piątek, 19 lutego 2021

Od Mikleo CD Soreya

Nie wiedziałem co powiedzieć ani co zrobić, zachowanie Arthura i jego słowa naprawdę mnie zaskoczyły, nie spodziewałem się czegoś takiego z jego strony. Jak on śmie? Nie ma prawa mnie dotykać, nie ma prawa, tak do mnie mówię, nie jestem jego własnością.
Zaskoczony zdjąłem jego dłoń z mojego ciała, otwierając usta, aby coś powiedzieć, niedane mi to jednak było, gdy znikąd pojawił się Sorey uderzający Arthura prosto w twarz.
- Sorey - Zaskoczony wydusiłem imię mojego męża, patrząc na jego czerwoną od złości twarz. Co on tu robił? Kiedy się zjawił? Nie widziałem go tutaj wcześniej.
- Jakim prawem go dotykasz - Sorey nie panował nad sobą, zaciskając mocno dłonie w pięści, co nie zostało zauważone przez pasterza, który w ramach odwetu strzelił mojego męża w twarz.
Ich zachowanie przeraziło mnie, oboje zaczęli się bić do krwi, a moje słowa nie robiły na nich największego wrażenia, próbowałem ich rozdzielić, co w żadnym wypadku mi nie wychodziło, nie mogąc dalej na to patrzeć, użyłem swoich skrzydłem, aby rozdzielić tę dwójkę, nie chcąc jednocześnie samemu oberwać, doskonale wiedząc, że i tak mogłoby się stać.
- Obiło wam! - Krzyknąłem, gdy udało mi się ich rozdzielić, nie chowając skrzydeł, które trzymały ich z dala od siebie.
- To on zaczął - Burknął oburzony Arthur, zakrywając usta, z których płynęła mu krew.
- Ja? To ty obmacujesz mojego męża - Tym razem odezwał się Sorey, któremu pasterz złamał nos.
- Oboje się uciszcie, jesteście kretynami, mogliście sobie zrobić krzywdę - Zły patrzyłem na ich obu, co za dzieciarnia. - Zakończmy dziś trening, wystarczy nam wrażeń - Dodałem po chwili, zwracając się do pasterza, podchodząc do męża, któremu pomogłem wstać z ziemi, zabierając go do wyjścia z sali, chowając skrzydła, które nie były już potrzebne.
- Nie powinieneś był go bić - Wchodząc do naszej sypialni, posadziłem męża na łóżku, oglądając jeno złamany nos.
- A on nie powinien cię w taki sposób dotykać, tylko ja mam do tego prawo - Burknął, zaciskając dłonie na łóżku, gdy dotknąłem jego nos, aby pozbyć się złamania.
- Nie powinien mnie dotykać, tak jak ty nie powinieneś był go bić, przemoc rodzi przemoc, pamiętasz? - Musiałem mu uświadomić, że to, co zrobił, nie było dobre, nie powinien się na niego rzucać, nawet jeśli ten zachowywał się w sposób niestosowny w stosunku do mnie. - Gotowe - Dodałem po chwili, gdy jego nos znów wrócił do poprzedniego stanu.
Sorey odruchowo dotknął go, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku wstając z łóżka.
- Dziękuję - Ucałował mój policzek, wtulając się w moje ciało. - I przepraszam za to. Wiesz, gdy zobaczyłem, co robi, nie wytrzymałem - Dodał, jeszcze mocniej obejmując moje ciało, chcąc najwidoczniej ukryć mnie przed całym światem.
- Ja też dziękuj. Dobrze, że tak przyszedłeś - Wyszeptałem, chowając twarz w jego ramionach, słowa wypowiedziane przez Arthura były naprawdę obrzydliwe, nie mam pojęcia, co by się stało, gdyby mój mąż się tam nie nie zjawił.
- Nie pozwolę ci już więcej na treningi sam na sam z tym człowiekiem - Wciąż był wściekły, nie zdziwiłbym się, gdyby tam wrócił i dokończył to, co zostało mu przerwana.
Nic nie mówiąc, posłusznie kiwnąłem głową, dając mu czas, aby się uspokoił, sam również go potrzebując, czując się winien tego, co się stało, mogłem temu zapobiec, na pewno mogłem coś zrobić, coś więcej niż tylko rozdzielenie ich, może gdybym inaczej traktował pasterza, ten nie zachowałby się tak dziwnie w stosunku do mnie, sam już nie wiem.
Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, nim wszystkie emocje opadły, a my znacznie spokojniejsi zaczęliśmy normalnie rozmawiać, o tym, co się wydarzyło, wspólnie postanawiając, że na każdych następnych treningach Sorey będzie z nami, by mieć pewność, że pasterz więcej nie będzie niczego próbował.
- Wiesz, może dobrym jednak pomysłem byłoby wrócić do domu, do dziadka gdzie odpoczniemy od tego wszystkiego - Zacząłem, znów temat dziadka siadając na łóżku obok męża.
- A twój pakt z pasterzem? - Słysząc słowa mojego męża, wzruszyłem ramionami, akurat tym w ogóle się nie przejmując, posłuszeństwo to nie w moim stylu zawsze robię, co chce i kiedy chce i nikt ani nic mnie nie powstrzyma.
- Tym się nie przejmuj, przecież oboje dobrze wiemy, jak to ze mną jest - Na te słowa mój mąż uśmiechnął się do mnie delikatnie, on najlepiej wiedział, jak bardzo posłuszny „nie” byłem. 
- Tak, doskonale to wiem - Przyznał, dotykając dłonią moich włosów - Zastanowię się nad tym, nie mogę od razu pod wpływem emocji się zgodzić, poza tym musimy spytać Yuki'ego - Oczywiście wiedziałem, że będzie miał jakieś "ale" dla niego to może być bardzo stresujące. Bardzo, ale to bardzo dawno dziadka nie widział, więc ma prawo odczuwać niepokój czy też niepewność, która jest rzeczą naturalną.
Kiwnąłem głową, wtulając się w ciało męża, zamykając na chwilę oczy, chcąc się zrelaksować w jego ramionach, w tym samym momencie słysząc głośne burczenie wydobywające się z jego brzucha, które przyznam, odrobinę mnie zaskoczyło, miał przecież zjeść śniadanie, czyżby tego nie zrobił?
- Sorey zjadłeś śniadanie, tak jak cię o to prosiłem? - Gdy zadawałem to pytanie, spojrzałem mu w oczy, wyczekując prawdziwej odpowiedzi.
- Chciałem, ale zrezygnować, ponieważ chciałem zjeść je z tobą - Gdy to powiedział, westchnąłem cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem, tego mogłem się po nim spodziewać, a mimo to trochę mnie zaskoczył, mimo wszystko myślałem, że mnie posłuchał..
- W takim razie pora to nadrobić - Chwyciłem jego dłoń, wyciągając go z łóżka, prowadząc prosto do jadalni, gdzie na szczęście nie było nikogo prócz nas, mieliśmy dzięki temu spokój, którego naprawdę potrzebowaliśmy po tym dzisiejszym wydarzeniu.
- Dlaczego nie jesz? - Słysząc pytanie męża, odrobinę się skrzywiłem, kręcąc nosem.
- Nie ma tu nic, co chciałbym zjeść - Wyburczałem jak małe niezadowolone dziecko widzące jedzenie, którego nie lubi, bo nigdy w życiu nie jadło.
- Przecież nigdy tego nie jadłeś, skąd wiesz, że nie chcesz tego spróbować? - Gdy o to zapytał, wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok, robiłem tak zawsze, gdy nie chciałem o czymś rozmawiać lub czegoś jeść, tak po prostu było najłatwiej.
Sorey nie dał się nabrać, zachęcając mnie do jedzenia, obiecując mi, że jeśli nie będzie mi coś smakowało, on zje to za mnie, na taki układ mogłem iść, nie musiałem się zmuszać, próbując po troszeczku wszystkiego, przyznając mężowi racje, nie było tak źle, od razu mogłem spróbować, nic by mi się nie stało.
Po śniadaniu gdy byliśmy już najedzeni wróciliśmy do pokoju, gdzie jak się okazało czekał na nas Yuki, dziecko było bardzo znudzone, najwidoczniej miał już dość tego miejsca, nic dziwne tak jak on również byłem znudzony przebywaniem w jednym miejscu dlatego właśnie postanowiłem poruszyć z chłopcem temat wyjazdu który samemu dzieciakowi bardzo się spodobał.
- Naprawdę pojedziemy? Ale fajnie poznam inne serafiny - Chłopiec z radości prawie skakał, nie dając mi dokończyć.
- Pojedziemy, jeśli tata się zgodzi - Dodałem, sprowadzając chłopca na ziemię, który nie był z tego powodu zadowolony.
- Tato proszę - Yuki zrobił maślane oczy, patrząc w oczy swojego taty, nie dając za wygraną najwidoczniej bardzo, ale to bardzo chcąc wyruszyć w nieznane. Dzięki dziecku mój mąż, chociaż na chwilę zapomni o wydarzeniach związanych z pasterzem, a to chociaż trochę mu pomoże uspokoić wewnętrzne myśli kłębiące się w jego głowie, których znając go, było wiele nawet zbyt wiele.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz