wtorek, 5 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Objąłem chłopaka ramieniem i lekko pocałowałem go w skroń, nie chcąc już więcej słuchać tych głupot. Niepotrzebnie się tym przejmował, w końcu nie było w tym ani trochę jego winy. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się mu się stało.
- Nie zadręczaj się – powiedziałem cicho, opierając swoją głowę o tę jego. Naprawdę się cieszyłem, że chłopak czuł się już lepiej, chociaż według mnie powinien więcej jeść. Zawsze był szczupły i drobny, ale teraz to już wyraźna przesada. Nie miałem pewności, czy jedzenie wpływało na jego wagę, ale spróbować nie zaszkodzi. – Najważniejsze, że jesteś cały.
Mikleo westchnął cicho i bardziej wtulił się w moje ciało. Cieszyłem się z jego bliskości; był nieprzytomny przez długi czas i naprawdę się o niego martwiłem. I jeszcze to jego głupie obwinianie się, które było zupełnie niepotrzebne. Przeciwnik, z którym potencjalnie mieliśmy walczyć, był silny. Jestem przekonany, że wkrótce nadarzy się kolejna okazja i wtedy będziemy o wiele lepiej przygotowani. Już nigdy więcej nie pozwolę, aby mój anioł znalazł się w tak złym stanie.
- Czujesz się już lepiej? – spytałem po dłuższej chwili, uśmiechając się do niego ciepło.
- Jeszcze chwila – wymamrotał, wtulając nos w zagłębienie mojej szyi. Uśmiechnąłem się pod nosem. Po tak długiej przerwie naprawdę nie narzekałem na jego bliskość.
Wkrótce chłopak westchnął ciężko i już po chwili wstał z ziemi, trochę się przy tym chwiejąc. Patrzyłem na niego niepewnie zastanawiając się, czy może jeszcze nie zmusić go do odpoczywania, ale chłopak posłał mi uspokajające spojrzenie. Chyba zaczynam powoli rozumieć troskę Mikleo o mnie, kiedy byłem słaby i mdlałem przy każdej przemianie.
Tym razem prowadziłem Serafina w stronę miasta; musiałem poważnie uzupełnić zapasy jedzenia. Poza tym, jeszcze przez długi czas chciałem trzymać mojego anioła z dala od większego zła, tak dla pewności. Nie chciałem, aby znowu tak bardzo cierpiał.
Podróż przebiegała w miarę bezproblemowo aż do późnego popołudnia. Mikleo przystanął nagle i uważnie rozejrzał się dookoła, wzbudzając tym samym moją uwagę. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza, czekając na jakieś wskazówki ze strony przyjaciela. Naprawdę żałowałem, że już sam nie potrafiłem wyczuwać helionów, mógłbym zdziałać wtedy więcej i nie nadwyrężać już i tak osłabionego Mikleo.
Serafin ruszył nagle przed siebie, nic mi nie tłumacząc. Lekko zirytowany jego postawą, ruszyłem za nim; mógłby chociaż coś powiedzieć. W dodatku zdezorientował mnie jeszcze bardziej, kiedy zaczął biec – rozumiem, że wyeliminowanie lub oczyszczenie zła było ważne, ale żeby aż tak.
Wybiegliśmy na polanę i zastaliśmy nieciekawy widok; obrzydliwy helion pochylający się nad rannym, jasnowłosym chłopcem. Mój przyjaciel zareagował natychmiastowo. W jego dłoni pojawił się łuk, a strzała już po chwili mknęła w stronę potwora. To nie zrobiło mu wiele, a jedynie bardziej rozwścieczyło i skupiło jego uwagę na nas. Wiedząc, że Mikleo jeszcze jest osłabiony, wypowiedziałem jego prawdziwe imię, chcąc doprowadzić do fuzji.
Przyznam, że dawno nie oczyszczałem zła i uczucie było naprawdę dziwne. Działałem jednak pod wpływem chwili i nie miałem za bardzo czasu na podjęcie odpowiedniej decyzji. W gruncie rzeczy nie miało znaczenia, czy zło zostało wyeliminowane lub też oczyszczone, ważne, że już go nie było. Po tym powróciłem do swojej normalnej postaci, a Mikleo natychmiast podbiegł do dzieciaka. Prychnąłem cicho pod nosem i nie spiesząc się, ruszyłem w jego kierunku.
Chłopiec był ewidentnie porzucony; szczupła, blada twarz była umorusana, platynowe kosmyki splątane i brudne, a ubranie podziurawione i ewidentnie na niego za duże. Przestraszone, niebieskie oczy były skupione na Mikleo, który mówił coś do niego cichym i kojącym tonem; zatem musiał go widzieć. Czasem smarkacz kiwał albo kręcił głową, ale nie zauważyłem, aby się odezwał.
- Mikleo, musimy iść – powiedziałem kąśliwie, patrząc na dzieciaka nieprzyjemnym spojrzeniem. Jego kolano było rozwalone i dość mocno krwawiło. Dopiero teraz, kiedy się zbliżyłem, mogłem dostrzec w kącikach oczu wzbierające się łezki. Aż dziwne, że wcześniej nie krzyczał.
- Nie możemy go tu zostawić – ton głosu mojego przyjaciela był dobitny. Mikleo wstał z klęczek i spojrzał w moją stronę. – Jest Serafinem wody, tak jak ja.
- Nie prowadzimy przytułku, kot nam wystarczy – burknąłem, niespecjalnie przekonany do tego pomysłu. Nie chciałem bawić się w niańkę. Miałem pozbywać się zła z tego świata, a ten dzieciak ewidentnie będzie nam przeszkadzał.
Ciepłe dłonie anioła na moich policzkach skutecznie odwróciły uwagę od smarkacza. Spojrzałem na przyjaciela niespecjalnie przekonany do jego pomysłu.
- Może stać się potężny i posłuszny na twoje rozkazy – wyszeptał, zbliżając swoje usta do mojego ucha. To miałoby nawet trochę sensu, gdyby smarkacz był starszy. Ile ten bachor mógł mieć lat? Pięć, sześć? W jaki sposób taki berbeć pomoże mi w walce ze złym panem? – Proszę – tym razem Mikleo pocałował mnie w kącik ust.
Spojrzałem na mojego przyjaciela jeszcze raz. W jego lawendowych oczach pojawiła się nadzieja. Powinienem być stanowczy i odmówić. Przygarnięcie smarkacza na pewno nie skończy się dla nas dobrze, czułem to w kościach.
- Jest pod twoją opieką – burknąłem w końcu, cicho wzdychając. Na ustach mojego aniołka od razu pojawił się szeroki uśmiech. Pierwszy raz od dawna widziałem u niego taką radość. Oby to było tego warte. – Będziesz musiał mi to wynagrodzić – wyszeptałem mu wprost do ucha, po chwili delikatnie je gryząc. Zauważając ten uroczy rumieniec na jego policzkach od razu poprawił mi się nastrój. Nie żartowałem z tym wynagrodzeniem; ten mały bachor na pewno okaże się przydatny w przyszłości, ale już teraz chciałem dostać coś za moją wspaniałą wielkoduszność.

<Mikleo? :3>

862

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz