Nie byłem tak do końca przekonany, czy Yuki będzie tak optymistycznie nastawiony do tej wyprawy, jak jeszcze... ile godzin temu? Nie byłem pewien, w pewnym momencie Mikleo zamknął oczy, to i ja w końcu jakoś zasnąłem, bo co innego miałem zrobić? Mogłem jeszcze wpatrywać się w jego piękną twarz, ciesząc się każdym wspólnym spędzonym momentem, i nawet tak na początku robiłem, ale z czasem jakoś tak sam zasnąłem. I co ja będę robił w nocy, skoro teraz już spałem? Mam nadzieję, że z Mikim znajdziemy jakieś zastępstwo, nie możemy w końcu tak marnować nocy, prawda?
Spędziłem u Alishy trochę czasu, trochę tracąc go na luźnych rozmowach. W końcu królowa miała chwilę wolnego, którą postanowiła wykorzystać na nadrobienie małych zaległości. Na szczęście za bardzo nie dopytywała o moją małą kłótnię z Arthurem. Oczywiście, zapytała, skąd się wzięły ślady pobicia na twarzy młodego pasterza, a ja jej bardzo kulturalnie odpowiedziałem, że sobie na to zasłużył. Nie chciałem za bardzo wchodzić w szczegóły tego zdarzenia, bo na samo wspomnienie machinalnie zaciskałem dłonie w pięści. Alisha to rozumiała, bo nie drążyła tematu. Pewnie jeszcze dopyta się samego pasterza, w końcu to dla niej było ważne, aby wszyscy się dogadywali. Cóż, ja nie będę się dogadywał z Arthurem, dopóki ten nie odczepi się od mojego męża. Nie może zrozumieć, że on jest mój? Wiem, że Mikleo jest cudowny, widzę tu na każdym kroku, ale to nie daje mu absolutnie żadnego prawa, aby go dotykać w ten sposób.
- Swoją drogą, widziałaś Yuki’ego? – spytałem, leniwie się przeciągając. Znów byłem troszeczkę zaskoczony tym, że chłopiec nie obudził nas sam.
- Cóż, był u mnie jakiś czas temu. Opowiadał mi o tej waszej następnej wyprawie, nie za dużo z tego zrozumiałam, ponieważ był zbyt podekscytowany i za szybko mówił, po czym wybiegł mówiąc chyba, że musi powiedzieć o tym Arthurowi – odparła, brzmiąc na trochę rozbawioną. W przeciwieństwie do mnie, wolałbym, aby Yuki za bardzo nie spoufalał się z tym człowiekiem. Może faktycznie ta wyprawa zrobi dobrze całej naszej trójce. O ile Yuki zgodzi się pójść, przecież on i Codi jeszcze nigdy się nie rozdzielili, co nadal lekko mnie zaskakuje. Byłem zaskoczony, że chłopiec nadal tak dobrze się nim opiekuje, na początku byłem pewien, że po kilku tygodniach się nim znudzi i pełna opieka spadnie na mnie i przerażonego wtedy malutkim psiakiem Mikleo.
- Cudownie – westchnąłem z ironią, nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie się z pasterzem. Znaczy, ochotę wielką miałem, mógłbym mu co nieco wyjaśnić, ale nie chciałem, aby dziecko było tego świadkiem. – No nic, dzięki za wszystko – dodałem, zbierając się do wyjścia. W końcu, trochę się zasiedziałem u niej, a jeszcze muszę porozmawiać z Mikleo na temat całej tej podróży. Skoro nie można będzie wprowadzać zwierząt na świętą ziemię, chyba będziemy musieli zrezygnować z koni. Dawno nie podróżowałem pieszo, więc może być ciekawie. I długo.
- Kiedy wyruszacie? – spytała Alisha. Cóż, to było dopiero bardzo trafne pytanie.
- Właśnie idę to ustalać, poinformuję cię odpowiednio wcześniej – wyjaśniłem królowej, posyłając jej ciepły uśmiech.
Pożegnałem się z blondynką i wróciłem do mojego pokoju, mając cichą nadzieję, że Mikleo nigdzie mi nie zniknął. Troszkę mi się zeszło, owszem, ale przecież załatwiałem ważne rzeczy, nie powinien być na mnie zły, prawda? Czasem miewam dziwne wrażenie, że momentami Mikleo był zazdrosny o Alishę, co było odrobinkę komiczne. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej zazdrości, przecież to nigdy nie było możliwe, aby mnie i ją połączyło jakieś głębsze uczucie. Poza tym, gdzie ona, wspaniała i dumna królowa, a gdzie ja, zwykły, przecięty mieszczanin? Nawet nie mieszczanin, bo z miasta to ja nie pochodzę.
Na moje szczęście mój mąż był w pokoju, leżał na łóżku i czytał jedną ze ksiąg. Podszedłem do niego cichutko, by następnie usiąść obok niego i wtulić się w to cudowne, aczkolwiek troszeczkę za chude ciałko. Mam nadzieję, że już z czasem to się będzie zmieniać i w końcu powróci do swojej normalnej wagi.
- I udało ci się wszystko załatwić? – spytał Mikleo, zamykając książkę i przenosząc swoje spojrzenie na mnie, co mnie zaskoczyło. Rzadko kiedy to robił, zazwyczaj oddawał się lekturze i nic nie potrafiło go od niej odciągnąć. Ile to momentami musiałem się prosić, aby uzyskać choć odrobinkę jego uwagi, a kończyło się na tym, że był na mnie śmiertelnie obrażony. Albo to ja byłem obrażony na niego. Cóż, różnie to z nami bywało, dlatego byłem tak zaskoczony, kiedy sam z siebie zwrócił na mnie uwagę. Nie, żebym na to narzekał, w żadnym wypadku, tylko... po prostu czułem się z tym dziwnie.
- Tak, wystarczy, że poinformujemy Alishę dzień przed podróżą – odpowiedziałem, przymykając oczy i wtulając nos między jego łopatki. Uwielbiałem jego zapach, był on niesamowity. – A jak rozmowa z Yukim?
- Byłem w jego pokoju, ale go tam nie znalazłem, więc zdecydowałem, że poczekam, aż sam do nas przyjdzie – odparł, a jego rozwiązanie lekko mnie rozbawiło. Oczywiście, chłopak zaraz to zauważył, bo zmarszczył z udawanym gniewem brwi. – Z czego się śmiejesz?
- Ktoś tu się chyba odrobinkę rozleniwił, nie uważasz? – powiedziałem rozbawiony, opierając podbródek o jego plecy i posyłając mu jeden z najszerszych uśmiechów, na jaki kiedykolwiek było mnie stać. Coś mi się wydaje, że chyba powoli wracam do dawnego siebie. Trochę mi to zajęło, ale ważne, że w ogóle czynię jakieś postępy.
- Wcale nie jestem leniwy, tylko mądry. Po co mam go szukać po całym zamku, skoro prędzej czy później i tak do nas przyjdzie? – odparł, jakby niezwykle dumny ze swojego pomysłu.
- Leniwy, mądry i skromny jednocześnie, to mi się dopiero skarb trafił – wymruczałem, po czym złożyłem pocałunek na jego ramieniu. – Yuki najprawdopodobniej jest z Arthurem, a przynajmniej do niego się udawał, kiedy opuszczał Alishę – odparłem, unosząc się do siadu.
- Och – wyrwało się z jego piersi. Widać, że również nie był pozytywnie nastawiony na kolejne spotkanie z tym dupkiem.
- Faktycznie lepiej poczekajmy, aż sam do nas przyjdzie – odparłem, leniwie się przeciągając. – Poza tym, i my musimy uzgodnić kilka kwestii. Kiedy wyruszamy, gdzie tak właściwie wyruszamy i jaką drogę obierzemy. Nie będziemy chyba także podróżować konno, prawda? Nie będziemy przecież później zostawiać biedne zwierzaki same sobie, prawda? – przez cały czas, kiedy to mówiłem, kreśliłem znaczki na plecach mojego ciągle leżącego męża, chcąc się z nim tak odrobinkę podrażnić. Nikt mi przecież tego nie może zabronić, dlatego będę z tego korzystał tak często, jak tylko mogę.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz