Uśmiechnąłem się do przyjaciela, patrząc w jego zmęczone oczy. To nie tak miało być. To ja miałem się nim opiekować i zapewnić bezpieczeństwo, nie na odwrót. Czemu musiałem być jedynie człowiekiem? Ludzie są słabi. Trochę lodowatej wody sprawiło, że nie miałem siły się ruszać i musiałem leżeć na kocu, zwalając wszystko na barki Mikleo. Gdyby było nas więcej, mogłoby być prościej.
Tak się składa, że mamy jedną dodatkową osobę, z tą różnicą, że jest ona zaklęta w mieczu. Westchnąłem cicho, odsuwając od siebie tę myśl. Uwolnienie Lailah nie wchodziło w grę, nawet jeżeli chodziło o dobro Mikleo. Dlaczego w ogóle ta myśl przyszła mi do głowy? Nie powinna mieć ona racji bytu.
- Możesz mnie także wykorzystać do innych rzeczy – uniosłem kąciki warg w lekkim uśmiechu z satysfakcją obserwując pojawiające się rumieńce na jego policzkach. Uwielbiałem go zawstydzać zwłaszcza, że nie było to specjalnie trudne.
- To również musi poczekać – wymruczał, całując mnie w kącik warg. Gdybym nie był taki słaby, z wielką chęcią bawiłbym się w tę zabawę.
- Przepraszam – szepnąłem, z lekkim trudem unosząc dłoń i kładąc ją na jego policzku. Nadal byłem poważnie osłabiony po tej nocy i nie miałem siły praktycznie na nic, nawet na jedzenie, co mnie bardzo irytowało. Chciałem wydobrzeć jak najszybciej.
- Po prostu odpoczywaj, ja się wszystkim zajmę – przez chwilę miałem wrażenie, że chłopak chciał się ode mnie odsunąć, dlatego objąłem go w pasie i przysunąłem do siebie. Zauważyłem, że chłopak postawił barierę, więc czemu nie mógłby się na chwilę zdrzemnąć? Nie podobały mi się te cienie pod jego oczami.
Mikleo nie opierał się i położył się na mnie wygodniej. Zacząłem powoli kreślić szlaczki na jego plecach, napawając się jego obecnością tak długo, jak tylko mogłem. Żałowałem, że miałem siły tylko na takie niewinne rzeczy, gdyby nie to, zupełnie inaczej spożytkowałbym ten czas.
Nawet takie zwykłe przytulanie nie trwało długo. Kiedy tylko Yuki się obudził, Mikleo od razu się ode mnie odsunął i zaczął poświęcać mu więcej uwagi. Westchnąłem cicho na ten obrazek i podniosłem się do siadu, opierając plecy o drzewo. Może i byłem słaby, a gorączka nadal się utrzymywała, miałem dość leżenia. Spotkało się to z krzywym spojrzeniem ze strony mojego anioła, ale nie skomentował tego ani nie zmusił do ponownego położenia się.
Próbowałem robić proste, niewymagające większej siły czynności, chociażby zbieranie chrustu, ale Mikleo natychmiast reagował na każdą moją próbę wstania i przez większość dnia musiałem leżeć, przez co momentami przysypiałem ze zmęczenia albo z nudów. Muszę przyznać, że mimo niezłego urwania głowy, świetnie sobie radził; pilnował, by okład na moim czole był świeży i chłodny, przygotowywał jedzenie i zwracał dużą uwagę na bachora. Nie zdziwiłem się zatem, kiedy po południu, jak już Yuki wreszcie zasnął, położył się obok mnie. Usłyszałem, jak z piersi mojego aniołka wydobyło się ciężkie westchnięcie. Objąłem go ramieniem i przysunąłem do siebie, a jego głowa znalazła się na mojej klatce piersiowej.
- Spróbuj się troszeczkę przespać, padasz z nóg – wymruczałem, czując lekkie niezadowolenie. Zdecydowanie powinien trochę się przespać.
- Nie mogę – westchnął cicho, przecierając oczy. – Jeżeli ci się pogorszy? Albo coś na zaatakuje?
- Obudzę cię w razie czego – lekko pocałowałem go w skroń. – Chociaż na godzinę. Nic nie zrobisz, jeżeli nie będziesz miał siły.
Chłopak wymruczał coś pod nosem, ale finalnie zamknął oczy i wtulił się w moje ciało. Naciągnąłem na niego koc tak, byśmy oboje byli nim przykryci. Nie minęło dużo czasu, nim chłopak zasnął. Nawet, jeżeli Serafiny nie potrzebowały dużo snu, mój anioł zasługiwał na niego w jak największej ilości. Poza tym, byłem zadowolony, że wreszcie mogłem się na coś przydać. Gorączka spadła, więc tym razem mogłem być spokojny, że nie będę miał żadnych przywidzeń, tak to miało miejsce wczoraj. Obym jutro miał więcej siły, chciałem wynagrodzić Mikleo tę wspaniałą opiekę.
Dzieciak obudził się po niecałej godzinie z bardzo nieprzyjemnego snu; podniósł się gwałtownie do siadu, dyszał ciężko i był nienaturalnie blady. Kiedy przeniósł na mnie swoje przestraszone spojrzenie, zauważyłem w kącikach jego niebieskich oczu wzbierające się łzy. Koszmary nie męczyły mnie już od jakiegoś czasu, ale doskonale pamiętałem to okropne uczucie. Gestem ręki pokazałem mu, że może się do mnie przytulić i już po chwili szczeniak znalazł się przy moim boku.
- Więc co ci się śniło? – spytałem cicho, nie chcąc przy tym obudzić drugiego odpoczywającego Serafina. Po długim milczeniu westchnąłem ciężko. – Czasem takie wyżalenie się może nam pomóc zrozumieć, że to był jedynie sen, a nie rzeczywistość.
- Potwory – wyszeptał po chwili, a ja pogłaskałem go po głowie. Nie powinienem się do niego przyzwyczajać, ale też nie potrafiłem być wobec niego tak zimny i obojętny.
- Ja i Mikleo obronimy cię przed nimi. Przynajmniej tak długo, jak nie będziesz mnie oblewać lodowatą wodą.
- Jest pan o to bardzo zły? – spytał, a w jego głosie wyczułem poczucie winy.
- Troszeczkę – przyznałem, by w przyszłości nadal uważał na to, co robi. – Spróbuj się trochę przespać.
Chłopiec pokiwał głową i posłusznie zamknął oczy. Teraz robiłem za poduszkę dla obu Serafinów, z czym czułem się nieco dziwnie. Westchnąłem ciężko i wygodniej oparłem się o drzewo, zaczynając już powoli odczuwać nieprzyjemny ból pleców. Kiedy tylko oboje się obudzą, muszę zdecydowanie rozprostować obolałe kości. Na tą chwilę jeszcze dla nich wytrwam, nie miałem serca budzić kogokolwiek z nich tylko z powodu niewygody.
<Mikleo? c:>
856
856
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz