czwartek, 14 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Alisha pomogła mi wstać z ziemi. Jęknąłem cicho, czując nieprzyjemny ból pleców, mimo wszystko Mikleo dość mocno mnie uderzył, ale nie miałem mu tego za złe. Kiedy tylko podniosłem się do pionu, ktoś mocno przytulił się do moich nóg. Nie zauważyłem wcześniej Yuki’ego, pewnie ukrył się za tymi wszystkimi rycerzami. Pogłaskałem go po włosach, niezbyt przejmując się tym, że może to wyglądać dziwnie dla rycerzy.
- Jesteś cały? – spytała mnie Alisha, rzucając mi zmartwione spojrzenie. Westchnąłem cicho i pokiwałem głową. Spodziewałem się, że ruszą naszym śladem i w końcu nas znajdą, ale nie podejrzewałem, że stanie się to tak szybko.
- Musimy zaraz ruszać za tym potworem – odezwał się ten rycerz, który wyciągnął wcześniej miecz, a ja poczułem ogarniający mnie gniew. Gdyby tylko zachował spokój, nic by się nie stało.
- Ja muszę ruszać, wy macie wracać – powiedziałem hardo, patrząc na mężczyznę wyzywająco. Nie pozwolę zranić go jeszcze bardziej.
- Mamy rozkaz zabić bestię – warknął rycerz, mrużąc gniewnie oczy.
- To istota opętana przez zło i moim zadaniem jest go oczyścić – zacisnąłem wolną dłoń w pięść.
Mężczyzna już otwierał usta, by mi odpowiedzieć, ale księżniczka gestem ręki kazała mu zamilknąć. Wyglądała na zmartwioną, a na jej czole pojawiła się mała zmarszczka. Modliłem się w duchu, by Alisha stanęła po mojej stronie. Jej słowo mogło teraz o wszystkim przesądzisz.
- Dasz radę go oczyścić? – spytała mnie Alisha.
- Mam nadzieję – westchnąłem cicho. – Wcześniej szło mi całkiem dobrze, ale po tym zdarzeniu może być trochę trudniej.
- Rozumiem. Zapewnię ci odpowiedni ekwipunek – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie łagodnie, po czym zwróciła się do najprawdopodobniej dowódcy świty. – W takim razie nic tu po nas. Wracamy do zamku.
- Ale król… - zaczął jeden z mężczyzn.
- Pozwólcie, że ja pomówię z królem – jej głos był bardzo stanowczy. – Chodź, Sorey.
Wziąłem dziecko na ręce i posłusznie ruszyłem za księżniczką. Poczułem, jak Yuki delikatnie obejmuje moją szyję. Nie sądziłem, że ten dzieciak tak bardzo za mną tęsknił, szczerze mówiąc to dziwiłem się, że w ogóle mnie lubi. Naprawdę traktowałem go strasznie i niesprawiedliwie, a mimo to Yuki traktował mnie jako kogoś, komu może zaufać.
Dziewczyna dała mi trochę prowiantu oraz nowe odzienie. Zaproponowała mi także wierzchowca, ale z niego zrezygnowałem. Mikleo uciekł w stronę gór, koń nie przyda się mi tak bardzo. Na koniec przytuliła mnie mocno i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Odwzajemniłem jej gest, chcąc uwierzyć w jej słowa. Kiedy odjeżdżali, ten sam rycerz, z którym się kłóciłem, rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Ważne, że już nie będą go ścigać.
Lailah zmaterializowała się obok mnie. Posadziłem chłopca na ramionach stwierdzając, że tak będzie lepiej zarówno dla mnie, jak i na niego. Chłopiec przytulił się do mnie lekko.
- Czy z Mikleo będzie wszystko dobrze? – spytał chłopczyk, a w jego głosie słychać było wyraźne zmartwienie.
- Oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby mu pomóc – powiedziałem do niego łagodnie i zaraz zwróciłem się do Lailah. – Potrafisz wyśledzić Mikleo?
- To nie jest dla mnie problemem, ale nie powinieneś czegoś zjeść?
- Zjem po drodze, prowadź – poleciłem jej.
Kobieta westchnęła ciężko, ale nie kłóciła się ze mną. I tak bym nie ustąpił, uważałem, że najlepiej było jak najszybciej ruszyć w drogę. Mimo, że nie udało mi się wyleczyć go w pełni, Mikleo użył skrzydeł, co dawało mu wielką przewagę. Bałem się, że zasklepione rany mogły ponownie otworzyć się pod wpływem tak dużego wysiłku.
Szukanie Mikleo zajęło nam trzy dni. Czasami mijaliśmy zaschniętą krew i miałem nieprzyjemne wrażenie, że należała ona do mojego przyjaciela. Lailah wskazała na jaskinię i zrozumiałem, że to właśnie tam ukrył się Mikleo. Poprosiłem, by poczekała na zewnątrz i przypilnowała Yuki’ego. Bałem się, że smok może zareagować bardzo gwałtownie na ich obecność. Nie miał problemu z zaatakowaniem mnie, mimo tego, że mi ufał.
- Mikleo? – spytałem, wchodząc do jaskini. Smok leżał na samym jej końcu, a skrzydło, które niedawno podleczyłem, było bardzo zakrwawione. Widząc mnie, zaryczał ostrzegawczo i poruszył nerwowo ogonem. Nie chcąc denerwować go bardziej, nie wszedłem w głąb jaskini. – Już w porządku, nic ci się nie stanie – starałem się utrzymać łagodny ton, by choć trochę go uspokoić. Smok zawarczał głośniej. – Wiesz, że nie pozwoliłbym im cię skrzywdzić. Jest ze mną ktoś, kto bardzo się o ciebie martwi, właściwie dwóch ktosiów. Znasz ich, są Serafinami, tak jak ty. Lailah i Yuki. Pamiętasz Yuki’ego? Uratowałeś go.
Smok uniósł łeb na dźwięk imienia chłopca. Przypomniał coś sobie? Miałem taką nadzieję. Nie zauważając żadnych gwałtownych ruchów, zacząłem do niego powoli podchodzić. Mikleo był bardziej żwawy niż sądziłem, bo nim zdążyłem się zorientować, skoczył na mnie i przycisnął do ziemi. Poczułem, jak jego pazury zaciskają się na mojej skórze i zadają głębokie rany. Jego pysk znalazł się kilka milimetrów od mojej twarzy i nic nie powstrzymywało go od tego, aby odgryzł mi głowę.
- Już dobrze, Mikleo. Mówiłem, że cię już więcej nie zostawię – mimo odczuwanego przeze mnie bólu, uśmiechnąłem się do przyjaciela. Wierzyłem, że mój anioł gdzieś tam jest i w końcu się opamięta.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz