Przyznam, byłem troszeczkę rad, że mój mąż troszeczkę był na mnie zły. Kiedy był obrażony, mało mówił i, co za tym idzie, zadawał mniej pytań. Miałbym mu tak po prostu powiedzieć, że właśnie idę zabić pasterza? Nie byłem pewien, czy Mikleo popierałby moją decyzję. Lailah, która już zdążyła mi przekazać dobre informacje na temat znalezionego przeze mnie artefaktu, nie była zachwycona moim pomysłem, jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie mieliśmy za dużego wyboru. Im dłużej zwlekaliśmy, tym większa szansa na to, że Aleksander się uwolni. Arthur nie znalazł żadnego humanitarnego sposobu, i pewnie przez długi czas by go nie znalazł.
Miałem tylko nadzieję, że kiedy już będzie po wszystkim i wrócę do Mikleo, on już będzie czuł się lepiej i nie będzie na mnie obrażony. Szczerze, to nawet nie wiem, o co był obrażony. Wydawało mi się, że kiedy się obudził, raczej wszystko było w porządku, co się później stało, że to się zmieniło? Może to przez tę „księżniczkę”? Albo i nie, przecież już kilka razy tak na niego mówiłem i nie za bardzo kojarzy mi się, aby się na to obraził. Może za pierwszym razem, ewentualnie drugim, ale później raczej nie, bo przecież zapamiętałbym to... chyba. A może nie? Ostatnio z moją pamięcią troszkę słabo i nie wiem, co jest tego przyczyną.
- Wydajesz się dziwnie wesoły jak na kogoś, kto ma zamiar zaraz wykonać egzekucję – zauważył Arthur, kiedy pojawiłem się w jadalni. Owszem, miałem bardzo dobry humor, ponieważ dzisiaj Mikleo, jak i Yuki będą już bezpieczni. Wątpiłem, aby po świecie kolejny człowiek z tak mroczną mocą, wiedzielibyśmy o tym.
- Czemu miałbym nie być? Mój trud nie poszedł na marne i już dzisiaj Mikleo będzie nie musiał się niczego obawiać – przyznałem, zabierając się do jedzenia. Byłem głodny, i to nawet bardzo. Podczas naszej wyprawy za dużo nie jadłem z dwóch powodów; nie mieliśmy go za dużo, bo nie spodziewaliśmy, że zajmie nam tak dużo czasu, oraz wolałem, aby to Alisha zjadła więcej. W końcu, z dwojga nas to ona jest ważniejsza, była królową i musiała być zdrowa, ja nie jestem kimś, kim trzeba się przejmować.
- Powinieneś uważać, nie wiemy, jak jego śmierć wpłynie na ciebie – powiedziała Lailah, nadal będąc bardzo zaniepokojoną całą tą sytuacją.
- Dla bezpieczeństwa Mikleo oraz Yuki’ego jestem w stanie zapłacić każdą cenę, nie ważne, jak wysoka by ona nie była Poza tym, gdyby sytuacja była bardzo zła, zawsze mamy pasterza w gotowości – odpowiedziałem, wiedząc, co białowłosa ma na myśli. Nie wiedziałem, jak wielka była szansa na to, że zło może ponownie próbować mną zawładnąć. Poza tym, nawet gdyby tak się stało, Arthur bez problemu potrafiłby mnie oczyścić. Już to robił, i to na czymś znacznie gorszym niż ja, więc to nie będzie bardzo skomplikowane, albo przynajmniej tak ja to wszystko widziałem.
- Ale co ja mam do tego wszystkiego? – spytał zaskoczony Arthur, chyba nie wiedząc, co mam na myśli, co i mnie lekko zdziwiło. Więc Lailah mu nie mówiła nic o moim opętaniu przez zło? Wydawało mi się, że powinna to robić, bo dzięki temu nie będzie popełniał moich błędów. Powiedzmy sobie szczerze, wtedy bardzo schrzaniłem, byłem okropny w stosunku do kobiety, którą uwięziłem w jej własnym mieczu, Mikleo traktując go jak przedmiot, oraz nawet w stosunku do dziecka, które nic mi nie zrobiło. Może raz oblało mnie lodowatą wodą, przez którą później zachorowałem, ale to nie była jego wina.
- Dowiesz się, kiedy przyjdzie na to czas. To co, idziemy? – spytałem, odsuwając od siebie talerz i patrząc na nich wyczekująco.
***
Po zabiciu Aleksandra poczułem... ulgę. Oraz satysfakcję. Zabawnie było widzieć jego minę, kiedy pokazałem mu artefakt, który miał go zabić. W końcu, to ja widziałem przerażenie na jego twarzy i to on się bał, a nie ja. Żałowałem tylko jednego – że nie torturowałem go tak, jak on torturował Mikleo, a po prostu go zabiłem. Chciałem, aby cierpiał od chwili, kiedy po raz pierwszy sprawił mojemu mężowi ból. Jedyne dobrego w tym wszystkim było to, że nie musieliśmy pozbywać się ciała... tak jakby. Pozostała po nim jedynie kupka popiołu.
Zapewniłem Lailah, że wszystko w porządku i udałem się do naszego pokoju. Chciałem już powiedzieć mu tę wspaniałą informację, by już więcej nie musiał się bać, że ta straszna sytuacja mu się więcej nie przytrafi. Będzie zadowolony? Oby. Zrobiłem to dla niego, Yuki’ego i reszty Serafinów wody, o ile ci nadal żyją. Co ja gadam, muszą żyć, świat jest duży, więc ktoś na pewno musiał się ostać.
- Miki, mam bardzo dobrą... – nie dokończyłem, ponieważ zaraz się zorientowałem, że coś jest nie tak.
Yuki, po którego policzkach płynęły łzy, klęczał przy leżącym na podłodze nieprzytomnym Mikleo i próbował go obudzić. Spanikowany podbiegłem do nich i zaraz znalazłem się przy mężu. Nachyliłem się nad nim, sprawdzając jego oddech oraz tętno. Oddychał, puls był, czyli był żywy. Zapytałem się Yuki’ego, co się stało. Chłopiec opowiedział mi, że mama nagle chwyciła się za pierś, zaczęła krzyczeć i zwijać się z bólu, po czym upadła podłogę, przytomność tracąc dopiero parę minut po tym. Zmarszczyłem brwi, kompletnie nie wiedząc, co mi to wszystko dało. Został otruty? Da się otruć anioła? A może to kolejna, dziwna anielska choroba? Poprosiłem chłopca, by pobiegł po Lailah, która już pewnie wróciła do swojego pokoju. Yuki w mig wybiegł z pokoju, a ja wziąłem mojego męża ostrożnie na ręce i położyłem go na łóżku czując, jak serce ściska się ze strachu. Coś mu się może stało na tej wyprawie? A może to moja wina? Nie mogłem go stracić, nie teraz, kiedy wszystko powoli zaczynało się układać. Nie poradzę sobie bez niego, zwyczajnie nie dam sobie rady.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz