wtorek, 12 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Ludzie to dziwne istoty, inteligentne, a jednocześnie tak bardzo głupie, nie rozumiałem tego chłopaka, dlaczego chce mi pomóc? Nie prosiłem go o nic, powinien pomóc sam sobie i odejść, nie jestem istotą, której można ufać, każdy inny na jego miejscu by to wiedział, on jednak uparcie kroczył za mną, nie odstępując mnie na krok, nie było to dla mnie zrozumiałe. Samobójca od siedmiu boleści oby był świadom swojej głupoty.
Położyłem łeb na ziemi, przyglądając się jego dłoni, była uzdrowiona, coś mi to przypominało, uzdrowienie gdzieś to już widziałem, moje wspomnienia nie potrafiły odtworzyć obrazu, który mógłby mi przypomnieć, skąd mogę to pamiętać, to naprawdę irytujące.
Chłopak ostrożnie poruszył się, chcąc podejść bliżej, patrzyłem na niego uważnie, ale nie ruszyłem się, będąc ciekaw, co chce zrobić. Biła od niego niepewność i strach, czułem to jednocześnie, czując coś jeszcze, nie potrafiłem tego nazwać, ale było w nim coś, czego dotychczas nie znałem, lub nie pamiętałem. Niepewnie dotknął mój pysk, a ja nie wycofałem się, fakt nie chciałem, aby się zbliżał, nie powinien tego robić, jednak był naprawdę uparty, co nawet mi imponowało w jakimś tam stopniu.
- Mogę ci pomóc - Wyszeptał, nie wiedziałem, czemu chce mi pomóc, przecież ja nie potrzebowałem pomocy, moje rany wygoją się, same nie musi się mną przejmować.
Zabrałem pysk, owijając ogon wokół jego pasa, tak aby odsunąć go od siebie, niech nie chojraczy wciąż mogę go zjeść. Posadziłem go przy ognisku, odwracając się do niego tyłem, kładąc łeb przy wodzie, byłem uparty i nie chciałem jego pomocy, nie potrzebowałem jej, sam sobie doskonale radzę.

Leżałem tak spokojnie dłuższy czas, moje ślepia były zamknięte, nie spałem, wsłuchując się w dźwięki otaczającej mnie natury, coś podpowiadało mi, że bardzo to lubię, czyżbym zapomniał, jak bardzo kochałem naturę?
Otworzyłem oczy, gdy pierwsza kropla deszczu kapnęła na mój pysk, uniosłem łeb do góry a chwilę później z nieba luną deszcz, rozłożyłem skrzydło, tworząc tym samym ochronę przed deszczem dla tego biednego człowieka, to dziwne, że w ogóle się nim przejmuje, nie jest nikim istotnym w moim życiu, chociaż cichy głos w moim sercu próbuje niezgodzie się z tym.
Przyglądałem się mu przez kilka chwil, siedział przy ognisku, które grzało jego marne ciało, wyglądał źle, nie rozumiałem tych uczuć, które wypisane miał na twarzy może poza jednym poczuciem winy, co wywołuje u niego to uczucie, pojęcia nie miałem, wiedziałem tylko, że ono jest.
Przygarnąłem go do siebie, noc zapowiadała się na bardzo zimną i deszczową, wolałem, aby mi tu nie umierał z zimna, jeśli kiedyś zechce go zjeść lepiej, aby był zdrowy. Człowiek niepewnie przytulił się do mnie, może nie byłem najcieplejszy, ale zdecydowanie lepszy od zimnego deszczu, moje skrzydło chroniło go od deszczu, aby mógł spokojnie odpocząć, wszystkie istoty wokół się mnie bały, nie musiał się więc o nic martwić, jego największym wrogiem jestem zdecydowanie ja sam.
Położyłem łeb na ziemi, nie przejmując się kroplami deszczu, woda w każdej postaci uspokajała mnie, budząc w mojej głowie, wciąż zamazane wspomniana nie rozumiałem jeszcze nic, wciąż błądząc we własnych myślach, może kiedyś wszystko sobie przypomnę, teraz jednak nie byłem w stanie. Ruszyłem łbem tak, aby spojrzeć na istotę towarzyszącą mi, skrzydło, które chroniło go od deszczu, to, to skrzywiło, które nie pozwalało mi latać. Zauważyłem, jak przygląda się mu, z jakieś powodu nie dawało mu to spokoju, ruszyłem nim aby deszcz trochę go zmoczył, zauważając jego zaskoczenie, z mojego pyska wydobyło się coś na kształt śmiechu. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę, delikatnie uśmiechając się, wciąż nie wychodząc z szoku, ruszyłem ogonem, aby w marny sposób pokazać mu, że może spróbować uleczyć moje skrzydło, nie potrafiłem mówić, mogłem jedynie pokazać, co znacznie utrudniało mi komunikację z ludzkim stworzeniem.
Dziś jednak stanowczo powinien odpocząć, jeszcze będzie czas na zabawę w medyka.


<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz