Ciche westchnienie wydobyło się z moich ust, w uszach wciąż słyszałem słowa Alishy, Sorey wszystko jej powiedział, a ona pragnie spotkać się po tajemnie, muszę poczekać, aż zaśnie i cicho wymknąć się z pokoju, martwi mnie to, co chce mi powiedzieć. Podejrzewam, o co może chodzić, nie chce jednak wyciągać pochopnych wniosków.
Wracając jednak do samego Soreya, nie zdradziłem go, wręcz przeciwnie przez to wszystko zrzuciłem winę na Lailah, on sam się zdradził.
- Nie zdradziłem cię, odróżniaj zdradę od prawdy. Wiesz, że nie mogę kłamać co miałem jej powiedzieć, gdy spytała co z Lailah? - Byłem spokojny, poczucie winy już mi przeszło, nie miałem powodu, aby czuć się winien, to była dobra decyzja.
- Mogłeś nic nie mówić, obiecałeś mi coś - Oczywiście biedny pasterz, wszyscy do około go krzywdzą a on taki dobry, zamyka Lailah w mieczu, bawi się mną jak zabawką i jeszcze myśli, że będę tańczył jak mi gra, nie doczekanie, mam już dość słuchania, przyjdzie taka chwila, w której to ja będę mówił, a on wreszcie zamilknie, jestem ciekaw, jak wtedy się poczuje.
- Rozmowa z Alishą ci się przydała. Chciałem, żeby ktoś wreszcie cię zrozumiał, bo ja nie potrafię - Ukryłem głęboko w sobie irytację, czy tego chciał, czy nie musiał przyznać, Alisha mogła dać mu zrozumienie, którego ode mnie nigdy nie uzyska.
Zamilkł, myśląc nad czymś, nic nie mówił to może i dobry znak, podszedłem do chłopca, którego nakryłem ciepłym kocem, uśmiechając się delikatnie.
- Może masz rację, na przyszłość jednak wolałbym, abyś najpierw spytał mnie o zdanie - Odparł, a ja nie potrafiłem stwierdzić czy był spokojny, czy zawiedziony, wszystkie jego emocje były dla mnie takie same, tylko uśmiech rozjaśniał jego twarz.
Kiwnąłem jedynie głową, siadając na łóżku, nie chciałem leżeć, ani spać wyczekiwałem dogodnego momentu, aby wyjść z pokoju.
Nie trwało to długo, Sorey zasnął, było to dla mnie trochę dziwne, aby spał na dywanie, nie chciałem jednak zmuszać go do spania obok Yuki'ego, ewidentnie go nie lubił, czym doprowadzał mnie do granic wytrzymałości, jemu w głowie tylko jedno, mógłby wreszcie zacząć inaczej traktować to dziecko.
Po dwukrotnym upewnieniu się, że obaj śpią, wyszedłem cicho z pokoju, idąc na spotkanie z Alishą która czekała na mnie w gabinecie.
- Mikleo, co się z nim dzieje? To nie jest dawny pasterz, jak można mu pomóc? - Nie zdążyłem jeszcze zamknąć drzwi, a już obrzuciła mnie milionem pytań, na które miałem odpowiedzieć.
- Sorey nieświadomie poddał się już złu, zabija heliony, więzi Lailah, wybucha niekontrolowaną agresją, Alisha ja nie wiem jak mu pomóc, już dawno przestałem próbować - Przyznałem, naprawdę go kochałem i dałbym wszystko, aby znów był sobą, problem tkwił w tym, że nie miałem już sił, powoli czuję, jak rozpadam się na kawałki, zło, które mu towarzyszy niszczy i mnie nie wiem, jak długo będę w stanie, jeszcze chronić go przed sobą samym..
- Nie ma dla niego ratunku? - Na dźwięk tych słów uniosłem lekko ramiona, nie wiedziałem już nic. Oczywiście mogłem jeszcze spróbować uwolnić Lailah, nie wiedziałem jednak jakie będą tego konsekwencje. Oj Sorey coś ty narobił.
- Tak naprawdę miałem nadzieję, że ty mi pomożesz - Przyznałem, razem z Alishą zamieniliśmy jeszcze kilka zdań, Alisha obiecała dowiedzieć się czegoś z odpowiednich źródeł, a ja musiałem pilnować, ale Sorey niczego się nie domyślił, Alisha wciąż miała udawać, że go rozumie i wspiera, a ja cóż moja rola nigdy się nie zmieni, zawsze będę jego własnością aż po kres jego dni, pod warunkiem, że to on umrze pierwszy.
Po rozmowie z blondynką wróciłem do pokoju, może dzięki niej Sorey wreszcie zrozumie, jak nisko upadł.
W pomieszczeniu panowała cisza, oboje jeszcze spali, z czego byłem bardzo zadowolony, podchodząc do okna, otworzyłem je ostrożnie, dokoła znów panowała ciężka aura, spowodowane mogło być to wojną, przed którą nie ma ratunku, ludzie niszczą to, co zostało im dane, nie doceniają piękna świata, gdy nadejdzie koniec, każdy z nich zapłaci za swoje winy.
Zamyślony poczułem czyjeś dłonie oplatające się wokół mojego pasa, odwróciłem lekko głowę, spotykając się z dobrze mi znaną twarzą Soreya.
- Już ci przeszło? - Zapytałem, odwracając głowę w stronę okna.
- Wciąż jestem zawiedziony twoim złym zachowaniem, ale dzieciak śpi, więc trzeba to wykorzystać - Wymruczał, wsuwając ręce pod moją bluzkę.
Westchnąłem cicho, odsuwając go od siebie, nie mając ochoty na takie zabawy.
- Przestań, mamy większy problem niż twoje chormony - Stwierdziłem, co spotkało się z irytacją ze strony przyjaciela.
- Jakie? Tego bachora? - Spiorunowałem go spojrzeniem. Zawsze, gdy się irytował, nazywał go bachorem, co nie było niczym fajnym.
- Sam czasem jesteś takich bachorem - Zauważyłem, nie mając zamiaru trzymać języka za zębami, skoro on nie umie się zachować, ja też nie będę. - Dopóki nie zmienisz nastawiania do chłopca, nie oczekuje niczego ode mnie, Yuki zasługuje na szacunek, czy ci się to podoba, czy nie - Broniłem chłopca, nie przejmując się obrazą majestatu, gdyby się zachowywał, może inaczej by się to wszystko potoczyło.
Sorey burknął coś pod nosem, na co przewróciłem oczami, odwracając głowę w stronę okna.
- Zły pan się zbliża, to on popchnął ludzi do wojny, jeśli pomożemy Alishy, mamy szansę zbliżyć się do niego - Nie wiedziałem, czy damy sobie radę, biorąc, pod uwagę jak ostatnio zareagowałem na jego obecność, mimo to musimy spróbować, prędzej czy później i tak będziemy musieli to zrobić.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz