Podróż rozpoczęła się bardzo spokojnie, nikt nie planował nas zabić, a to miła odmiana przynajmniej dla mnie, ostatnio zbyt wiele razy ktoś chciał mnie zabić lub odebrać mi tych, których kocham. Chciałbym spokojnie wrócić do męża i syna, nic więcej nie ma dla mnie tak ogromnego znaczenia, jak bezpieczny powrót do tych, których kocham i by ci, których kocham, byli bezpieczni.
- Czym się aż tak bardzo przejmujesz? - Słysząc pytanie pasterza, zaskoczony odwróciłem głowę w jego stronę, przez chwilę nie wiedząc co mam mu powiedzieć, aż tak bardzo bym zainteresowany tym, co czuje lub myślę? Martwił się o mnie? Czy może raczej był znudzony tym ciągłym milczeniem z mojej strony? Nie ważne, nie muszę mu się z niczego tłumaczyć.
- Niczym - Wzruszyłem ramionami, nie chcąc poruszać tematu, który krążył mi po głowie, to nic takiego tylko odrobinkę za bardzo martwię się o tych, których kocham to naturalne, gdy ma się rodzinę.
- Nie musisz się tak o nich martwić, poradzą sobie - Gdy to powiedział, olśniło mnie, przecież on miał dostęp do moich myśli tak jak i ja zresztą do jego, nie miał jednak prawda wykorzystać tej mocy w ten sposób, to nie było grzeczne z jego strony.
- Nie ładnie jest wkradać się w cudze myśli - Burknąłem, lekko niezadowolony kręcąc nosem, co jedynie rozbawiło pasterza, czy tylko ja nie rozumiem, co wszystkich bawi w moim obrażonym wyrazie twarzy?
- Wybacz, nie chciałem, nie potrafię tego jeszcze kontrolować - Wytłumaczył się, uśmiechając przepraszająco.
Westchnąłem cicho, słysząc te słowa, postanawiając odpuścić sobie ten temat, to i tak nie miało najmniejszego sensu, z resztą nie chciałem o tym rozmawiać to moja sprawa a jemu nic do tego, postanowiłem więc zmienić temat, aby atmosfera pomiędzy nami nie była aż tak ciężka, a chłopak nie czuł się przy mnie niezręcznie, nawet jeśli nie mam ochoty na rozmowę, w jego osoba mnie irytuję.
Resztę podróży minęło nam tak samo, pasterz szukał ciągle nowych tematów, które to miały zmusić mnie do rozmowy, przypominało mi to stare dobre czasy, gdy Sorey jako jeszcze wtedy mój przyjaciel szukał ze mną tematów do rozmów, zmuszając mnie do konwersji, na którą nie zawsze miałem ochotę, ulegając mu dla świętego spokoju.
Arthur zamilkł dopiero wieczorem, gdy zatrzymaliśmy się w jednej z jaskiń z powodu mroku panującego na zewnątrz, chłopak nic już nie wiedział, a niebezpiecznym było iść dalej, gdy potwory mogły czaić się w mroku.
- Wezmę pierwszą wartę, Lailah ty będziesz druga a Mikleo ty ostatni dobrze? - Arthur dość szybko ustalił kto i w jakim momencie stanie na warcie co mi w ogóle nie przeszkadzało, to on tu jest panem, to on decyduje, ja nie chcę się w to mieszać, zgodzę się, bo nie mam innego wyjścia.
Nie ingerując w jego plany, położyłem się na ziemi, odwracając się do wszystkich plecaki, potrzebując spokoju i poczucia bezpieczeństwa, które utraciłem w chwili rozdzielenia się z mężem. Nie wiem, jak długo wytrzymam bez niego, wciąż jeszcze nie jestem w dobrej kondycji psychicznej, ta wyprawa może się okazać dla mnie zbyt wielkim brzemieniem, z którym nie będę umiał sobie poradzić.
Noc, która miała być spokojna i bezpieczna stała się moim największym koszmarem, najmniejszy szelest, szum wiatru i przerażające sny nie pozwalały mi spać, spokojnie ciągle otwierałem oczy, nerwowo rozglądając się, by upewnić samego siebie, że wszystko jest dobrze, a nam nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, jeszcze bardziej przerażająca była sytuacja, gdy sam stanąłem na warcie, Lailah i Arthur spali, gdy ja nie mogłem zmrużyć oka, do tego wciąż czułem przeraźliwy strach, kontrolujący moje ciało a umysł sam wymyślał sobie zagrożenia, których nie było, byłem bezpieczny, choć mój umysł nie do końca chciał się ze mną w tej sprawie zgodzić.
Uspokoiłem się, dopiero gdy nastał dzień, a moi towarzysze wstali, dziwnie mi się przyglądając. Podejrzewałem, że to wina moich podkrążonych oczu, które od razu pewnie zauważyli, na szczęście nie pytając o to, za co byłem im wdzięczny, nie chciałem poruszać tematu moich problemów ze wciąż źle funkcjonującą psychiką, chciałem jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę..
***
Kilka następnych dni mijały nam tak samo, z rana długa wędrówka z jedną lub dwiema przerwami a nocą męczące mnie koszmary z którymi nie potrafiłem sobie poradzić, czując się każdego następnego dnia coraz to gorzej.
Moje myśli krążyły wokół mojej rodziny za którą bardzo tęskniłem, niby to tylko kilka dni a ja już miałem dość tej wędrówki która dla mnie dłużyła się coraz to bardziej, miałem już dosyć koszmarów i przerażających myśli które krążyły po mojej głowie, doprowadzając mnie do szaleństwa.
- Jutro powinniśmy znaleźć się na terenach w których to widziano ostatni raz gada - Głos Arthura sprowadził mnie na ziemię, lekko mnie uspokajając, jeśli jutro spotkamy smoka i go oczyścimy, to biorąc pod uwagę, że droga powrotna zawsze jest szybsza, w przeciągu czterech może pięciu dni powinniśmy wrócić do zamku, z czego naprawdę bardzo się cieszyłem, tak bardzo chcąc zobaczyć już członków mojej małej rodziny.
- Mikleo wszystko w porządku? - Arthur który cały dzień przyglądał mi się, usiadł obok mnie na zimnej skale znajdującej się przed jaskinią w której mieliśmy spędzić kolejną noc, na dworze było zbyt zimno więc pozostały nam jaskinie lub stare chatki których w tym miejscu niestety nie było.
- Tak, jestem tylko trochę zmęczony - Przyznałem, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny, aby zapewnić go we własnych słowach.
- Odpocznij, jutro będę cię potrzebował - Gdy to powiedział, uśmiech na moich ustach poszerzył się, przypominając sobie słowa mojego męża który mówił mi to samo przed walką z panem nieczystości.
- W porządku - Kiwnąłem głową, wstając ze skały, wchodząc do środka jaskini, nie wiem, czy dzisiejsza noc będzie spokojniejsza, a koszmary odpuszczą, nie mogłem być tego pewien, mimo to postanowiłem spróbować przespać normalnie jedną noc, może teraz gdy wiem, że niedługo wracamy, mój umysł nie będzie mnie tej nocy męczył. Z dobrym nastawieniem położyłem się na ziemi, zamykając swoje oczy, myśląc o moim mężu i dziecku, nim odpłynąłem do krepiny morfeusza...
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz