Zadowolony objąłem go w pasie i wtuliłem nos w jego włosy. Byłem naprawdę dumny i zadowolony z mojego aniołka, chociaż przyznam, że pewnie byłoby ciekawiej i lepiej, gdyby tego dzieciaka tutaj nie było. Przez tego bachora Mikleo wyraźnie się powstrzymywał.
Pocałowałem mojego anioła w czoło doskonale wiedząc, że ten już spał i pewnie nawet tego nie poczuł. Sam byłem nieco zmęczony i z chęcią zasnąłbym wtulony w drobne ciało chłopaka, ale ktoś musiał pilnować tych śpiochów podczas odpoczynku. Mikleo nie wybaczyłby mi, gdyby coś stało się dzieciakowi, a jesteśmy aktualnie w bardzo dobrych relacjach i nie chciałem tego psuć. Czułem, że powoli mogłem zacząć mu ufać, jak dotąd nie zrobił niczego co wzbudziłoby moje podejrzenia.
***
Bachor obudził się pierwszy. Obserwowałem, jak młody przeciąga się leniwie i przeczesuje dłonią włosy. Rozejrzał uważnie dookoła, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zamarł, chyba lekko przestraszony. Położyłem palec na ustach dając mu tym samym znak, by był cicho. Mikleo nadal spał i chciałem, aby to utrzymało się jak najdłużej. Bo tak gwałtownym osłabnięciu musiał wypoczywać tak dużo i długo, jak to tylko możliwe.
Chłopiec usiadł na kocu i zaczął w milczeniu głaskać Lucjusza. Tyle dobrego, że jest cichy i posłuszny, brakowało mi jedynie rozwydrzonego bachora do pełni szczęścia. Przymknąłem zmęczony oczy, cicho wzdychając. Nie spałem przez większość nocy i teraz zaczyna się to na mnie trochę odbijać, ale najważniejszym było to, że mój anioł mógł wypocząć.
Poczułem, jak chłopak zaczyna delikatnie się wiercić. Otworzyłem oczy i zauważywszy, że Mikleo się obudził, pocałowałem go z delikatnym uśmiechem na ustach. Wyglądał na zadowolonego i wypoczętego i to w tym momencie było dla mnie najważniejsze. Białowłosy zerknął w stronę chłopca i kiedy zauważył, że ten już nie śpi, natychmiast stracił zainteresowanie moją osobą. A zapowiadało się tak wspaniale.
Mikleo od razu podniósł się z mojego ciała, które przez całą noc traktował jak łóżko, i całą swoją uwagę zaczął poświęcać chłopcu. Pytał, jak się czuje, czy się wyspał, czy jest głodny. Podniosłem się do siadu z wyraźnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Czy tylko ja uważałem, że Mikleo stanowczo przesadzał? Za bardzo go rozpieszczał, powinien w końcu trochę przystopować. Od niechcenia zacząłem głaskać Lucjusza, który przyszedł się przywitać. Nawet ja nie traktowałem tak kota, a ten wydaje się o wiele bardziej inteligentny od tego dzieciaka.
- Proszę, powinieneś więcej jeść – powiedział z uśmiechem Mikleo, podając dzieciakowi małą porcję. Zamierzałem właśnie zacząć pochłaniać swój posiłek, ale zauważyłem, że mój przyjaciel nic nie jadł.
- A co z tobą? – spytałem, patrząc na niego z niezadowoleniem. Przypomniałem sobie jego wychudzoną sylwetkę, to nie było naturalne.
- Serafiny nie muszą jeść – wzruszył ramionami, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Małemu, nic nieznaczącemu gówniarzowi dał, a sobie odmówił. Tak być nie może.
Przybliżyłem się do niego i zacząłem go karmić ze swojej porcji. Kiedy chłopak mi odmawiał, zacząłem całować jego szyję, nie za bardzo przejmując się zaciekawionym spojrzeniem dzieciaka. Zawstydzałem przy tym Mikleo, który w końcu ugiął się i zaczął posłusznie jeść. Tym sposobem zjedliśmy jedną porcję na pół.
Na chwilę obecną postanowiłem odpuścić sobie ze złym panem i skupić się na eliminowaniu mniej ważnych jednostek. Powrócę do tego celu, kiedy Mikleo się polepszy i stanie się silniejszy, na tę chwilę nie chciałbym narażać go bardziej, niż to możliwe.
Ruszyliśmy w dalszą drogę i Mikleo ponownie skupiał się tylko i wyłącznie na malcu. Szedłem przodem, nieco naburmuszony i się nie odzywałem. Rozumiem, że to tylko dziecko, ale to nie od razu powód, aby mnie zbywać; na początku próbowałem nawiązać jakiś dialog z moim przyjacielem, ale ten skutecznie mnie ignorował.
- Musimy zrobić postój – powiedział nagle Mikleo. Odwróciłem się do niego i posłałem mu niedowierzające spojrzenie. Minęły ledwo dwie godziny od wyruszenia, a ten już nalega na odpoczynek. – Yuki jest zmęczony.
I wszystko jasne. Spojrzałem lekko niezadowolony na chłopca, który kulił się za moim przyjacielem. Policzki dzieciaka były lekko zaróżowione, a klatka piersiowa unosiła się szybko i nierówno. Powiedziałbym, że nasze tempo było całkiem powolne, a ten mały szczyl wyglądał, jakby to było i tak ponad jego siły.
Wziąłem głęboki wdech, policzyłem do dziesięciu i odetchnąłem. Nie mogłem dać się ponieść emocjom, zwłaszcza teraz, kiedy Mikleo był szczęśliwy. Może to był błąd, by zgadzać się na tego dzieciaka. Chyba moje serce powoli zaczynało mięknąć.
Podszedłem do chłopca i nim cokolwiek zdążył powiedzieć, już siedział na moich ramionach. Poczułem, jak zaciska swoje drobne rączki na moich włosach, chociaż kompletnie nie rozumiałem, dlaczego; w końcu go nie puszczę, nawet gdybym bardzo chciał.
- Postój nie jest potrzebny – burknąłem w stronę Mikleo, wznawiając marsz. Dzieciak nie był ciężki, gdyby nie jego palce zaciskające się kurczowo na moich włosach oraz to, że trzymałem go za nogi, by przypadkiem nie spadł, praktycznie nie czułbym jego obecności. Wystarczająco czasu zmarnowaliśmy, obowiązki pasterza same się nie wypełnią.
<Mikleo? c:>
782
782
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz