Kiwnąłem posłusznie głową, mimo że nie widziałem powodów, aby wybudzać mojego męża ze snu, nie chciałem się z nim kłócić ani za bardzo dyskutować, widać było już na pierwszy rzut oka, że jest zmęczony, nie chciałem jeszcze swoimi fochami dodawać mu problemów, jeśli faktycznie się coś stanie obudzę go, myślę jednak, że do tego nie dojdzie, nic mi przecież nie jest, nie trzeba traktować mnie jak dziecko, doskonale sobie ze wszystkim poradzę, chociaż to miłe z jego strony, troszczy się i martwi o mnie, lepszy mąż nie mógłby mi się trafić.
Ukryłem się w jego ramionach, czując poczucie bezpieczeństwa i nadchodzący spokój, nareszcie nikt nie zadawał mi pytań, nikt nie kontrolował mojego stanu, a do tego mój ukochany był przy mnie, nareszcie mogąc odpocząć. Ile ja jeszcze zmartwień mu przysporzę? Jestem aniołem, nie powinienem być jego problemem, czasem mam wrażenie, że przynoszę wstyd wszystkim aniołom, nie zachowując się, tak jak na anioła przystało.
- Kocham cię - Wyszeptałem, czując dużą potrzebę, aby wypowiedzieć te słowa chcąc, aby wiedział, jak ważny dla mnie jest i będzie na zawsze, nawet jeśli świat kiedyś nas rozdzieli ja wciąż będę go kochał i o nim pamiętał.
- Ja ciebie też kocham, moja mała owieczko - Wymruczał, całując mnie w czoło, wkładając dłoń pod koszulę, którą miałem do snu przyciągając mnie jeszcze bliżej, o ile w ogóle bliżej się dało.
Cichutko wzdychając, nie chcąc komentować tej „małej owieczki”. Najwyższa pora się z tym pogodzić, dla niego zawsze będę mały i z jakiegoś powodu słodki. Nic już nie mówiąc, zamknąłem oczy, skupiając się tylko na bijącym sercu męża, które uspokajało mnie, prowadząc wprost w objęcia snów.
Otworzyłem powoli oczy, przecierając je rękoma, powoli uwalniając się z objęć Morfeusza, tym samym próbując powoli podnieść się do siadu, co okazało się niemożliwe do wykonania przez mojego męża, który wciąż mocno trzymał mnie w swoich objęciach, nawet przez sen tak strasznie się o mnie martwiąc. I co on ze mną ma.
Cicho wzdychają, starając się tym samym nie obudzić męża ze snu, leżałem grzecznie w jego ramionach, wpatrując się w jego spokojną twarz, na którą tak kochałem patrzeć, sprawiało mi to wiele radości, gdy wpatrując się w nią, zauważałem zmiany, których ja nigdy nie doznam. Nie rozumiem, dlaczego mężowi nie podoba się jego zarost, wygląda w nim, naprawdę dojrzało. I to właśnie mnie w nim kręcić, jest doskonały taki jaki jest, nie musi nic zmieniać, kocham go i będę kochać aż do ostatnich dni jego życia. Starego czy młodego bez różnicy ważne, że już na zawsze mojego.
Zadowolony wpatrywałem się w niego przez bardzo długi czas, dostrzegając jego przebudzenie, które nastąpiło po kilku godzinach od mojego przebudzenia, co w żadnym wypadku mi nie przeszkadzało, miał bowiem prawo odespać te dwa dni czuwania.
- Hej, wyspany? - W bardzo dobrym nastroju uśmiechnąłem się do niego, kładąc dłoń na policzku.
- Zdecydowanie tak - Wymruczał, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku. - A ty czujesz się już lepiej? - Wciąż nie rozumiałem, dlaczego o to pyta, nic mi się nie stało, a przynajmniej tego nie pamiętam, z resztą nieważne było minęło tyle na temat...
- Nigdy nie czułem się lepiej - Przyznałem, nie przestając okazywać zadowolenia z tak zwyczajnej a zaraz wspaniałej chwili z mężem.
- Jesteś pewien, że nigdy? - Gdy o to spytał, położył dłonie na moich biodrach, sadzając mnie na swoim brzuchu, głaszcząc moje uda, uważnie mi się przyglądając
- Nie przypomina sobie - Wymruczałem, troszeczkę drażniąc się z mężem, doskonale rozumiejąc, co miał na myśli, zadając mi to pytanie.
- W takim razie muszę ci przypomnieć - Kładąc mi dłonie na plecach, przysunął mnie bliżej, swoich ust łącząc je w namiętnym pocałunku, obracając nas tak, by to on był na górze, dłońmi pieszcząc moje ciało, dbając o to, aby żaden nawet najmniejszy jego centymetr nie został pominięty, co doprowadzało mnie do szaleństwa, wystarczył dotyk lub słowo, abym był gotów, bez oporu mu się oddać całkowicie tracąc przy nim głowę.
Po jakże przyjemnym, a jednocześnie wykańczającym stosunku leżeliśmy w łóżku, ciesząc się wspólnymi tak normalnymi chwilami sam na sam, których nikt nie przerywał, przynajmniej na razie pozwalając nam nadrobić stracony czas.
- Sorey mogę cię o coś zapytać? - Leżąc głową na klatce piersiowej mojego męża, wpatrywałem się w okno, opuszkami palców jeżdżąc po jego ręce.
- Oczywiście, pytaj o co, tylko chcesz - Głaszcząc mnie po głowie, dodał mi odrobinkę otuchy, abym zadał pytanie, które ostatnimi czasy spędzało mi sen z powiek.
- Masz mi za złe podpisanie paktu z Arthurem? - Spytałem, tym razem licząc na odpowiedź płynącą prosto z serca bez żadnych dróg na skróty.
- Słucham? Dlaczego tak myślisz? - Szybko zrozumiałem, że nie powie mi prawdy, nie chcąc najwidoczniej, abym źle go odebrał, co martwiło mnie jeszcze bardziej.
- Dlaczego tak sądzę? - Powtarzając jego pytanie, podniosłem się do siadu, nie zwracając uwagi na odkryte ciało, nie to było najważniejsze. - Mam wrażenie, że nie podoba ci się ten pakt, odkąd tylko wyjechałem, nie mogłem spać ani normalnie działać czując się winien tego, co zrobiłem, do tego to dziwne zachowanie Arthura w niczym mi nie pomagało. Chciałbym, abyś mi po prostu, powiedział prawdę, nawet jeśli miałoby zaboleć - Wyjaśniłem, bojąc się kolejnych koszmarów albo tym bardziej nienawiści męża wywołanej tym głupim paktem z człowiekiem, który chyba odrobinkę zapomniał, kim dla niego jestem.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz