środa, 20 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Nie podobało mi się to, jak go potraktowali. Rozumiem, że mogli być źli, za to, co im zrobiłem, nie rozumiem jednak dlaczego złoszczą się na niego? Przecież oczyścił mnie ze zła, jednocześnie ratując ich od śmierci, gdyby sami próbowali mnie zabić, większość z nich przypłaciłaby to życiem, o ile już nie przypłaciła, mimo wszystko nie pamiętam wszystkiego od chwili przemiany, niektóre obrazy w mojej głowie wciąż nie mają sensu, coś utraciłem, coś zyskałem, reszta nie jest teraz ważna.
- Bezczelni ratujesz ich, a oni się tak odwdzięczają? - Burknąłem niezadowolony, gdyby tylko mogli mnie zobaczyć, oj ja już bym zadbał o to, aby pożałowali takiego zachowania, za kogo oni się mają? Zwyczajni ludzie szczycący się statusem w społeczeństwie warci mniej niż zero, przez takich jak oni mam nieodparte wrażenie, że ludzie powinni wyginąć, niektórzy z nich naprawdę nie zasługują na życie ani tu na ziemi, ani poza nią.
- Sam jestem sobie winien, gdybym nie popełnił aż tyle błędów.. - Zaczął, irytując mnie niepotrzebnie, palnąłem go w łeb, niedowierzająca w to, co słyszę, to ja zniszczyłem to cholerne miasto, nie powinien się obwiniać. Może i faktycznie zmieniłem się po części z jego winy, ale to nie powód, aby cały czas się obwiniać, czasu już nie cofniemy, teraz może być tylko lepiej, o ile znów nie zacznie gadać jakim okropnym jest przyjacielem i człowiekiem. Ludzie słynął z popełniania błędów, nie istnieją ci nieomylni, gdyby tacy byli ja nie musiałbym schodzić na ziemię, problemy i zło nie istniałoby i życie byłoby nudne. Bóg wiedział, co robi, gdy tworzył ten świat i ludzi.
- Przestań, jak chcesz gadać takie głupoty, to lepiej zamilcz i nic do mnie nie mów - Nie ukrywałem niezadowolenia najpierw te palanty a teraz jeszcze ten głupek, ile razy trzeba mu to tłumaczyć? Co się stało, to się nie odstanie koniec i kropka.
- Ale.. - Już chciał coś powiedzieć, zapewne nie było, to nic na tyle mądrego, abym chciał to usłyszeć, dlatego zatkałem mu usta dłonią, ciężko wzdychając.
- Stało się, weź wyluzuj, czasu nie cofniesz, a obwinienie się w niczym ci nie pomoże, osłabisz jedynie znów swoje serce, a przecież żadne z nas tego nie chce prawda? - Sorey kiwnął głową, zdejmując dłoń z ust. - Jeszcze będziesz miał okazje, aby naprawić swój błąd - Zapewniłem go, uśmiechając się delikatnie, w tej samej chwili dostrzegając otwierającą się bramę, za której wyłoniła się Alisha z Lailah.
- Sorey - Krzyknęła księżniczka, z uśmiechem wymalowanym na twarzy podbiegła do chłopaka mocno się przytulając. Widać było, że cieszy się z jego przybycia, nie chciała jednak rozmawiać przed bramą, zapraszając nas do środka. Z tego, co mówiła, jej tato był zły na tę całą sytuację i nawet chciał wysłać wojsko za nami, nieszczęście jednak zapoczątkowało jego silną chorobę, przez którą nie był w stanie myśleć już o smoku i pasterzu, to właśnie wtedy Alisha zajęła się wszystkim, to dzięki niej wojsko znów za mną nie ruszyło a Sorey wciąż żył.
Odetchnąłem z ulgą, gdy dziewczyna wszystko nam wyjaśniła, z jednej strony współczułem, choroby jej ojca a z drugiej cieszyłem się, że uratowana nam ona życie i choć nie powinienem, tak myśleć nawet Alisha na tym skorzystała.
- Przyjdę do was w porę obiadową, muszę iść do ojca, mam trochę spraw z powodu nadchodzącej wojny - Wyjaśniła, tym razem nie musząc prosić nikogo, aby zaprowadził nas do pokoju, ja już doskonale wiedziałem gdzie i co.
- Sorey możemy porozmawiać? - Nagle odezwała się Lailah, najwidoczniej chciała poruszyć z nim pewien temat, o którym rozmawialiśmy już wcześniej, Sorey nie wiedząc, o co chodzi, poszedł z kobietą, aby zamienić kilka słów, pozwalając mi rozgościć się na naszym łóżku, ach jak mi go brakowało, co prawda nie przywiązuje się do ludzkich przedmiotów, ale to łóżko jest naprawdę bardzo wygodne.
- Mikleo, Mikleo mogę iść pobawić się w ogrodzie? - Yuki ja zwykle nie potrafił usiedzieć na tyłku, dzięki Bogu nie ciągnął mnie ze sobą, musiałbym się zgodzić, a przecież tak bardzo nie mam na to ochoty, potrzebuję odpoczynku.
- Idź, tylko bądź ostrożny - Chłopiec pokiwał energicznie głową, wybiegając z pokoju, obym tego nie pożałował, nigdy nie wiadomo co mu do głowy wpadnie.
Położyłem się do łóżka, pozwalając sobie na relaks, nadchodzi wojna to prawda, ale czy i ja muszę panikować? Mamy im pomóc co nie oznacza, że muszę im współczuć, jestem aniołem, który nie pała miłością do ludzi, mam przy sobie jednego więcej mi takich nie trzeba.
Wtulony w poduszkę na chwilę odpłynąłem, ciesząc się chwilę spokoju, nic nie krzyczało, ni nie gadało, totalna cisza i spokój, która w końcu musiała zastać zakłócona przez takiego jednego głupiutkiego dzieciaka.
- Śpisz? - Usłyszałem, gdy położył się za mną, wtulając w moje plecy.
- Nie, owce liczę - Burknąłem, a co niby miałem robić? Przecież to oczywiste, że śpię. - Jak tam po rozmowie z Lailah? - Spytałem, gdy lekkie oburzenie przeminęło.
- Da mi drugą szansę, jeśli tylko zechce i pomoże w pokonaniu złego pana - W jego głosie słyszałem niepewność, czyżby się wahał? Nie ma powodu do obaw.
- Powinieneś się cieszyć - Odparłem, odwracając się w stronę przyjaciela. - To twoja szansa oboje chcemy pokonać tego potwora, a jeśli Lailah chce dać ci jeszcze jedną szansę, zgódź się i zrób wszystko, aby nie pożałowała swojej decyzji - Szepnąłem, kładąc dłoń na jego poliku, chcąc w jakiś sposób podnieść go na duchu i zapewnić w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz