Stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi na piersi rękami, nieustannie przyglądając się grającemu na lutni białowłosemu mężczyźnie. Gdy usłyszał, jak muzyka wydobywająca się z instrumentu powoli staje się coraz wolniejsza, na jego twarz wskoczył tajemniczy uśmieszek. A jednak miał trochę szczęścia w tym dniu. Po odejściu boga myślał, że być może rzeczywiście go z kimś pomylił, zwłaszcza, że naprawdę dawno go nie widział i mimo wszystko nie pamiętał go do końca, po części wtedy strzelając z jego imieniem. Wtedy trochę go to w sumie zasmuciło. Gdyby rzeczywiście to był bóg, mógłby ten fakt w jakiś ciekawy sposób wykorzystać. Starał się nigdy nie przegapiać okazji na podokuczanie któremuś z pobratymców, tym bardziej, że naprawdę dawno już nie był na jakimś oficjalnym boskim spotkaniu. Ale co tu się dziwić, były one nad wyraz nudne i jeśli nie brał sprawy w swoje ręce, próbując jakoś rozgrzać atmosferę, jedynie się na nich męczył. Niektórzy bogowie mówili, że Yonki nie umie usiedzieć na jednym miejscu, ale on mógłby wytrzymać, gdyby tylko coś tam się działo, gdyby poruszono jakiś interesujący temat. Jednakże nie ma w życiu tak pięknie.
Podczas gdy muzyk coraz bardziej zbliżał się ku końcowi pieśni, bóg chaosu zaczął rozglądać się po karczmie. Posłał nieco zniecierpliwione spojrzenie w stronę drzwi wejściowych, jakby na kogoś czekał. Z zasadzie to tak, czekał na pewną osobę. Miała przyjść, ale coś się nie zjawiała. A przecież obiecał. Chociaż co tam obietnica, Yonki dobrze wiedział, że ludzie tak mocno trzymali się obietnicy, jak on porządku. Nie mógł oczekiwać po nich nie wiadomo czego. Ta...
Westchnął cicho, gdy nagle drzwi się otworzyły. Do środka wszedł średniego wieku, nie za wysoki mężczyzna w skromnym ubraniu. Przeleciał wzrokiem po wszystkich, nim jednak dostrzegł Yonkiego, jego uwagę przykuł ktoś zupełnie inny. Spojrzał na znajdującą się trochę dalej postać białowłosego mężczyzny z lutnią, otworzył szeroko oczy. Przyjrzał mu się uważnie, po chwili znów zmierzył wzrokiem wszystkich, dopóki nie natrafił na Yonkiego. Popatrzył na niego, jakby chciał o coś zapytać.
Bóg chaosu odwrócił wzrok, jakby nie kojarzył go w ogóle. Za to jednak uniósł nieco prawą rękę i wykonał ruch imitujący opadanie na ziemię piórka.
Avalon skończył grać utwór. Popatrzył po zebranych, którzy zaczęli mu bić brawa. Jeden z większych mężów wstał z krzesełka, na którym dotychczas siedział i podszedł do niego z uśmiechem, mówiąc:
– Zagraj coś jeszcze, a postawię ci kufel.
Objął go ramieniem na tyle gwałtownie, że tamten minimalnie się wzdrygnął. Mieszczanin musiał być już nieźle wstawiony, skoro nie obawiał się tak bliskiego kontaktu z nieznaną mu osobą, ponadto zaśmiał się głupkowato. Avalonowi musiało się nie podobać jego zachowanie, jednak najwidoczniej starał się to jakoś znieść. Może postanowił sobie być miłym? Albo skusiła go oferta kufla za piosenkę? Nie wiadomo. W każdym razie nie to było teraz ważne.
Kto by tam się nad czymś takim zastanawiał, kiedy na oczach wszystkich ktoś najprawdopodobniej zaczął umierać?
Tak, to się wydarzyło na tyle nagle, że nikt nie miał czasu na namysł. W jednej chwili mężczyzna obejmujący muzyka nagle się skrzywił z bólu. Zebrani przyjrzeli mu się, gdy wtem wszystkich ogarnął szok. Mieszczanin przeleciał po nich wzrokiem, spojrzał na swoją rękę, która momentalnie zaczęła się marszczyć. Otworzył oczy najszerzej jak mógł. Czym prędzej obmacał swoją twarz. Cała skóra na niej z każdą chwilą stawała się coraz bardziej pomarszczona i obwisła. To nagłe wydarzenie przeraziło go równie, co resztę, a może i bardziej. Z jego gardła wydobył się wrzask.
Bóg czasu spojrzał na mężczyznę, otwierając szerzej oczy w zdziwieniu. Patrzył, jak ciało mieszczanina osuwa się na podłogę. Wtem kątem oka dostrzegł ruch. Odwrócił głowę, ujrzał spoczywające na jego ramieniu czarne, mieniące się wieloma barwami piórko.
– To bóg czasu! – rozległ się krzyk.
Wszyscy momentalnie spojrzeli na mężczyznę, który chwilę temu tu wszedł. Ten cofnął się o krok w przerażeniu, pospiesznie odwrócił się i popatrzył w stronę pewnej ściany. Ku jednak jego zdziwieniu nie dostrzegł młodego chłopaka o gęstej brązowej czuprynie. Gdzieś on przepadł. Tylko gdzie? Chciał go znaleźć. W końcu stało się tak, jak on przewidział...
Trochę wcześniej
– Ach, jestem pewien, że to on.
Yonki zaczesał ręką włosy do tyłu, szybko je jednak poprawił, by nie psuć ich pozornie idealnego szyku. Podniósł wzrok w kierunku, w którym odszedł białowłosy mężczyzna. Naprawdę myślał, że to Avalon. Pomylił go? Serio? Jak? Może dawno nie widział boga czasu, ale powinien go rozpoznać. Chociaż... jak ludzie bywali do siebie podobni, to czemu miałoby nie być człowieka podobnego do boga?
Pokręcił głową. Nie, to musiał być on. Zwykły człowiek nie zareagowałby na to wszystko spokojnie, jak gdyby Yonki pomylił go z kimś zupełnie normalnym. Pewnie by się bardzo zdziwił. No bo jak, przyrównać do boga? O co chodzi i w ogóle? A on...
To był on.
– Mówiłeś, że to bóg czasu? – usłyszał nagle.
Odwrócił głowę, jego oczom ukazał się średniego wieku, nie za wysoki mężczyzna. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć, w końcu jednak rzekł:
– Cóż... Raz widziałem boga czasu i jak go zobaczyłem, to od razu mi się z nim skojarzył.
Mężczyzna jakiś czas przyglądał mu się uważnie, jakby coś sprawdzał.
– Widziałeś boga czasu?
Oj, trochę niebezpieczne pytanie. Trzeba z niego jakoś wyjść.
W odpowiedzi Yonki udał speszenie i niepewność, mówiąc:
– To... nie było miłe wydarzenie... ale tak, widziałem go.
Na te słowa tamten okazał zdziwienie pomieszane ze zmartwieniem.
– Och, niedobrze. Taka istota w naszym mieście. Coś z pewnością się wydarzy.
Yonki pokiwał głową.
Parę zdań jeszcze zamienił z człowiekiem, aczkolwiek już o niczym szczególnym. Całkiem szybko się uwinął, wymyślając na poczekanie jakiś obowiązek, jaki musi spełnić, po czym odszedł. Ale spotkał go ponownie po pewnym czasie. W zasadzie to on do tego doprowadził, specjalnie biegając po targu, aż znajdzie go przy jednym ze stanowisk.
– O, to znowu ty – powiedział mężczyzna na jego widok.
– Proszę pana! – zawołał, dysząc. – Ponownie go zobaczyłem!
– Boga czasu? – szybko się domyślił, o kogo chodziło. – Gdzie?
– Jak wchodził do karczmy niedaleko południowego krańca!
W ten o to sposób przekonał go, by razem z nim poszedł to sprawdzić. Opowiedział wymyśloną przez siebie historię, że słyszał pogłoski o rywalizacji niejakiego boga chaosu z bogiem czasu. Pierwszy uprzykrzał drugiemu życie, pozostawiając w jego pobliżu pióra ze swoich skrzydeł, by wydać jego prawdziwą tożsamość. Tak, niezbyt wiarygodne, aczkolwiek tamten w to uwierzył. Yonki powiedział, że jeśli zobaczą pióra w karczmie, to będą mieli pewność. Tak obydwoje udali się tam, to znaczy najpierw Yonki, bo mieszczanin musiał jeszcze ogarnąć stanowisko na targu. Ale przyszedł. Przyszedł i spotęgował powstałe zamieszanie.
Chwila obecna
Na magiczne słowa wypowiedziane przez mężczyznę wszyscy jak jeden mąż poderwali się i popadli w panikę. Każdy pędził ile miał sił w nogach w stronę drzwi i uciekał w popłochu. Zamęt w karczmie z sekundy na sekundę stawał się coraz większy, a tajemnicze rozbicie się wiszących pod sufitem latarni i nastanie ciemności tylko go spotęgowało.
Yonki przyczaił się w mroku za nieprzytomnym już pomarszczonym mężczyzną, oglądając to wszystko. Na jego twarz wskoczył złośliwy uśmieszek. Uwielbiał psuć innym zabawę – choć nie należało to do jego hobby, miło było popatrzeć na biednych, bezradnych ludzi. Miał nadzieję, że ci, co wybiegli z karczmy zaraz rozniosą informację i za pewien czas wpadnie tu straż (lub może lepiej, jakiś łowca wygnańców). Zapewne to nastąpi wkrótce i będzie akcja, o ile się stąd nie wyniosą.
Do teraz zastanawiało go, jakim cudem wmówił tamtemu mieszczaninowi to wszystko o tej całej rywalizacji i piórach. Yonki mówił cokolwiek, jakoś nie mając lepszego pomysłu. Jakiś czas już nie dostarczono mu rozrywki, więc widząc okazję chciał ją możliwie jak najszybciej wykorzystać. Nie miał za bardzo czasu na planowanie, a że posiadał przy sobie trochę piór, uznał, że z nich skorzysta. I pomyśleć, że tamten facet to wszystko łyknął! Naprawdę Yonki był taki przekonujący?
To pewnie przez ten urok.
Tak, urok.
Ale wracając do tego, co się teraz działo.
– Ya, ale chaos się zrobił – rzekł spokojnie.
Na te słowa Avalon odwrócił głowę, zmierzył go uważnie wzrokiem, mrużąc nieco oczy.
– Zaszalałeś, widzę – kontynuował Yonki.
Ta, ta, tak naprawdę to wszystko to on zrobił... Ale ludzie widzieli, co widzieli i w ich oczach to rzekomy grajek narobił rabanu. Yonki według nich był niewinny. Poza tym, nie było świadków ani dowodów, więc nie było zbrodni.
Avalon?
Wybacz, takie sobie :T (pff, ja ci dam "takie sobie" ~ Hanni)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz