgorszym na zawsze zniknę, tak więc nie odczuwam strach przed śmiercią albo zginę z jego rąk, albo sam Bóg dopadnie mnie za grzech, którego nigdy nie powinienem się dopuścić.
<Sorey? C:>
660
660
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz