Musiałem na spokojnie przetrawić jego pytania układając sobie je w głowie. Przyznam, zadał ich zdecydowanie za wiele, tak jakby nie mógł po kolei zadawać pytania, czekając na moje odpowiedzi.
- Więcej się nie dało? - Spytałem, kładąc głowę na poduszce, oddając się przyjemności, którą świadomie lub nie sprawiał mi mój mąż.
- Mogę zadać ich jeszcze więcej - Słyszał ten złośliwy komentarz, prychnąłem cicho, mimowolnie uśmiechając się na te słowa.
- Nie trzeba, skupmy się na razie na tych - Przyznałem, cicho wzdychając, aby za chwilę odpowiedzieć mu na wszystkie pytania.
- Kiedy wyruszymy, zależy tylko i wyłącznie od ciebie, gdy będziesz gotowy, po prostu to zrobimy. Gdzie podążamy? Podążamy na szczyt świętej góry najprostszą trasą z dala od ludzi tylko lasy, łąki góry i my - Wyjaśniłem, dopiero po chwili przypominając sobie o koniach. - Najlepiej by było nie brać żadnego zwierzęcia ze sobą, nie wiem tylko, czy dasz radę tyle iść - Po tych słowach otworzyłem oczy, by zerknąć na męża, który chyba nie był specjalnie zadowolony z moich słów, może czując się trochę ugodzonym, tym co powiedziałem.
- Uważasz, że sobie nie poradzę? - Gdy to usłyszałem, zrozumiałem jedno, źle skonstruowane zdanie może nieźle namieszać.
- Nie o to chodzi, myślę raczej o dalekiej drodze, już dawno nigdzie nie miałeś przyjemności wyruszać w tak daleką, trudną i bardzo męczącą podróż bez konia, ja tylko się o ciebie martwię, nic nie sugeruje - Nie chcąc, aby źle to odebrał, starałem się jakoś to wyjaśnić, by mój mąż nie pogniewał się na mnie, tylko tego by mi teraz było trzeba.
- Dam sobie świetnie radę, bardziej martwię się o moją małą słodką owieczkę - Gdy to powiedział, wbił lekko palce w moje żebra, uśmiechając się do mnie zadziornie.
- Nie jestem ani mały, ani słodki - Burknąłem, podnosząc się do siadu, pusząc przy tym policzki.
- Mały, słodki i uroczy- Gdy to mówił, połączył nasze usta w namiętnym pocałunku, przyciągając mnie bliżej siebie.
- Bardzo śmieszne - Sam zacząłem nieświadomie, ale to zrobiłem a teraz mam za swoje, martwiłem się o niego, bo choć jest silnym mężczyzną, wyprawa będzie naprawdę trudna dla anioła a co dopiero dla człowieka.
Sorey nic nie mówiąc, znów wbił palce w moje żebra, niepotrzebnie mnie drażniąc i chociaż na początku ignorowałem to, w końcu nie wytrzymałem, chwytając jego dłonie, tym samym powstrzymując go od dalszych prób dokuczania mi.
- Bawi cię to? - Na to pytanie Sorey pokiwał głową, wyrywając dłonie z mojego uścisku, zaczynając mnie łaskotać, nieprzygotowany na to z krzykiem odsunąłem się od męża, spadając tym samym z łóżka, zaprzyjaźniając się z podłogą. - Owieczko nic ci się nie stało? - Nachylając się znad łóżka, spojrzał na mnie, czym zdecydowanie ułatwił mi zemstę, nie myśląc za dużo, chwyciłem jego koszulę, ciągnąc go w swoją stronę by i on wylądował na ziemi, koniec końców lądując na mnie.
Oboje zaczęliśmy się w tym momencie śmiać, mając niezły ubaw z naszego tak dziecinnego zachowania.
- Złaś - Gdy śmieszki się skończyły, próbowałem zepchnąć męża z mojego ciała, co wcale nie było takie proste albo to ja siły nie miałem, albo to on był po prostu za silny dla mnie.
- Ale kiedy mi tak wygodnie - Wymruczał, kładąc się na mnie jak na poduszce, uniemożliwiając mi całkowicie poruszanie się. Wzdychając cicho, zaprzestałem marne próby uwolnienia się to i tak nic mi to nie dawało, jedyne co mi zostało to leżenie na twardej ziemi. - Wracając do rozmowy dotyczącej naszej podróży, co masz na myśli, mówiąc szczyr świętej góry?
- Święta góra to miejsce oddalone od ludzi i zwierząt. Miejsce, do którego żaden człowiek nie ma wstępu, do którego miejsce nie ma nawet mapy, miejsce tak dobrze ukryte, że sam nigdy byś go nie odnalazł, magiczne miejsce, w którym ukrywają się wygnańcy i przed ludźmi i przed najczystszym złem, tak naprawdę ciężko jest mi powiedzieć, gdzie to jest, gdy ta wiedza i tak niewiele ci pomoże - Wyjaśniłem, oczywiście znałem drogę do domu, trudno jednak było powiedzieć, gdzie znajduje się to miejsce, jest daleko, a dojście tak do najprostszych nie należy, tyle mu wystarczy, aby całą resztą przejmować się nie musiał. Już moja w tym głowa, aby wszystko było, ta jak być powinno.
- Tato, mamo co robicie? - Yuki pojawił się w naszym pokoju znikąd, jak zwykle nie pukając, ile jeszcze razy będę musiał mu powtórzyć, aby bez pukania nie wchodził do naszej sypialni? To dziecko nigdy mnie nie słucha.
- Nic nie robimy, spadliśmy z łóżka - Przyznałem, wraz z mężem wstając z ziemi, otrzepując się z niewidzialnych pyłków osadzających się na ubraniach. - A czy ty przypadkiem miałeś nie wchodzić bez pukania? - Dodałem po chwili, przypominając sobie o naszej rozmowie dotyczącej pukania przed wejściem do pokoi.
- Przepraszam - Chłopiec chcąc wkupić się w moje łaski, ładnie się uśmiechnął, przybierając minkę zbitego psa. Myśląc, że to na mnie podziała, bo podziała, czego od razu nie musi zobaczyć.
- Nawet nie zaczynaj - Bąknąłem, aby uświadomić mu, że jego mina nic tu nie wskóra, nie ma już pięciu lat, musi się nauczyć, że nie wolno mu wchodzić do pokoju bez pukania. - Jeszcze te temat poruszymy, w tej chwili chciałbym z tobą poruszyć temat naszej wędrówki - Zacząłem, nie mogąc nawet skończyć, gdyż ekscytujący się chłopiec nie dał mi dojść do słowa.
- Ja i Codi bardzo się cieszymy, to będzie wspaniała wyprawa - No i tyle byłoby z mojej przemowy, ja mogę mówić a on i tak nie słucha, dopiero gdy Sorey uspokoił dziecko, to zaczęło zwracać na mnie uwagę.
- Yuki Codi nie może z nami iść, dziadek nie wpuści zwierząt na świętą ziemię.
- Nie chcę iść bez Codi'ego - Burknął chłopiec, gdy moje słowa do niego dotarły.
- W takim razie będziesz musiał zostać - Te słowa wystarczyły, by chłopiec zdecydował się zostawić jednak pieska pod opieką Alishy, najwidoczniej bardzo mu zależało na tej wyprawie, co w żadnym wypadku mnie nie dziwiło, to jasne, że chce poznać takich jak on sam, a Codi da sobie radę, Alisha doskonale o niego zadba.
Chłopiec był z nami do wieczora, zjedliśmy wspólnie kolację, którą przyniosła nam służba, królowej, co więcej, sama królowa również się na niej zjawiła, trochę spędzając z nami czasu, rozmawiając o wszystkim i niczym jak to zwykle bywało...
- Wreszcie - Zmęczony już obecnością osób trzecich odetchnąłem z ulgą, gdy zostaliśmy sami w naszym małym spokojnym koniku.
- Aż tak źle? - Słysząc te słowa, kiwnąłem twierdząco głową, kładąc się na łóżku, gdzie leniwie się rozciągnąłem, cicho ziewając. - Czyżby ktoś tu był zmęczony? - Gdy zadał to pytanie, nachylił się nade mną, przyglądając mi się z rozbawieniem.
- Nie zmęczony, rozleniwiony za mało mam ostatnio ruchu, powinienem się więcej ruszać, zdecydowanie na zdrowie mi to wyjdzie - Przyznałem, wyciągając rękę w stronę jego grzywki, aby ją odrobinkę poprawić, musi się przecież doskonale prezentować, oczywiście tylko i wyłącznie dla mnie.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz