Nie, nie, nie. To nie tak miało wyglądać, to nie tak miało się skończyć. Odetchnąłem z ulgą, kiedy jednak nie postanowił walczyć ze złem, ale to szybko zmieniło się w strach, kiedy zaczął swój monolog. Chociaż bardzo chciałem, nie mogłem nic zrobić, a jedynie patrzeć, jak mój przyjaciel niszczy miasto, siejąc strach i zniszczenie. Przez mój jeden błąd śmierć poniesie tysiące istnień.
Wsunąłem dłonie we włosy czując wzbierające się łzy bezsilności w moich oczach. Byłem najgorszym pasterzem oraz jeszcze gorszym przyjacielem. Miałem mu pomóc dźwigać jego brzemię, nie dokładać mu większych zmartwień. Nie zasługiwał na los, jaki mu zgotowałem.
~ Sorey – usłyszałem cichy głos Lailah. Zaskoczony rozejrzałem się po otoczeniu, dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, skąd on pochodzi. W całym tym zamieszaniu kompletnie zapomniałem o biednej kobiecie, wciąż uwięzionej w broni.
Natychmiast wyjąłem miecz i wydałem rozkaz opuszczenia przez nią broni. Kiedy Serafin zmaterializował się przede mną, spuściłem głowę i uklęknąłem, upuszczając miecz.
– Wiem, że nic nie wytłumaczy mojego postępowania i poddam się każdej karze, jaką wobec mnie zastosujesz – powiedziałem roztrzęsionym głosem, nawet nie patrząc jej w oczy. Pewnie była wściekła. Też bym był na jej miejscu. – Proszę, ratuj Mikleo. Nie pozwól mu cierpieć za moje błędy.
Kobieta przez długi czas nic nie mówiła. Przez moment naszła mnie straszna myśl, że mu nie pomoże i poczułem, jak moje serce ściska się ze strachu. Nie usłyszałem jak do mnie podchodziła. Poczułem, jak ściąga opaskę z mojego prawego oka i kładzie mi chłodną dłoń na poliku.
– Jeszcze nie wygrałeś ze złem w swoim ciele – powiedziała ciepło. Pierwsze łzy spłynęły mi po policzkach. Po tylu krzywdach, jakie jej wyrządziłem, nadal zachowała dla mnie empatię. – Nie możesz się w tym poddać, rozumiesz? – pokiwałem głową na jej słowa. – Sama nie zrobię nic w sprawie Mikleo. Mogę jedynie użyczyć ci mocy, byś mógł go oczyścić.
– Nie mogę... – wymamrotałem czując, jak wsuwa mi miecz do dłoni.
– Chcesz ratować przyjaciela. Na tym się skupmy. Po tym wszystkim porozmawiamy o twoich grzechach, teraz nie ma na to czasu.
Zdobyłem się na odwagę, aby na nią spojrzeć. Lailah nie wyglądała na złą. Usta uniesione były w ciepłym uśmiechu, a w szmaragdowych tęczówkach malowało się zmartwienie. Po tych wszystkich krzywdach, jakie jej wyrządziłem, nie odwróciła się ode mnie. Przez to wszystko poczucie winy uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Nie zasługiwałem na jej dobroć.
Miasto znajdowało się w sporej odległości i kiedy w końcu do niego dotarłem, Mikleo odleciał zostawiając za sobą ruiny. To nie on ponosił za to odpowiedzialność, pomyślałem, przechodząc pomiędzy zgliszczami. To tylko i wyłącznie moja wina.
Znalazłem księżniczkę wraz z Yukim na dziedzińcu w towarzystwie gromady rycerzy. Kiedy tylko mnie dostrzegła, powiedziała coś do jednego z nich, na co ten się ukłonił i nakazał reszcie wyruszać. Już po kilku sekundach, jak ktoś mocno się do mnie przytula. Yuki... chwała Mikleo, że mi towarzyszył i powstrzymywał moją złość. Krzywdziłem najlepszego przyjaciela, co zatrzymałoby mnie przed skrzywdzeniem niewinnego sześciolatka? Wziąłem go na ręce i lekko przytuliłem. Będę musiał mu wynagrodzić całe tygodnie mojego podłego zachowania.
– Gdzie jest Mikleo? – spytał, oplatając drobne rączki wokół mojej szyi. Zagryzłem dolną wargę. I co ja mu niby miałem powiedzieć?
– Wszystko będzie dobrze – wyszeptałem, całując go w czoło. Wierzyłem w to. Musiałem uwierzyć. – Powiedz mi, proszę, że wiesz, gdzie poleciał smok – powiedziałem, kiedy tylko Alisha się do nas zbliżyła.
– Cieszę się, że już jesteś – w jej głosie zabrzmiała wyraźna ulga. – Właśnie za nim ruszamy, król nakazał zabicia bestii, a nie wiedziałam, co zrobić z małym, Mikleo też nigdzie nie widziałam. Twoje oko zmieniło kolor, uwolniłeś też Lailah... To dobrze?
– Sorey zrozumiał swoje błędy i zaczął walczyć ze złem w jego ciele – Lailah wytłumaczyła na szybko chociaż jedną z nieścisłości.
– To dobra wiadomość – twarz księżniczki pokraśniała. – A Mikleo? Znalazłeś go?
– Mikleo jest tym smokiem – powiedziałem pusto, spuszczając wzrok. Czułem już wystarczające poczucie winy, nie musiałem odczuwać jeszcze większego pod wpływem jej spojrzenia. – Nie możecie go zabić.
Kiedy w końcu na nią spojrzałem, na jej twarzy malował się szok. Poczułem, jak chłopczyk na moich rękach delikatnie zaczyna się trząść, a moja koszulka zaczęła się robić coraz bardziej mokra od jego łez. To dla niego również był szok oraz strach. Czemu Mikleo nie próbował walczyć chociażby dla niego? Pal licho mnie, jestem warty mniej od złamanego grosza i nie zasługiwałem na nic, ale ten chłopiec potrzebował kogoś takiego jak Mikleo, a nie jak ja.
Księżniczka natychmiast kazała przygotować jeszcze jednego konia. Już po chwili Lailah znalazła się we mnie, a ja i blondynka doganialiśmy rycerzy. Yuki siedział przede mną, nadal mocno wtulony w moje ciało. Podczas tej drogi szybko wytłumaczyłem księżniczce, jakim cudem mój anioł zmienił się w smoka.
– Chcieliśmy wyruszyć tak szybko, bo udało nam się go zranić – wykrzyczała, kiedy skończyłem swoją opowieść. – Z jednym sprawnym skrzydłem daleko nie poleci. Jedna grupa wyruszyła jeszcze wcześniej, musimy się pospieszyć.
Mój żołądek machinalnie zacisnął się w supeł. Mijaliśmy coraz więcej powalonych drzew, co również nie napawało mnie optymizmem. Już raz się spóźniłem, nie mogłem popełnić błędu po raz drugi. Tym razem uratuję Mikleo, bez względu na cenę, jaką przyjdzie mi zapłacić.
W powietrzu rozległ się ryk zranionego stworzenia, a ja byłem przekonany, że krył się w nim krzyk bólu mojego przyjaciela. Mimowolnie przyspieszyłem konia, widząc w oddali sylwetki rycerzy oraz wielkiego gada. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek...
W końcu zatrzymaliśmy konie. Szybko zsiadłem ze swojego wierzchowca i poprosiłem Alishę, by przypilnowała dziecko. Sam zacząłem biec szybko w stronę rannego i otoczonego przez rycerzy smoka. Dobiegłem w ostatniej chwili, powstrzymując jednego z rycerzy przed zadaniem kolejnego ciosu, przyjmując go na siebie. Nie za bardzo mnie to obeszło. Ważne, że ta włócznia zatopiła się w moim ciele, a nie w ciele Mikleo.
– Odsuńcie się od niego! – krzyknąłem, dłonią próbując chociaż trochę zatamować krwawienie.
Rycerze spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale jednak zrobili dwa kroki w tył. Dobrze, że jeszcze uznają mnie za pasterza, chociaż wcale nim nie jestem.
Obejrzałem się za siebie, by spojrzeć na smoka. Jego piękne bladoniebieskie ciało pokrywały liczne, czerwone rany. Był niemalże wtulony w skałę, do której rycerze go przyparli, a fioletowe ślepia były utkwione we mnie. Wyrażały strach, cierpienie i wściekłość jednocześnie.
Uciekaj, pomyślałem. Zbierz resztki sił i leć. Przeżyj, a ja znajdę cię i ci pomogę.
Smok powoli się podniósł, a ja wewnętrznie się poruszyłem. Rycerze jeszcze bardziej się cofnęli, jeden z nich wykonał nerwowy ruch, ale Lailah szybko zablokowała go ścianą ognia. Dobrze, że jest przy mnie.
Wtedy stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Smocza łapa zacisnęła się wokół mojego ciała i nim zdążyłem zareagować, byłem w powietrzu. Usłyszałem z dołu krzyki Yuki'ego i Alishy, ale byłem zbyt skołowany, by jakkolwiek zareagować. Nie tak miało się to potoczyć. Mikleo miał uciec i wylizać się z ran samemu, a nie ze mną. Chyba, że bierze mnie na przekąskę. Może przez jego rany lecieliśmy nisko, ale nadal było to na tyle wysoko, że gdybym spadł nie obyłoby się bez poważnych kontuzji. Nie wyrywałem się zatem.
Może i był to smok, ale gdzieś tam w środku, znajdował się mój anioł. Musiałem zrobić wszystko, by do niego dotrzeć, nim znajdę się w jego żołądku.
<Mikleo? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz