Z lekką niechęcią pokiwałem głową, chcąc się z nim zgodzić tylko dla świętego spokoju. W rzeczywistości nadal krew buzowała mi w żyłach, nadal byłem zdenerwowany na tego dupka. Co on tak właściwie sobie wyobrażał, przychodząc tutaj? I jeszcze tak traktować mojego męża? Najchętniej odezwałbym się wcześniej, kiedy Arthur wszczął awanturę, ale Mikleo uparcie twierdził, że sam sobie z tym wszystkim poradzi... wiedziałem, żeby go tu nie wpuszczać, zamknięcie mu drzwi przed nosem było najlepszym, co mogłem zrobić, czemu więc tego nie zrobiłem?
- Hej, już wszystko dobrze – odparł Mikleo kładąc dłoń na moim policzki i tym samym sprawiając, że zwróciłem na niego uwagę. Jego policzek nadal był czerwony od uderzenie Arthura, co brzydko odznaczało się na jego bladej, cudownej twarzy. Co on sobie pomyślał, aby go bić? Czy tak w ogóle powinien zachować się pasterz...? Nie miałem pojęcia i chyba nawet nie chciałem wiedzieć. Nie interesowało mnie to za bardzo, z Arthurem za blisko nie byłem, może wcześniej interesowałem się trochę jego sobą i samopoczuciem, bo jednak pomógł mi oswobodzić Mikleo, ale po tym, co mu zrobił, mój stosunek do niego drastycznie się zmienił. – Nie denerwuj się już – dodał, całując mnie w czoło.
- Jak mam się nie denerwować, jak ten idiota... – syknąłem, ale Mikleo nie dał mi dokończyć, kładąc dłoń na moich ustach. Spojrzałem na niego z lekkim wyrzutem, nie mając pojęcia, jakim cudem potrafił zachować spokój. Chyba jego ta sytuacja uderzyła najbardziej, więc to on powinien być najbardziej tym wszystkim zdenerwowany.
- Jutro już będzie po wszystkim, przecież wytrzymasz do tej pory, prawda? – spytał cicho, uśmiechając się do mnie najpiękniej, jak to potrafił tylko on. Nadal naburmuszony i może tylko odrobinkę mniej zły, kiwając głową. Ten dzień rozpoczął się okropnie i zakończył się równie strasznie... a nie, stop, on się jeszcze nie zakończył, niestety. Już miałem serdecznie tego wszystkiego dość. – Chodź, pójdziemy się umyć – dodał, w końcu uwalniając moje usta od jego dłoni i chwycił mnie za rękę, prowadząc mnie w stronę wcześniej wymienionej łazienki. Nie podobał mi się za bardzo ton, którego użył, zwracając się do mnie. Trochę, jakbym był dzieckiem, za czym nie przepadałem i on doskonale o tym wiedział.
Mimo tego podążyłem za nim grzecznie do łazienki, gdzie zażyliśmy wspólnej kąpieli. Gorąca woda przyjemnie rozluźniła moje mięśnie i choć na moment pozwoliła zapomnieć o tym, co się przed chwilą stało. Wszystko z tym dniem było nie tak, nie tak się zaczął i równie nie tak się zakończył, irytowało mnie to bardzo. Oby tylko jutro było choć trochę lepiej, ale nie byłem pewien, czy aby na pewno tak będzie. W końcu, mój mąż będzie definitywnie chciał zerwać pakt i bałem reakcji Arthura. Już teraz wybuchł, a było tylko to wspomniane, więc co zrobi, kiedy przyjdzie co do czego? Czułem lekki niepokój, dlaczego Arthur był tak wybuchowy? Więc agresywny. Znaczy, ja też byłem agresywny, owszem, ale dlatego, że podniósł rękę na mojego męża.
W końcu musieliśmy wyjść z balii, a po tym skierowaliśmy się w stronę łóżka. Nie za wiele rozmawialiśmy o czymkolwiek, chyba oboje mając dosyć tego dnia. Pomyśleć, że czekał nas taki miły wieczór, gdyby nie Arthur... po tym już całkowicie przeszła mi ochota na cokolwiek. Wtuliłem się w drobne ciało mojego męża i przymknąłem oczy, wtulając nos pomiędzy jego łopatki. Jeszcze przez moment wsłuchiwałem się w cichy, spokojny oddech mojego anioła, nim sam wpadłem w objęcia Morfeusza.
***
Obudziłem się wczesnym rankiem, czemu sam się dziwiłem. Zwykle raczej korzystałem z możliwie jak najdłuższego snu, jeśli obok mnie znajdował się mój mąż, sam z siebie raczej rzadko się budziłem. Uniosłem się ostrożnie, patrząc na mojego malutkiego aniołka, który spał, wtulony w poduszkę. Uśmiechnąłem się na ten rozczulający widok postanawiając nie budzić go, tylko ostrożnie wstać i się ubrać. Nie byłem pewien, o której mój mąż chciał udać się do Arthura, ale wiedziałem jedno, nie mogłem puścić go tam samego.
Nie spędziłem dużo czasu w łazience, ponieważ jak najszybciej chciałem wrócić do męża. Przemyłem twarz chłodną wodą, by się troszeczkę rozbudzić, ubrałem bardziej wyjściowe ubrania i wróciłem do pokoju, zauważając, że Mikleo nadal spał. Naprawdę musiał go zmęczyć wczorajszy dzień, chociaż, jakby się nad tym zastanowić, wczoraj nie robiliśmy niczego męczącego. Może faktycznie nie tylko on ma za mało ruchu, ale i ja. Ta wyprawa może wyjść na dobre zarówno mnie jak i jemu, przynajmniej do czasu. W końcu, z początku nie będę mógł wejść na szczyt świętej góry, póki dziadek nie uzna, że jednak mogę wejść.
Usiadłem na skraju łóżka i odgarnąłem kosmyki z policzka mojego męża, przypatrując mu się uważnie. Nie chciałem go jeszcze budzić, niech śpi jak najdłużej, zasługuje na to. W pewnym momencie rozległe się ciche pukanie do drzwi, które zmusiło mnie do wstania. Kto to mógł być? Może Alisha chciała porozmawiać o wczorajszej kłótni pomiędzy mną i Arthurem? Ewentualnie Lailah mogła chcieć porozmawiać o tym samym. Przeżyłem jednak wielkie zaskoczenie, kiedy otworzyłem drzwi a moim oczom ukazała się nie królowa bądź pani jeziora, a Yuki i będący przy jego nogach Codi.. Chłopiec był smutny, widać to było na pierwszy rzut oka, ale kiedy mnie ujrzał, przywołał na swoją twarz szeroki uśmiech. Chłopiec zdecydowanie zbyt wiele gestów przejmuje ode mnie, co niezbyt mnie pocieszało.
- Co się stało? – spytałem cicho, wpuszczając jego oraz zwierzaka do środka.
- Nic, po prostu wstałem i przyszedłem się przywitać – powiedział równie cicho, chyba zauważając, że Mikleo jeszcze śpi. – Pobawimy się dzisiaj razem? Możemy urządzić bitwę na śnieżki, śnieg jeszcze nie stopniał.
- Możemy, ale dzisiaj jeszcze chciałem zacząć się pakować na naszą wyprawę – powiedziałem szczerze, nie chcąc okłamywać dziecka, które ewidentnie coś przede mną ukrywało. Co się stało, że wprawiło go to w tak wielki smutek?
- Będziesz się pakować? Też mam się pakować? Kiedy wyruszamy? – zaczął mnie zasypywać pytaniami troszeczkę zbyt głośno, ponieważ kątem oka zauważyłem, jak mój mąż zaczyna się wiercić. I tyle by było z jego długiego snu, na który jak najbardziej zasługuje. Yuki z kolei nie wydawał się tego zauważać, ponieważ wpatrywał się we mnie z błyszczącymi z podekscytowania oczętami.
- Spakujemy się razem, ponieważ nie możemy wziąć za dużo rzeczy, nie możemy się przeciążać – wyjaśniłem, kucając przy nim i delikatnie poprawiłem jego włoski. – A wyruszamy... nie wiem. Jak najszybciej, chyba. A teraz powiesz mi, co się stało? – dodałem, przyglądając mu się uważnie. Nie ze mną te numery, skoro kopiuje moje zachowanie oczywistym jest to, że zauważę, kiedy coś przede mną ukrywa.
- Czy ja jestem irytującym bachorem? – spytał cichutko i ze smutkiem, co zmroziło mi krew w żyłach. Tylko jedna osoba mogła mu tak powiedzieć, co za... wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Co z tym pasterzem jest nie tak?
- Arthur ci tak powiedział, prawda? – zgadłem, uśmiechając się do niego łagodnie. – Nie bierz tego do siebie, jest zły na nas i powiedział to w emocjach. Jestem pewien, że mu przejdzie – uspokoiłem go, delikatnie gładząc jego włoski. Im szybciej mój mąż zerwie z nim pakt, tym lepiej będzie dla całej naszej trójki.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz